Sobotni wieczór:
Na życzenie Pana mam opisać ten weekend. Mam to zrobić, choć
nie mam pojęcia jak się za to zabrać i co dokładnie powinnam powiedzieć.
Przepełnia mnie mieszanina uczuć, której opisanie słowami wydaje się
niemożliwe.
Twardy reset.
Wszystko co do tej pory funkcjonowało i istniało zostało
zniesione. Każda zasada, każda niedoskonałość i każdy nakaz. Czysta kartka. No
tak w sumie to już nie całkiem taka czysta. Nie po weekendzie.
Nie sam seks ani jego ilość były esencją tego czasu. Myślę,
że nawet nie chłosta, nie linki i nie przejmujące pieczenie skóry twarzy po
kilku siarczystych policzkach. Nie łzy skruchy, kiedy przyznawałam się do
głupoty najgorszej ze wszystkich możliwych. I na pewno nie zawroty głowy, gdy klęczałam przed Panem czekając na jego reakcję.
Dla niekumatych: obrazek przedstawia: ESENCJĘ :D |
Co zatem było tą esencją? Uczucie. Nie jakaś tam przelotna
myśl, czy chwilowe objawienie ale świadomość towarzysząca mi przez cały ten
czas. Poczucie przynależności, świadomość hierarchii i drugorzędności. Przypuszczam,
że Pan znalazłby źródło tej świadomości w potrzebach seksualnych i „dobrym
czasie”. Nie chcę tak myśleć. Chyba tym razem nie chcę szukać przyczyny, a może
zwyczajnie boję się ją znaleźć. Jeśli ta cenna chwila zniknie – trudno. Zacznę
jej szukać ponownie.
Co zatem wynikło z resetu? Nowe reguły wprowadzane bardzo
stopniowo, na miarę potrzeb i sytuacji. Nie czuję się nimi przygnieciona i nie
czuję potrzeby ucieczki od nich. Co już samo w sobie jest plusem.
Niedzielny wieczór:
Czy moja wewnętrzna Su również uległa resetowi? Wygląda na
to, że tak. Nie wiem czy jest to możliwe, czy da się zamknąć pewien rozdział i
zacząć z dnia na dzień, z minuty na minutę, myśleć innymi kategoriami. Być może
to tylko chwilowe, jak postanowienie noworoczne. Nawet jeśli – chwilo trwaj!
Pomimo braku ochoty (nie tylko na seks, ale na cokolwiek),
zepchnęłam własne niechciejstwo na dalszy plan. Kilkukrotnie przypominając
sobie w ciągu tego czasu, co to znaczy być wyłącznie dla Niego, raz za razem
motywowałam się do podejmowania kolejnych starań dla zadowolenia Pana. Czy
robiłam to z uśmiechem na ustach? Cóż... Na pewno dowiedziałam się czegoś
nowego o sobie – np. tego jak szeroki zasób przekleństw mieści się w mojej
pięknej główce, pomimo tego że na ogół nie przeklinam wcale ;) Żadna świadomość
nie sprawi, że będzie mi się chciało bardziej niż normalnie – nawet (a może
zwłaszcza) gdy to co robię jest wynikiem moich chęci (a nie polecenie) i na
dobrą sprawę wcale nie musiałabym tego robić.
Czy czuję się zmęczona? Fizycznie tak; dla podsumowania:
wszystko mnie boli, siniaków brak, chce mi się spać. Psychicznie... Ciężko mi to ocenić. Tak długo jak jestem z
Panem, przy Nim i dla Niego; tak długo jak mogę nad niczym się nie zastanawiać
jest kapitalnie. I na dzień dzisiejszy tego będę się trzymać.
A jutro? Nad tym zastanowię się w odpowiednim czasie.