niedziela, 31 marca 2013

Lista rzeczy do zrobiena


Ponieważ ostatnimi czas zdarzało mi się zapomnieć o części rzeczy, które powinnam była zrobić, Pan wymyślił sposób jak nauczyć mnie pamiętania o tym, co w danym dniu należy do moich obowiązków poprzez tworzenie "List rzeczy do zrobienia". Oprócz pomocy jakiej taka lista miałaby mi dostarczyć, jest również obowiązkiem, z którego niewątpliwie będę rozliczana.

Nadal pamiętam sprawozdania, które nękały mnie przez kilka miesięcy na początku naszej znajomości. Zaczęło się wyłącznie od kilku zdań o tym co robiłam danego dnia. Ponieważ pamiętanie nawet o tych kilku zdaniach nie szło mi najlepiej doszliśmy do momentu, w którym każdego dnia mój Władca miał otrzymywać nie mniej niż 15 000 znaków przypadających na jedno sprawozdanie. To również sprawiało mi spore trudności, ale nie dlatego że nie byłam w stanie tego zrobić. Zwyczajnie - byłam zbyt słabo zorganizowana.

Przypomniałam to sobie ponieważ moje listy są niemalże dokładnie tym samym. A ponieważ tak jest, mogę zobaczyć jak wiele rzeczy mój Pan nauczył mnie od tego czasu. Na dzień dzisiejszy jestem w stanie stwierdzić, że niemalże LUBIE te moje listy. Może nie powinnam, przecież zadanie które dostałam powinno być karą, ale... Naprawdę mi się podoba. Te małe kartki papieru sprawiają, że myślę o Nim przez cały czas i czuje się dużo bezpieczniejsza jeśli chodzi o wykonanie rzeczy zleconych mi przez Pana.

Kara... Hm... Nie jestem pewna czy taki był cel tej konkretnej kary :)

czwartek, 21 marca 2013

Oznaki dominacji bez realnej dominacji

Są takie momenty w życiu kobiety, gdy w żaden sposób nie jest w stanie się podporządkować - po prostu. Zwłaszcza, jeśli druga strona szanuje te odczucia, sytuacje te bywają trudne... Czym dla mnie jest dominacja bez dominacji?

Nigdy nie sądziłam, że mogłabym w jakikolwiek sposób nie delektować się Jego dominacją. Uwielbiam to, i nigdy w życiu nawet nie wpadłoby mi do głowy mówić mu, że tego nie chcę. Marzę o tym każdego dnia. Gorzej jednak wypada tutaj fizyczność i zwiększony wysiłek. Kiedy pojawiają się te dwa dodatkowe elementy, w jakiś bliżej nieokreślony sposób przyćmiewają aspekt psychiczny, który przecież w moim wypadku zazwyczaj gra pierwsze skrzypce.

Czasem zastanawiam się, gdzie jest granica - co można zrobić w danej sytuacji, a jakie działanie spowoduje negatywny wydźwięk. Oczywiście stwierdzenie, że "czegoś nie można zrobić" byłoby dalece poza granicami stwierdzeń prawdziwych. Nie mogę zabronić mu niczego. Jest moim Panem, ale ceni mnie i stara się brać pod uwagę nie tylko moje oddanie, ale również ograniczenia i zachcianki.

Meritum, jest w konkretnych elementach. Jeśli dziś wrzucenie monety do fontanny będzie działaniem pożądanym, a jutro pogwałceniem prawa, to trzeciego dnia już sama nie będę wiedzieć, co właściwie powinnam zrobić - rzucać bilonem, czy jednak zatrzymać go aż do najbliższe kasy sklepowej.

Niestety, borykamy się z podobnym problemem - jak odróżnić dzisiejsze żądanie, od jutrzejszego łamania prawa. Kiedy to prawo powstaje, i co przyczynia się do zmiany spojrzenia? Może w końcu rozpracujemy ten supełek... A dopóki to się nie stanie, nie pozostaje mi nic innego jak pokornie spuścić wzrok i oczekiwać, co też zostało dzisiaj dla mnie przygotowane.

wtorek, 19 marca 2013

Matczyna opieka

Czekając dzisiejszego popołudnia na mojego Pana, klęcząc ze wzrokiem utkwionym w podłogę, kontemplowałam co powiedziałaby moja mama, gdyby zobaczyła mnie w tej pozycji i czy byłaby w stanie zrozumieć mnie i relacje jakie łączą mnie z mężem.

Druga myśl jaka mnie dzisiaj podczas tego oczekiwania nawiedziła, dotyczyła życia erotycznego naszego potencjalnego potomstwa. W zasadzie głównie interesowało mnie, czy chciałabym, by nasza córka była kiedyś uległa. Wniosek? Chciałabym, pod warunkiem, że trafiłaby na odpowiedniego Domina. Nikt nie jest w stanie bardziej niż ja potwierdzić, jak niebezpieczne może być szukanie Pana na ślepo, czy próbowanie "który będzie dla mnie odpowiedni, przecież zawsze mam wyjście, nie muszę tego kontynuować".  Brzmi idiotycznie, ale w zależności od tego w jakim wieku próbuje się tego typu zabaw, można nadziać się na przeróżne niebezpieczeństwa. Najgorsze w tych zagrożeniach jest to, że gdy się spełnią, nie ma się nawet z kim podzielić tragedią. Bo "przecież nie przyznam się nikomu jak bardzo zboczona jestem".

Pomijając jednak ten aspekt uległości, uważam że korzyści płynące z bycia częścią takiej relacji są dalece bardziej wartościowe niż zagrożenia, które w gruncie rzeczy nigdy nie muszą dojść do skutku (co oczywiście nie wyklucza zachowywania WSZELKICH środków ostrożności). Niejednokrotnie już pisałam o tym, jak wiele dało mi bycie Suką, jak wielu rzeczy się nauczyłam i jak wiele rzeczy zostało mi ułatwione przez to, że należę do niego.
Chyba czułabym, że ponieśliśmy wychowawczą porażkę, gdyby nasze dziecko po 10 latach swojego życia seksualnego, wylądowało z mężczyzną, który "kocha" się wyłącznie pod kołdrą i przy zgaszonym świetle. Nie wiem, czy istnieje kobieta, która nie potrzebuje "rżnięcia", przynajmniej od czasu do czasu.

Być może kontemplowanie seksualności swoich jeszcze nie poczętych dzieci jest nieco chore (a zwłaszcza zastanawianie się, czy jako dorosłe będzie odpowiednio często zaspakajane). I jeśli ktoś nazwałby to w ten sposób, pewnie nawet wyjątkowo intensywnie bym się nie kłóciła :) W każdym razie, analizując co dobrego mogłoby przytrafić się naszym dzieciom w przyszłości, dochodzę do wniosku, że relacja D/u byłoby jedną z takich rzeczy.

Moje przemyślenia dotyczyły głównie uległości (a więc w myśl moich przekonań - naszej córki), ale i gdyby nasz syn został kiedyś Dominem, nie uważam by stała mu się z tego powodu jakaś krzywda. Korzyści płynące z takiej relacji dla osoby Dominującej są niemalże identyczne jak w przypadku osoby uległej (przynajmniej w takim ogólnym rozumieniu). Na pewno uczy odpowiedzialności, a za tą cechą idzie cała gama innych, równie ważnych i przydatnych w życiu.

poniedziałek, 18 marca 2013

Wnioski z kary

- Czego nauczyła Cię dzisiejsza kara?

Pytanie może irytujące, bo trudno wytykać sobie samej błędy, ale za to pozwala uświadomić sobie pewne kwestie. Przede wszystkim: czego nauczyła mnie kara.
W końcu taki jest cel zadawania bólu czy "zwracania uwagi" - nauczenie czegoś. Najciekawsze jest to, że każdorazowo uczy czegoś innego. Bardzo rzadko zdarza się dwa razy ta sama lekcja - bez względu na to, ile razy popełniłam dany błąd, każda kara pokazała mi coś zupełnie innego. Za każdym razem poznaję siebie nieco bardziej. Nieco bardziej poznaję również mojego Pana i Jego podejście do wielu kwestii.

Czego się nauczyłam? Przede wszystkim tego, że bez względu na to jak wielką mam wiarę we własne siły i w to, że jestem w stanie zapanować nad swoim ciałem; mój Pan decyduje o tym, czy i jak zniosę karę. On zna mnie najlepiej i wie, ile jestem w stanie znieść, jak duży ból mi zadaje i w większości przypadku jak dużo brakuje mi jeszcze do kolejnych etapów przeżywania. Wielokrotnie wkładałam całą siebie w to, by znieść karę w sposób, w jaki sobie to wymarzyłam (mówiąc o wymarzonym sposobie znoszenia kary mam na myśli sposób, który przysparzałby mojemu Panu dumy, który Jemu by się podobał). Skutek był różny, ale wiem, że ten skutek zależał wyłącznie od tego, jaki efekt w danej chwili chciał osiągnąć mój Pan...

Również dzięki takim przemyśleniom jeszcze bardziej doceniam to, ile mój Władca pracy wkłada w to, by mnie kształtować i uczyć wszystkiego, czego ode mnie wymaga.

Doceniając Jego starania nauczyłam się również czegoś innego. Słuchać. NAPRAWDĘ słuchać. A kiedy już usłyszę, przywiązywać maksymalną wagę do tego co usłyszałam. Czy głównie tego miałam nauczyć się z tej kary? Nie wiem. Wydaje mi się (nigdy o to nie pytałam), że celem mojego Pana jest uczenie mnie wielu rzeczy jednocześnie... Muszę przyznać, że jest w tym CHOLERNIE dobry! Rzadko zdarza się, bym z kary wyniosła jedynie jeden wniosek.

Wczorajszego wieczoru dowiedziałam się, że jednak boję się bólu. Do niedawna żyłam w przeświadczeniu, że w większości przypadków boję się wyłącznie siebie. Dziś mogę już powiedzieć z czystym sumieniem, że istnieje ból, który przyprawia mnie o bezwiedne drżenie mięśni. Ku mojemu zaskoczeniu, mój Właściciel przyjął tę informację z uśmiechem zadowolenia na twarzy! Bo "dobrze, gdy kara faktycznie jest karą".

Podobno w BDSM nie ma czegoś takiego jak kara. Zgadzam się z tym w pełni. Ale czy nasz związek nadal jest relacją BDSM czy może ewoluuje w połączenie relacji Pan/suka z relacją DD. Bycie ze sobą na okrągło  generuje jeden podstawowy problem - w jaki sposób połączyć normalne życie i małżeństwo z Dominacją i odpowiedzialnością względem siebie nawzajem. I właśnie tutaj wkraczamy w obszar, gdzie znajduję się miejsce na kary w takiej relacji. Forma oczyszczenia? Komunikacji? Jakkolwiek bym tego nie nazwała - spełnia swoje zadanie i póki co funkcjonuje prawidłowo.

czwartek, 14 marca 2013

Nieposłuszeństwo?

To już chyba wpisane w moją naturę, że kiedy wszystko zaczyna iść w odpowiednim kierunku a ja zaczynam się wręcz delektować tym, co zostało mi dane... Niemalże natychmiast robię coś głupiego, co sprawia że wyrzuty sumienia zżerają mnie od małego paluszka po koniuszki palców.

Ale... Ostatnio nauczyłam się.. hm.. powierzać pewne rzeczy mojemu Panu. Co to dokładnie znaczy? Że staram się te wyrzuty sumienia oddać Jemu. To On jeden jedyny wie, czy należy mnie za to ukarać, czy wystarczy delikatne zwrócenie uwagi. 

Przekroczyłam pewną granicę. Od wczoraj zaczynam swoją drogę... Nową drogę - znów wymagającą wielu wyrzeczeń, pracy nad sobą i... wytrwałości. Wytrwam? Wiem, że to wie tylko i wyłącznie mój Pan :) 

Są takie słowa w życiu uległej, na które brak odpowiedniej reakcji... Łzy to za mało, by wyrazić swą radość; uśmiech nie pasuje, a wielkie oczyska w ogóle są z innej bajki :) 

Także... Dbając o swoją własną skórę, udam się naprawić swój błąd z wczoraj i pokazać mojemu Panu, że nie odłożę tego na ostatnią chwilę... Że staram się i wkładam całą siebie... Bo przecież tak jest... Bo stawiam Jego wolę na pierwszym miejscu... I Jego chęci...

wtorek, 12 marca 2013

Przebudzenie stylem uległym

Czasem szokuje mnie jak wiele zależy od tego, czy chcemy coś zrobić czy "musimy".

Kiedy patrze na swoją postawę z tym związaną, to odkąd pamiętam unikałam rzeczy, które ktoś kazał mi robić. Wszystko, co było formą przymusu, w moim świecie natychmiast stawało się wrogiem publicznym numer jeden.
Można to było łatwo zaobserwować chociażby na przykładzie tego, że moimi ulubionymi zadaniami domowymi w szkole były te zadawane tylko dla osób chętnych :-)

I tak wspominając te nie tak całkiem odległe lata szkolne zadaję sobie pytanie: jakim cudem znalazłam się jako posłuszna uległa w ramionach wymagającego Domina?

Analizując to pytanie, wiem na pewno, że zaistniała sytuacja nie jest kwestią pomyłki. To właśnie u Jego stóp czuję się na swoim miejscu. Kochana, potrzebna, uległa i szczęśliwa jak nigdzie indziej. Zaspokojona mentalnie :) Ba! Mogę posunąć się nawet o krok dalej i powiedzieć, że brak dominacji i władzy nade mną zabiera mi to upragnione zaspokojenie i szczęście!

Rozwiązania zagadki dopatruję się w moim podejściu do BDSM. Tam gdzie zaczyna się wola mojego Władcy tam zaczyna się również moja...

Jednym z moich ulubionych filmów (przynajmniej jeśli chodzi o filmy, do których chętnie wracam), jest film "Sekretarka". Jedna ze scen tego filmu, dokładnie pokazuje i regularnie przypomina mi, gdzie jest sedno mojej uległości... Dziewczyna siedzi w gabinecie swojego szefa z rękami na biurku i nakazem, że do jego powrotu ma ich nie odrywać od blatu; po kilku godzinach do biura wpada jej narzeczony i po krótkiej rozmowie pyta, dlaczego Lee (główna bohaterka) nie podnosi rąk z blatu biurka. Na co dziewczyna z uśmiechem pełnym satysfakcji odpowiada "Bo nie chcę".

I właśnie ta jej odpowiedź zawsze przypomina mi o tym, że ja niczego nie muszę. Nie muszę być uległa, ani podporządkowana. Nie muszę zgadzać się na cokolwiek, ani tym bardziej spełniać niczyich zachcianek. Ja z całego serca CHCĘ to robić...

A tytuł postu? Moja inspiracja do przemyśleń :) Niejednokrotnie Pan chciał, bym budziła go w sposób wyjątkowy. Ponieważ bardzo często miałam problem ze wstawaniem a już na pewno z zebraniem się do kupy o poranku, polecenie Pana bardzo często budziło we mnie ogromny bunt. Dziś zrobiłam to z własnej inicjatywy i nic nie sprawiło mi większej przyjemności niż pieszczoty i dotyk, którym go obdarowałam... Mojego Pana i Właściciela, tego któremu całą sobą chcę służyć i oddać mu wszystko co mam...

Dlaczego? Bo chcę...

niedziela, 10 marca 2013

Czas mija

Dziś będzie może nieco tkliwie... Ale ot... Taki szary mokry dzień, to i niech post będzie szary i mokry...

Czas mija, związki ewoluują a szczęście...? Szczęście się nie zmienia. Co ciekawe nie zmienia się nawet w trudnych chwilach.

Wiele razy wspominałam już jak w BDSM ważne jest zaufanie i że tego zaufania nie buduje się z dnia na dzień. Ale tak się teraz zastanawiam, jak faktycznie ważne jest zaufanie. Ot taki przykład... Domin robi coś, co wstępnie wydaje mi się nieodpowiednie do danego momentu. Wręcz okropne i okrutne! Efekt? Wychodzi mi to na dobre... Czemu? Bo On zna mnie najlepiej i wie, co w tej konkretnej sytuacji będzie dla mnie dobre; co najbardziej mi pomoże i co sprawi, że poczuję się lepiej..

Ale żeby miało to rację bytu muszę mu zaufać.. Jeśli mu nie zaufam i nie poddam się temu, czego ode mnie w danej chwili oczekuje, będę wewnętrznie z nim walczyć, to żadne z nas niczego nie osiągnie...

To trochę jak z brzuszkami... Źle wykonywane nie przyniosą niczego oprócz bólu pleców, frustracji i ŻADNYCH efektów.. Na szczęście nad każdą techniką - nawet tą najbardziej do bani  - da się pracować. A ta praca - jeśli pochodzi z obydwu stron - nigdy nie idzie na marne...

Dzięki mojemu Panu i BDSM, nauczyłam się wielu, baardzoo pożytecznych rzeczy. Nauczyłam się wytrwałości, czekania i... chyba mogę powiedzieć że pokory... (dowiem się jak tylko mój Właściciel przeczyta post :)) Ale to, co cenię sobie najbardziej to przynajmniej odrobina wiary w siebie i poczucia własnej wartości...

To ostatnie może być dla kogoś zaskoczeniem... No przecież upokorzenia, oddanie samego siebie drugiej osobie, pozbycie się praw do decydowania o wielu aspektach swojego życia... Co to wszystko może mieć wspólnego z poczuciem własnej wartości?! Ma... I to cholernie dużo... Chyba nic innego w życiu nie dało  przeświadczenia o tym, jak wiele jestem warta... Dzięki mojemu Panu uwierzyłam, że cokolwiek jestem w stanie osiągnąć, całkiem sama...

Dziękuje mój Panie... Za poświęcony mi czas i za szczęście którego dzięki Tobie po raz pierwszy naprawdę zaznałam...

sobota, 9 marca 2013

Marzenia z dzieciństwa

Prowadzenie pewnego projektu skłoniło mnie do przemyśleń.

Dziecięce marzenia o wymarzonym zawodzie zazwyczaj mają małe przełożenie na rzeczywistość, chociaż jak wykazano istnieją przypadki "Yeti" (wszyscy słyszeli, nikt nie widział), gdzie mała istotka marzy by zostać weterynarzem, lekarzem lub w skrajnych przypadkach księżniczką, i dążąc do tego przez całe swoje życie w końcu osiąga wymarzony cel. U całej reszty wygląda to jak chaotyczna plątanina obaw, lęków i decyzji podejmowanych w ostatniej chwili. Oczywiście nieco generalizuję, ale nie to jest meritum moich przemyśleń.

Zawód to jedno, a rola życiowa to zupełnie coś innego. Mało która dziewczynka (mówię tutaj o tych, które są już w miarę świadome swojej seksualności) widziała się w roli uległej, pokornej suczki, będącej na każde zawołanie swojego Pana. Nie wiem czy znalazła by się chociaż jedna ;)

Przypominając sobie czasy, gdy sama wkraczałam w ten dziwny okres, kiedy zaczyna nas interesować nie sam fakt pochodzenia dzieci, ale bardziej "technologia wytwarzania", lekko się uśmiecham. Ponieważ byłam "dzieckiem internetu", dostęp do "wiedzy technicznej" miałam całkiem otwarty i kiedy już oswoiłam się z tym widokiem, to zawsze wolałam te bardziej brutalne obrazy, od tych "waniliowych". A kiedy przypadkiem wpadłam na strony związane z BDSM... Od razu wiedziałam, że znalazłam to, czego brakowało w całym obrazku. To, co sprawiało że pewne zachowania nie były ohydne, ale miały swój sens i ten sens był ośrodkiem zachowań, a nie samo zachowanie.

A do czego zmierzam? Że nawet wtedy nie do końca widziałam siebie w takiej roli. W roli uległej. Wiedzę pochłaniałam niczym gąbka, ale zupełnie odrzucałam od siebie perspektywę wprowadzenia tej wiedzy w czyn.

Wniosek? Należałam do tych, którzy całkiem przypadkiem wybierają swoją drogę życiową i są z tego cholernie zadowoleni (czy to też grupa "Yeti"?) Nawet stając się księżniczką nie wiedziałam że się nią staje i jak bardzo było to moim marzeniem od samego początku...

środa, 6 marca 2013

Uzależnienie

Jak łatwo uzależnić się od drugiego człowieka wie tylko ten, który faktycznie się uzależnił.

Spędzając z kimś każdą wolną chwilę (z hedonistycznym uwielbieniem tej chwili) z wielokrotną siłą odczuwam odebranie mi chociażby jednej z gamy moich hedonistycznie uwielbianych chwil! Tym bardziej, że jest to jedynie pierwsza z chwil, które jeszcze zostaną mi odebrane. Eh, życie....

Tak czy siak, zanotowano dzisiaj najniższą w historii wagę, dzięki czemu mój Pan jeszcze bardziej może być ze mnie dumny :) I mam nadzieję, że faktycznie jest - bo ja jestem ;>


poniedziałek, 4 marca 2013

Motywacja

Motywacja i samozaparcie w związku BDSM to chyba jedna z najważniejszych rzeczy zaraz po zaufaniu. O dziwo - przynajmniej dla mnie to przemyślenie jest zaskoczeniem - dotyczy nie tylko osoby uległej, ale również tej drugiej - dominującej.

Patrząc na to głębiej, to motywacja i samozaparcie chyba w dużej mierze WYNIKAJĄ z zaufania. Kiedy ufam w to, że staram się nie tylko ja, ale również On, daję z siebie więcej. Skoro to ja jestem dla Niego, to jeśli On daje z siebie 100% to ja powinnam dawać z siebie 250%. Bez samozaparcia? Ani rusz!

Jak nad tym pracować? Nie wiem czy jest uniwersalny sposób. Skłaniałabym się do odpowiedzi przeczącej, gdyż ile osób tyle charakterów i reakcji. W moim przypadku małe cele zdają egzamin. Zazwyczaj nawet małe zwycięstwo jest dla mnie zapalnikiem kolejnych - wygrana motywuje mnie i nakręca do tego stopnia, że łapczywie sięgam po kolejne cele, które dzięki pędowi - osiągam.
Problem pojawia się wraz z porażką - ale to jedynie tymczasowe turbulencje prowadzące do kolejnych szczytów. Przynajmniej tak staram się sobie to tłumaczyć - póki co - w większości przypadków - działa.

Dla innych to właśnie porażka może być największym motywatorem - ale tej metody zdecydowanie nie polecam uległym nie będącym masochistkami. Skutki porażek bywają znacznie bardziej dotkliwe niż by się mogło wydawać na podstawie wzrostu motywacji.

Ciągłe zastanawianie się nad wymaganiami mojego Pana równie mocno działa na mnie pobudzająco. Oczywiście w sensie posłuszeństwa - chociaż to akurat zależne jest od sytuacji :>
Analizowanie tego, co w danym momencie mogłoby Mu się nie spodobać sprawia, że nawet podświadomie unikam sprzeciwiania się. Z czasem, posłuszeństwo i analiza własnego zachowania staje się wręcz bezmyślnym nawykiem - o ile myślenie może być bezmyślne ;).

Na ile reakcja na polecenie - w momencie jego wydawania - może być automatyczna, tego jeszcze nie wiem, chociaż doświadczenia na psie Pawłowa pozwala mi skłaniać się ku jednej ze stron. Mam nadzieję, że w niedługim czasie przekonam się o tym na własnej skórze. Czy moja motywacja wtedy wzrośnie?

Owszem - pod warunkiem, że usłyszę słowo uznania od Pana.

Jest to jeden z chyba bardziej skutecznych motywatorów - słowa uznania z ust Pana zawsze sprawiają, że w mgnieniu oka staję się tysiąc razy bardziej uległa niż kilka minut wcześniej, a łzy szczęścia i zapału same napływają mi do oczu. To, na jak długo tam pozostają to już całkiem inna bajka, na zupełnie inny wieczór.

piątek, 1 marca 2013

Zgoda w małżeństwie

Jak to jest z tą zgodą w małżeństwie? Dobre pytanie.

Podobno kiedy małżonkowie się w ogóle nie kłócą to bardzo źle - znaczy, że zupełnie im na sobie nawzajem nie zależy. Wniosek - kłótnie są dobre ;) Nie mówiąc już o kwadrylionie sposób na godzenie się - i to chyba ta przyjemniejsza część kłócenia się.

Drobny problem pojawia się w momencie, gdy żona jest uległą (ewentualnie mąż). Przeglądając ostatnio jeden z blogów na temat relacji BDSM'owych w małżeństwie, gdzie autorka zwierza się, że jedynym tematem na jaki kłóci się ze swym Panem to wychowanie dzieci. Podziwiam - widząc swój charakterek i niejednokrotne wrzaski wydające się z mojej pyskatej buźki nie do końca wyobrażam sobie zgadzanie się na wszystko. Najwyraźniej jestem zbyt butna i przywiązana do własnego zdania, by postępować w ten sposób.

Ale czy to przystoi uległej? Czasem kiedy wracam do łóżka po mocnej ścinie z Mężem, nie czuje się ok. Ba! Jest mi wstyd, że tak postąpiłam, że tak powiedziałam. W moich słowach jako żony nie było nic niewłaściwego, ale czy takie słowa w ustach Suki są godne, tego nie jestem już taka pewna.

Czasem się zastanawiam, czy gdyby wszyscy którzy nas znają dowiedzieli się, że jestem Jego byliby zaskoczeni, czy może uznaliby, że znając mnie to raczej powinno być odwrotnie... Ta myśl mnie cholernie przeraża...

Nie ulega wątpliwości, że jako niewiasta pełna jestem sprzeczności - jako osoba nie wyobrażam sobie tego, że ktoś mógłby się ze mną nie zgadzać, albo że mogę nie mieć racji. Wiem, że może jest to bardzo pyszne i nadęte, ale hej - pracuję nad tym ;) Nie mówiąc już o tym, że gdyby jakiemuś samobójcy wpadło do głowy mnie skrytykować, to generalnie jeszcze zanim o tym pomyślał powinien był pożałować, że się urodził. Prawda jest taka, że jedyną osobą, która na dzień dzisiejszy ma prawo mnie krytykować jest mój Pan (nawet Mężowi nie przechodzi to płazem :> ). Chociaż wtedy zamiast napadu furii przechodzę kilkudniową deprechę połączoną z bumelowaniem w łóżku, zamawianym obiadem i ogólnym rozgardiaszem życiowym. On mi na to pozwala, bo wie że albo dam sobie z tym radę w ten sposób, albo wcale. Eh, niestety perfekcjoniści nie mają łatwego życia ;).

Ale wracając - zastanawiam się, czy takie "zgadzam-się-na-wszystko" miałoby długodystansowe konsekwencje. Nie da się wyzbyć własnego zdania, własnej opinii. Mam to szczęście, że mój Pan ceni sobie to, że mam własne zdanie. Czy tłumienie własnej opinii może w końcu wybuchnąć? Zaowocować... Hmm w zasadzie nie wiem czym. Zmianą uczuć? Posłuszeństwa? Brakiem szczęścia? Nie mam pojęcia.

Całkiem inna kwestia może być taka, że decyzje drugiej osoby po prostu nam odpowiadają i jedyne rozterki zamykają się w rozmyślaniu nad tym, czy partner jest przewspaniały na 10 czy na 11, w 10-stopniowej skali.

Wniosek dla mnie? Życie bez dreszczyku małej awanturki byłoby chyba nieco nudne :> Ot takie moje przemyślenie.