Kiepsko znoszę wysokie temperatury. Zdecydowanie nie jestem wtedy ani kreatywna, ani produktywna, a co za tym idzie, po mistrzowsku marnotrawię czas. I właśnie tego się obawiam. Obawiam się, że obudzę się za trzy miesiące z informacją dla samej siebie, że spędziłam ten czas na przeglądaniu demotywatorów, czytaniu blogów i oglądaniu Dragon Ball'a. Przeraża mnie myśl, że uświadomię sobie brak własnego posłuszeństwa względem Pana i fakt, że nasza relacja po raz kolejny się rozjechała, rozeszła po kościach.
Ale... :D Nadal jestem dobrej myśli. Napisałam do mojego Pana list, a on zapewnił mnie, że tak się nie stanie - że już on o to zadba (sama nie wiem, czy powinnam się cieszyć czy nie koniecznie :D) ;) To zapewnienie mnie nieco uspokoiło. On jeden dokładnie wie, co siedzi w mojej głowie i co zrobić, bym pomimo braku chęci, czy zainteresowania namacalnym wymiarem naszej relacji, czuła się dowartościowana, zaspokojona psychicznie, a co za tym idzie w pełni mu oddana - nawet wtedy, gdy nie wynika z tego żadne działanie, poza posłuszeństwem oczywiście.
Podczas rozmowy na Skype:
- Opisz mi dokładnie to jak się pieściłaś. Radzę by opis był dokładny.
- Dotykałam się, ściskając, pocierając <tutaj nastąpił szczegółowy opis pieszczot>, a później eksplodowałam, dla Ciebie, Panie... Jesteś zadowolony z opisu mój Panie?
- Tak, jesteśmy bardzo zadowoleni :>
- MY?! <czyżby Pan postanowił się z kimś podzielić podbojami swojej Suki? Moje serducho zabiło nieco mocniej>
- Ja i mój mały przyjaciel :D
- Aaa :P
- A co zestresowałaś się?
- Nie. Jakoś nie specjalnie.
- Czyżbyś miała zapędy ekshibicjonistyczne?
- Nie raczej nie, ale jesteś moim Panem i cokolwiek daję Ci od siebie masz prawo zrobić z tym cokolwiek zechcesz.
- A co z... Hm... Jakimiś zasadami moralnymi?
- Pozyskałeś moje oddanie zaufaniem. Wiem, że cokolwiek byś nie zadecydował działasz dla mojego, swojego lub naszego dobra i na pewno nie zrobisz żadnemu z nas krzywdy. Ufam Ci po prostu.
- Rozumiem :)

jest to problemem, w momencie gdy rozumiem cel danego zadania. Robię co mi każe. Z drugiej strony jednak, gorzej jeśli zadanie z pozoru "łamie zaufanie", a jednocześnie nie znam przyczyny, dla której przed taką decyzją zostałam postawiona.
Konkret. Co, jeśli którego pięknego dnia Pan każe mi wyskoczyć z okna? Zrobię to? Zaufam, ze złapie mnie w ostatniej chwili? A jeśli tak, to czy w gruncie rzeczy naprawdę jestem gotowa wykonać jego zadanie? Bo skoro zakładam, że i tak mi na to nie pozwoli, to przecież decyzja przed którą się stawiam nie polega na "wyskoczyć/nie wyskoczyć" a na "zaryzykować/nie zaryzykować". Przy czym ryzyko w tym wypadku nie polega na tym, czy Pan mnie złapie (bo o tym jestem przekonana), czy pozwoli zrealizować cel, ale na tym czy przypadkiem się nie potknie próbując mnie złapać. W tej sytuacji stwierdzenie "wyskoczyłabym z okna,gdyby mi kazał" nie do końca jest prawdziwe.
Wniosek z tych rozważań? Raczej pytanie. Jak daleko sięga uległość? Czy mówiąc "zrobię dla Ciebie wszystko" wyrzekam się również własnych instynktów i chęci przeżycia? Mam świadomość, że przykład jest może nieco ekstremalny i w zasadzie wykraczający daleko poza to, co "normalne" (przynajmniej w moim mniemaniu), natomiast dobrze pokazuje istotę problemu i to w jaki sposób próbuję postrzegać swoje posłuszeństwo.
Kto wie, może któregoś pięknego dnia, wejdę na mojego bloga i powiem "Tak - znam już odpowiedź na pytanie co znaczy 'zrobię dla Ciebie wszystko'". Dziś - zostaję z pytaniem bez odpowiedzi.