Nie lubię wizyt w domu rodzinnym.
Nie dość, że droga jest okropnie długa i męcząca, rzeczy do załatwienia od groma to jeszcze ja nie jestem do końca normalna. Tzn. to nie tak, że nie lubię się widzieć z bliskimi, bo to akurat jest bardzo ważne. Nie lubię tego z czym się to wiąże.
Nie należę do uległych, które by po całych dniach klęczały przed swoim Panem. Nienawidzę rytuałów i nienawidzę patosu. Lubię powagę, ale taką która wynika z konkretnej sytuacji, a nie z samego klimatu.
I co? Od wyjścia z domu mam w sobie taką ilość uległości, że nawet tęsknie za znienawidzonymi rytuałami. Najchętniej nie wstawałabym z kolan (tak tak, wiem jak to brzmi :P) i nawet kiedy Pan "delikatnie" zwrócił mi uwagę na to, że znów zapomniałam o pigule, nie wywracałam oczami i czerpałam garściami z tego, co działo się w mojej głowie.
Najwyraźniej trzeba mnie częściej wywozić z domu :D
Temat drugi.
Coraz częściej mam wrażenie, że zupełnie nie wpisuję się w społeczności BDSMowe. Może wynika to z opinii z jakimi się spotykam, a może większość tej społeczności ma w tym temacie wspólny pogląd? Nie wiem. Patrząc na różnego rodzaju dyskusje i przemyślenia, dochodzę do wniosku, że króluje podejście: "domin jest dla Uległej".
Ja od zawsze widziałam uległą jako zabawkę w rękach faceta. Silny, niezależny chłop, który wie czego chce i potrafi to osiągnąć bez względu na to, jakiej metody to wymaga. Uległa kobieta, która lubi
być zabawką w czyichś rękach i właśnie z tego czerpie przyjemność. Im mniej ma kontroli tym lepiej. Im bardziej on robi to, na co ON ma ochotę, tym lepiej. To, że jest jej dobrze i jest traktowana jak księżniczka wokół której wszystko się kręci nie jest tym, co należy jej się jak psu buda, tylko wyrazem jego dobrej woli, który może zniknąć tak szybko jak się pojawił. Bo to ona ma służyć jemu, a nie on jej. Tylko wymiar takiej relacji jest różny.
Czytając jednak rozważania różnych osób (czy to na blogach, czy to na FLu) dochodzę do wniosku, że w dzisiejszym BDSM wygląda to trochę inaczej. On silny facet, który spełnia potrzeby i zachcianki niewiasty jednocześnie tak kombinując, żeby uległa nie miała poczucia, że ma władzę. Dba o nią, troszczy się ale broń Boże, żeby jakąś decyzję za nią podjął, bo przecież ona z własnej woli powinna postępować tak jak on by sugerował, no chyba że jednak woli postąpić tak jak sama chce, to on ma obowiązek to zaakceptować, bo przecież ona jest niezależna.
I choć wiem, że mnie samej coraz bliżej światopoglądowo do GL, to jednak nawet z moim poglądem na BDSM nie wpisuję się w panujący trend. Kiedy zaczynałam interesować się tematem, uległa była tym, czym dzisiaj nazywa się niewolnicę.
Może wpływa na to fakt, że pokolenie ludzi w moim wieku i troszeczkę starszych wyznaje kult "ja" (ja jestem najważniejsza, mnie się należy etc.), a może to kwestia tego, że BDSM staje się popularne i "modne". Po-greyowe uległe usilnie szukające księcia, który da im klapsa w łóżku i cała reszta towarzystwa, które ponad wszystko stawia sobie niezależność, nawet jeśli mówimy o oddaniu władzy nad sobą drugiemu człowiekowi.
Jaka by nie była przyczyna tego zjawiska to wpływa ono na środowisko do którego pasuję coraz mniej i mniej.