Może nawet nie tyle z bólem, co z rozczarowaniem własną osobą.
Pomimo chronicznego ociekania zajebistością nie mam o sobie szczególnie wysokiego mniemania. Ochota na seks nachodzi mnie zaraz przed miesiączką i trwa do około półtora tygodnia po jej zakończeniu. Niczym nie różnię się od zwierzątka przeciętnej inteligencji, które gnane fazami księżyca rzuca się na osobnika płci przeciwnej bez szczególnej kontemplacji głębi łączącej ich więzi.

Uznanie takiego stanu rzeczy za pozytywny miałyby nawet rację bytu, gdyby nie to, że wraz z upływem określonego czasu, ochota na bycie kontrolowaną w każdym aspekcie życia, karaną bez krztyny litości za najmniejsze nawet wykroczenia i kształtowaną według pańskiej woli znika (a przynajmniej znacznie się zmniejsza) aż do kolejnego sprzyjającego momentu.
Jak na osobę u której zadowolenie z klimatu wynika głównie z głowy i emocji, to ochota na seks mocno kontroluje moje "uleganie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz