niedziela, 26 października 2014

Tematów sztuk trzy

Wiele zmieniło się od czasu naszego wyjazdu z kraju. Nasze poglądy ewoluują, spojrzenie na świat zmienia się i o wielu aspektach mojego życia mogę spokojnie powiedzieć, że podupadły lub ich sytuacja się pogorszyła. Z drugiej strony ciężko stwierdzić, czy z perspektywy czasu rzeczywiście wyjdzie nam to na złe, czy efekty w ostatecznym rozrachunku nie będą jednak pozytywne.

Powinno mnie to zmartwić, ale jest wręcz przeciwnie. Dlaczego? Bo to, co jest dla mnie najważniejsze, relacja z mężem/Panem, rozkwita.

Wczorajszego wieczoru, Właściciel stwierdził, że nie wziął się do żadnej pracy po godzinach, od dłuższego czasu już. Albo rozmawiamy, albo coś oglądamy, albo spędzamy czas w łóżku albo cholera wie co jeszcze. Czyż to nie powód do radości?

Również te wielogodzinne dyskusje przynoszą pozytywne efekty. Nasza relacja się zmienia. Na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że na lepsze - rzeczywistej oceny dokonam za jakiś czas, kiedy przekonam się czy na dłuższą metę nasze nowe rozwiązania się sprawdzą w praktyce tak doskonale jak w teorii.

Natchniona rozmowami z pewną niewiastą, zastanawiam się nad tym jak nasz relacja stała się taką jaka jest i jak od samego początku do teraz zmieniłam się jako osoba; czego się nauczyłam; jakie zalety udoskonaliłam pod wpływem relacji, a jakie wady wyeliminowałam (lub odwrotnie :P). Z drobnego podsumowania:

(+) bardziej wierzę w siebie, we własne siły i przekonania (sama nie wiem czy zaleta czy wada)
(+) dużo bardziej panuję nad sobą, gdy sytuacja nie rozwija się po mojej myśli
(+) dużo rzadziej patrzę krytycznie na swoje zachowanie; coraz częściej udaje mi się pozostawić ocenę Panu (choć nadal za rzadko)

(-) jestem dużo mniej uparta. Niestety, nie tylko w przypadku gdzie upór jest niewskazany, ale również tam, gdzie przydałoby się go trochę więcej
(-) jestem znacznie bardziej przemądrzała (o ile to w ogóle możliwe jest!)
(-) z punktu poprzedniego wynika głębokie przekonanie o słuszności moich poglądów, co przekłada się na "focha*" gdy zdarza mi się oceniać pewne sytuacje "po mojemu" wbrew temu co uważa Pan

Temat ostatni: "-izmy". Przyjaciółka "feministka", zawsze powtarza mi, że postrzegam feminizm z
punktu widzenia tych, które ze zdrowym rozsądkiem nie wiele mają wspólnego, za to bardzo wiele z szeroko rozwartą, rozdartą japą. W związku z tym, by nie podążać za stereotypami, zerknęłam na forum gazety.pl, gdzie funkcjonuje dość aktywne feministyczne forum.

Wnioski końcowe z tej wizyty? Najwyraźniej wszelkie "izmy" (nawet te z pozytywnymi założeniami, jak feminizm) cierpią na chroniczny brak zdrowego rozsądku.

Z najbardziej szokujących dla mnie "kwiatków" polecam następujące:

(!) kobieta podczas próby gwałtu nie powinna się bronić, ponieważ założenie, że mogła się obronić jest równoznaczne z przeniesieniem części winy z gwałciciela na ofiarę (no bo skoro mogła się obronić, a się nie obroniłam, znaczy czegoś nie dopatrzyła i ostatecznie sama jest sobie winna)(!)

(!) komplementowanie kobiety w miejscu pracy (nawet jeśli mowa o perfumach czy nowej fryzurze) jest formą seksizmu, ponieważ podkreśla płeć w miejscu, w którym powinna ona pozostać bez znaczenia (co jest równoznaczne z umniejszaniem znaczenia kobiety w pracy) (!)

(!) otwieranie przed kobietą drzwi jest formą seksizmu ponieważ podkreśla, że kobieta jest słabsza fizycznie i w związku z tym potrzebuje nieustającej pomocy mężczyzny, gdyż sama nie jest w stanie sobie z czymkolwiek poradzić (!)

* foch w rozumieniu stwierdzenie: "gadaj i rób co uważasz za stosowne, ja i tak wiem że nie masz rajci" - wiem, brzydko jak na Sukę. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że baaardzooo się staram.

poniedziałek, 20 października 2014

Chrzanić "być może"

(Dumna i butna dziewczyna staje się niewolnicą. Jej Właściciel goli jej głowę na łyso, zamyka ją w plastikowej klatce pozostawiając jej niemalże głodową dawkę pożywienia i wody, po czym informuje ją, że zostawia ją pod opieką człowieka, dla którego nie znaczy więcej niż bezużyteczny śmieć. Po dłuższej przepychance słownej, w której dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jej Pan nie żartuje i rzeczywiście planuje ją tam zostawić, wewnętrznie godzi się z sytuacją po czym na pożegnanie podsumowuje:)

- Już wcześniej wiedziałam, że rzeczywiście jestem Twoją niewolnicą ale do teraz nie wiedziałam, że Ty naprawdę jesteś moim Panem.
Wstrząśnięta własnym odkryciem, popatrzyła na mnie poprzez plastikową ścianę.
- To bardzo dziwne uczucie wiedzieć, że ktoś jest naprawdę Twoim Panem; wiedzieć że nie tylko ma prawo zrobić z Tobą czego tylko sobie życzy, ale rzeczywiście z tego prawa korzysta; że Twoja wola nie znaczy dla niego zupełnie nic; że musisz ugiąć kark pod ciężarem jego woli; że nie możesz inaczej jak tylko postępować zgodnie z tym, co zostało Ci powiedziane.
Priest-Kings of Gor, John Norman 

Tych wszystkich, którzy czytali oryginał przepraszam za niedoskonałość tłumaczenia. 

Nie tylko autorka tych słów była wstrząśnięta. Długie godziny rozważań i dyskusji o tym, gdzie zaczyna, a gdzie kończy się władza Właściciela zostały starte w proch. "Nie tylko ma prawo (...), ale rzeczywiście z tego prawa korzysta". Zaraz, zaraz! A co z moim oświeconym: "bycie Panem nie polega na robieniu co się chce i kiedy się chcę, ale na równoważeniu własnych zachcianek i pragnień z dobrem i zadowoleniem partnera"?!

Poszło się... uczyć latać. 

Innymi oczyma spojrzałam na słowo "niewolnica", na swoją rolę i naszą relację. Na siebie. Na słowa komentarza napisanego przeze mnie pod jednym z ostatnich postów [KLIK]. 

Poczułam się nieco przytłoczona i przestraszona. Ogrom sytuacji, zachowań i potencjalnych konsekwencji spowodował, że poczułam chęć ucieczki. Nawet jeśli mój Właściciel w swoich działaniach bierze pod uwagę moje "ja" i moje kaprysy. 

A potem zdałam sobie sprawę, że nie mam od czego (ani gdzie) uciekać, bo nie zamieniłabym mojego życia na nic innego. Nie jesteśmy idealni, a listy rzeczy nad którymi każde z nas musi pracować są długie jak listy obietnic przedwyborczych (i często podobne w skutkach). Być może gdyby Pan przez większość czasu myślał wyłącznie o sobie, moja uległość odfrunęłaby jak wystraszony wróbelek. 

Być może, być może, być może... 

Chrzanić "być może". 

Dobrze jest tak, jak jest. Będę się martwić jak stanę w plastikowej klatce z ogoloną głową, a Pan będzie chciał mnie tam zostawić całkiem samą. Ot co! 

niedziela, 12 października 2014

Tęcza i jednorożce

Często piszę, kiedy pojawia się problem, kiedy jest źle, kiedy chcę przekazać Panu moje spojrzenie na jakiś temat, kiedy się nad czymś zastanawiam lub kiedy potrzebuję zwyczajnie przemyśleć jakąś sprawę. Ot taka moja forma komunikacji z Panem i samą sobą.

Rzadko jednak piszę wtedy, gdy wszystko jest wręcz do porzygu różowe, a jednorożce srają cukierkami.

I tak szczerze powiedziawszy, siadając do tego postu uświadomiłam sobie, że nie specjalnie wiem o czym napisać. Nie bardzo wiem, jakimi słowami opisać powody, dla których składając lico na poduszce wieczorową porą, z zadowoleniem wzdycham głęboko, aż do zaśnięcia nie zmywając z twarzyczki głupkowatego uśmieszku.

Co powoduje tę radość?

Spokój? Brak zmartwień? Stabilizacja? Poczucie spełnienia? Brak starć na tle Pan - suka? A może wszystko naraz.

Choć przyczyny powstawania cukierkowej kupy jeszcze nie są mi znane, to ten jeden jedyny raz, przyczyna chyba nie interesuje mnie aż tak bardzo ;-)