Wątpię? Nie wątpię. Idąc za radą pewnego małego Pyskacza - zaufałam. I tego się trzymam. Przynajmniej jak na razie.

Wstępna rozmowa na ten temat - a właściwie jedno z pytań jakie Pan mi zadał - skłoniło mnie do przemyślenia jak wyglądało moje posłuszeństwo w sprawach stricte nie-seksualnych od samego początku...
ETAP PIERWSZY
("Ojej, dotknął mnie! Ojej, kazał patrzeć! Ojej, kazał usiąść! Jednorożceeeee! Tęczaaaa!")
Tiaaa... Ten czas, kiedy poznaje się drugą osobę, wszystko jest różowe, a przypadkowe muśnięcie powoduje dreszcze od podbrzusza po końcówki palców u nóg, zamiast zwyczajowego "uderzyłeś mnie! Przeproś!".
ETAP DRUGI
("Możesz sobie gadać ile chcesz, ja i tak zrobię po swojemu!")
Kiedy pierwsza tęcza blednie, a posłuszeństwo zaczyna być czymś regularnym, a nie tylko "jak mi się zachce" zaczynają się schody. Na tym etapie moim głównym celem był bunt. Chciałam, żeby wszystko było po mojemu bez względu na konsekwencje. Ba! Im gorsze konsekwencje tym lepiej - to oznaczało, że postanowiłam na swoim jeszcze bardziej niż zamierzałam.
ETAP TRZECI
("Dupa już zbyt obolała na jawne bunty. Czas najwyższy zacząć działać z podziemi....")
Wieczny bunt i stan wojny domowej zaczął mnie już nudzić, w związku z czym należało podjąć bardziej rozważne działania. Partyzantka! Oczywiście nie zrezygnowałam z własnego zdania - zawsze należało dorzucić swoje ostatnie 3 grosze; nawet za cenę groźnego spojrzenia (a można właśnie z uwzględnieniem spojrzenia jako nagrody :D). Plan był prosty - robić po swojemu tak, żeby Pan się nie dowiedział. W efekcie i tak się dowiadywał, bo nigdy nie potrafiłam go okłamać, ale nadal twardo nazywałam to "działaniem z ukrycia". Nawet moment przyznania się uznawałam za element planu taktycznego :)
ETAP CZWARTY
("Ja się do tego nie nadaję!")
Kiedy już dorosłam do tego, że Panu i Władcy posłuszeństwo się jednak należy (nawet to partyzanckie), okazało się że sprawa nie jest taka prosta. Nic tak nie doprowadza do szału jak to, kiedy faktycznie chce się coś zrobić a to jednak nie wychodzi. To chyba jak z matematyką - człowiek zrobiłby wszystko żeby ją rozumieć, ale niestety, móżdżek zbyt mniumni żeby pojąć taką potęgę.
ETAP PIĄTY - OSTATNI
("Zrobię dla Ciebie wszystko - nawet jak mnie szlak jasny trafia a wewnętrzny pokój w ruinie")
Czas burzy i naporu minął. Nauczyłam się jak rezygnować z własnego "bo ja chcę!" i "bo tak mi wygodnie". Owszem, do tej pory niejednokrotnie usiłuję forsować swoje zdanie (oczywiście po uprzednim odpowiednim przygotowaniu terenu: dobry obiadek, kawka, ciasteczko :D), ale nauczyłam się godzić z ostatecznym werdyktem. Ba! Nawet jeśli niejednokrotnie nie jest najłatwiej, to zostałam nauczone jak czerpać z tego przyjemność - doceniając jednocześnie jak wartościowy jest dla mnie mój Pan....