Ja wiem, że wczoraj pisałam o tym jak beznadziejną Suką jestem. Wiem, że pisałam o tym, że w ogóle jest kicha i ogólna rozpacz. Mało tego, wiem że to co napiszę teraz będzie zakrawać na... Hm... Co najmniej mały nietakt.
Wczorajszy wieczór mnie zaskoczył. Bardzo mocno.
P: To co Suniu, może dzisiaj dla mnie poszczekasz?
Spojrzałam na Pana wzrokiem pełnym przerażenia. Choć chyba bardziej odruchowo, bo po chwili stwierdziłam, że się nie boje, że zupełnie nie przeraża mnie jego polecenie.
P: Uważam, że jesteś na to gotowa, że możesz to zrobić. Wiem, że wiele rzeczy ostatnio krąży Ci po głowie, ale wbrew temu co myślisz, jestem przekonany o tym, że tym razem nie sprawi Ci to większych trudności.
J: Wiesz, że moje trudności nie są spowodowane wstydem, ja po prostu nie potrafię tego zrobić.
P: Wiem. Ale wiem również, że w Twojej głowie nie ma już chęci uniknięcia poczucia śmieszności. Robisz to, bo ja tego chcę i nie ma dla Ciebie znaczenia własna ocena. Nie ma w Tobie już walki z własną wolą. Jest tylko walka z perfekcjonizmem. Z "techniką". Z lękiem przed ośmieszeniem samej siebie.

Jeszcze przez dłuższą chwilę rozmyślałam nad tym, co usłyszałam. Z każdą kolejną sekundą powątpiewając w te słowa. Zdając sobie sprawę, że nawet szczere chęci nie sprawią, że będzie to prostsze. Ale tym razem się nie motałam, tak jak było to poprzednim razem. Zupełnie spokojna analizowałam w swojej głowie w jaki sposób wykonać polecenie Pana, tak by było dla mnie jak najmniej "inwazyjne". Kiedy w końcu znalazłam odpowiednią metodę....
Myślę, że miałabym ogromny problem, gdybym kiedyś została sparaliżowana. Kontrola nad sobą była i jest czymś, co ma dla mnie ogromną wartość. Nie znoszę, kiedy mimo postanowienia, że nie będę płakać, Pan wyciska ze mnie łzy, jedna po drugiej. Mimowolnie. Mimo wręcz bolesnej próby uniknięcia łez. Mimo smaku krwi w ustach, byle tylko odwrócić uwagę od bólu, nad którym nie mogę zapanować.
Pan cierpliwie czekał. Choć tym razem towarzyszyła nam zupełnie inna atmosfera. Moje starania przerywane żartami i wspólnym śmiechem. Czy było mi dzięki temu łatwiej? Nie. Zadanie było o tyle trudniejsze, że wybijało mnie z klimatu, wybijało ze stanu, w który świadomie się wprowadzałam.
Łapczywie nabierałam w usta powietrza z pełnym zamiarem wykorzystania go do wyartykułowania dźwięku, by za chwilę wypuścić go z płuc z rezygnacją. Zablokowałam się. Nie potrafiłam zrobić tego jedynego kroku dzielącego mnie od wygrania najtrudniejszej bitwy z samą sobą, bitwy którą już raz przegrałam.
Czułam się, jakbym stała nad przepaścią i nie była w stanie zmusić własnego ciała do skoku. Czułam, jakby moje struny głosowe były sparaliżowane, choć wiem że nie były, bo słowa wychodziły ze mnie ze zdumiewającą wręcz łatwością.
P: Zamiałcz.
J: Miaaaau! <bez zastanowienia>
P: Niesamowite :D Nie bawiłaś się w psa jako dziecko :D?
J: Nie! Chyba od zawsze wolałam bawić się w doktora!
P: No patrz, a jakby Ci teraz pomogło :D
No pięknie. Jeszcze się ze mnie śmieje w tym wszystkim! Choć muszę bez bicia przyznać, że mnie samą ten fragment rozbawił :)
Jesteś wyłącznie dla swojego Pana. Wierzy w Ciebie, a to On zna Cię najlepiej. Jeżeli Pan chce byś szczekała, to Twoje opory nie mają żadnego znaczenia.
Wypowiedziawszy te słowa w swojej głowie kilkukrotnie, zamknęłam oczy, oczyściłam umysł i....
Stało się.
Dłonie zacisnęły się samoistnie. Z radości? Czy z poczucia śmieszności? Nie wiem. Przez krótką chwilę zaszumiało mi w uszach. Po czym usłyszałam:
P: Gratuluję Suniu. Pięknie. Jestem z Ciebie dumny.
I właśnie to ostatnie słowo utkwiło mi w pamięci najbardziej, bo tym razem i ja byłam z siebie dumna. Dumna i szczęśliwa, że moje własne opory nie są ważniejsze od tego, czego wymaga ode mnie Pan.
J: Ale nie każ mi tego więcej robić, dobra?
P: Hehe, wiesz że Ci każe. Wiedziałaś to już w momencie zadawania pytania. Będziemy pracować nad tym, żebyś zawsze stawiała moje wymagania ponad własny wstyd i opory. Jesteś moja i jesteś dla mnie i kiedy każę Ci coś zrobić, masz to robić bez zastanowienia; dokładnie tak, jak wtedy gdy każę Ci rozsunąć nogi. Nie zastanawiasz się. Nie walczysz. Po prostu to robisz.
P: Jestem z Ciebie dumny. Chciałem przekonać się, czy rzeczywiście zasługujesz na swoją obrożę, czy nie pomyliłem się w swoim osądzie, czy znam Cię tak dobrze jak mi się wydawało. I nie zawiodłaś mnie. Jeszcze nigdy nie zaszłaś tak daleko. Jeszcze nigdy nie osiągnęłaś tyle, ile masz na swoim koncie w tej chwili. Choć jeszcze daleka droga przed nami, to możesz być z siebie bardzo zadowolona. Jestem pod dużym wrażeniem.
Tylko się uśmiechnęłam. A w zasadzie to szczerzyłam się jak głupia od ucha do ucha.
P: Jeżeli są w tym bloku jakieś psy, to myślę że też zrobiłaś na nich duże wrażenie :D
Po czym oboje wybuchnęliśmy szczerym śmiechem, wracając do normalności.