Ostatni weekend upłynął nam pod znakiem tworzenia krótko i długoterminowych celów. Celów, do których osiągnięcia będę potrzebować Pana.
Rozmowa na temat "metod motywowania":
P: Opcje są dwie. Albo mogę Ci przypominać, a działanie będzie zależało od Twojej silnej woli, albo mogę Cię do tego zmusić.
J: Przypominać mogę sobie sama. Potrzebuję tego, żebyś nie pozwolił mi się poddać, żebyś mnie zmusił jeśli w danym momencie nie będę tego chciała. Jeżeli nie będę w tym systematyczna - nie uda mi się.

P: Zapamiętaj dokładnie to, co teraz powiedziałaś :> Zrób zdjęcie, zapisz w kalendarzu czy coś - potrzebuję jakiegoś namacalnego dowodu, że te piękne słowa wyszły z Twoich ust :D
J: Bardzo śmieszne :P Ale wiesz... Obserwując siebie, swoje zachowanie i podejście dochodzę do wniosku, że dorosłam do wykonywania Twoich poleceń. Po prostu, bez buntu i walki o każdą pierdołę.
Co powiedziałam, to powiedziałam, ale przemyślenia nadeszły dopiero z czasem. Naprawdę dorosłam? Naprawdę się nie buntuję?
Odpowiedź przyjdzie chyba dopiero wtedy, gdy sprawa stanie na ostrzu noża.
Happy ostatnio podsumowała mnie tak (przynajmniej parafrazując): "Ty potrzebujesz walczyć. Twoje posłuszeństwo wynika z tego, że walkę o władzę wygrał Pan - wtedy osiągasz swoje katharsis".
Zapytałam Pana czy rzeczywiście tak jest. W końcu On zna mnie najlepiej.
- Na początku, na pewno tak. Ale czy teraz? Chyba już nie.
Podsumowanie?
A pieron mnie wie, jak to ze mną jest :D