
Czuję się ostatnio nieco klaustrofobicznie. Sprzeciwiam się w małych rzeczach tylko po to, żeby udowodnić sobie, że nadal mam prawo głosu, że to ja decyduję o sobie i o tym, co kiedy i w jaki sposób będę robić.
Nie jestem pewna czy to "złe" uczucie. Pan uważa, że wbrew temu co mi się wydaje, nie potrafię mu się sprzeciwić. Testuję i sprawdzam tak długo jak on mi na to pozwala - kiedy stawia mi wyraźną granicę nie potrafię mu odmówić. Zawsze testowałam E. Może niezupełnie z takich pobudek, może oczekując nieco innego skutku, ale zawsze było to coś pozytywnego, coś co wnosiło wiele dobrego. Utrzymywało mnie na swoim miejscu. Jak będzie tym razem i gdzie zmierza nasza relacja? To się jeszcze okaże.
U nas w sumie od jest od początku tak, że to zawsze Pan decyduje o seksie czy jakiejkolwiek formie intymnego zbliżenia. Ja mogę zawsze zgłosić zastrzeżenie. Aczkolwiek On czasem je uwzględnia, a czasem nie. Ostatnio słowo należy więc zawsze do Niego.
OdpowiedzUsuńCo do sprzeciwiania się w małych rzeczach, to dałaś mi do myślenia, jak to jest u mnie. Myślę, że mamy trochę podobnie. Na ogół tego staram się nie robić i nie robię. I chyba całkiem dobrze mi to wychodzi. Ale zdarzały się takie sytuacje, czy wręcz dni "na nie" z mojej strony. Nie powiem. Tyle, że ja robię to chyba po to by udowodnić sobie, że to Pan tak naprawdę ostatecznie decyduje. Nie ja, ale On właśnie. I ostateczna decyzja, ostatnie słowo należy do Niego. Niezależnie od tego co się dzieje po drodze, że tak powiem. Jeśli wdaję się w dyskusję czy sprzeciwiam w pierdołach, to raczej właśnie z chęci przekonania się o tym, że i tak mu ulegnę. Poczuciu na własnej skórze rozmiaru jego władzy, jeśli tak mogę to ująć. Po prostu lubię czasem dochodzić do granicy, o której wspomniał Twój pan. Jakby potrzebuję poczuć, że ona jest. Bo wiedzieć, to wiem. Ale nie zawsze czuję. Więc, jak nie czuję to wtedy zaczyna się to testowanie i sprawdzanie. Ale trwa do momentu, aż Pan wyraźnej granicy nie postawi... Czy to jest pozytywne? Nie wiem. Mam zagwozdkę.