wtorek, 25 czerwca 2013

Jak daleko sięga uległość?

Nadeszły w pełni upragnione wakacje, a wraz z nimi refleksja. Kiedy jeden z gorących dni przyniósł zniechęcenie, zastanowiłam się nad tym, jak w sposób produktywny wykorzystać nadchodzące trzy miesiące. To przemyślenie, z kolei,  przyniosło zwątpienie i obawę.

Kiepsko znoszę wysokie temperatury. Zdecydowanie nie jestem wtedy ani kreatywna, ani produktywna, a co za tym idzie, po mistrzowsku marnotrawię czas. I właśnie tego się obawiam. Obawiam się, że obudzę się za trzy miesiące z informacją dla samej siebie, że spędziłam ten czas na przeglądaniu demotywatorów, czytaniu blogów i oglądaniu Dragon Ball'a. Przeraża mnie myśl, że uświadomię sobie brak własnego posłuszeństwa względem Pana i fakt, że nasza relacja po raz kolejny się rozjechała, rozeszła po kościach.

Ale... :D Nadal jestem dobrej myśli. Napisałam do mojego Pana list, a on zapewnił mnie, że tak się nie stanie - że już on o to zadba (sama nie wiem, czy powinnam się cieszyć czy nie koniecznie :D)  ;) To zapewnienie mnie nieco uspokoiło. On jeden dokładnie wie, co siedzi w mojej głowie i co zrobić, bym pomimo braku chęci, czy zainteresowania namacalnym wymiarem naszej relacji, czuła się dowartościowana, zaspokojona psychicznie, a co za tym idzie w pełni mu oddana - nawet wtedy, gdy nie wynika z tego żadne działanie, poza posłuszeństwem oczywiście.



Podczas rozmowy na Skype:

- Opisz mi dokładnie to jak się pieściłaś. Radzę by opis był dokładny.
- Dotykałam się, ściskając, pocierając <tutaj nastąpił szczegółowy opis pieszczot>, a później eksplodowałam, dla Ciebie, Panie... Jesteś zadowolony z opisu mój Panie?
- Tak, jesteśmy bardzo zadowoleni :>
- MY?! <czyżby Pan postanowił się z kimś podzielić podbojami swojej Suki? Moje serducho zabiło nieco mocniej>
- Ja i mój mały przyjaciel :D
- Aaa :P
- A co zestresowałaś się?
- Nie. Jakoś nie specjalnie.
- Czyżbyś miała zapędy ekshibicjonistyczne?
- Nie raczej nie, ale jesteś moim Panem i cokolwiek daję Ci od siebie masz prawo zrobić z tym cokolwiek zechcesz.
- A co z... Hm... Jakimiś zasadami moralnymi?
- Pozyskałeś moje oddanie zaufaniem. Wiem, że cokolwiek byś nie zadecydował działasz dla mojego, swojego lub naszego dobra i na pewno nie zrobisz żadnemu z nas krzywdy. Ufam Ci po prostu.
- Rozumiem :)

Czasem zastanawiam się jak to dokładnie jest z tym zaufaniem i posłuszeństwem. Z jednej strony, oddając się mojemu Panu zgodziłam się na wszystko. Zgodziłam się - bez szemrania i podważania - wykonywać każde zadanie, które mi zleci z pełnym zaangażowaniem, na miarę moich szeroko pojętych możliwości. Nie
jest to problemem, w momencie gdy rozumiem cel danego zadania. Robię co mi każe. Z drugiej strony jednak, gorzej jeśli zadanie z pozoru "łamie zaufanie", a jednocześnie nie znam przyczyny, dla której przed taką decyzją zostałam postawiona.

Konkret. Co, jeśli którego pięknego dnia Pan każe mi wyskoczyć z okna? Zrobię to? Zaufam, ze złapie mnie w ostatniej chwili? A jeśli tak, to czy w gruncie rzeczy naprawdę jestem gotowa wykonać jego zadanie? Bo skoro zakładam, że i tak mi na to nie pozwoli, to przecież decyzja przed którą się stawiam nie polega na "wyskoczyć/nie wyskoczyć" a na "zaryzykować/nie zaryzykować". Przy czym ryzyko w tym wypadku nie polega na tym, czy Pan mnie złapie (bo o tym jestem przekonana), czy pozwoli zrealizować cel, ale na tym czy przypadkiem się nie potknie próbując mnie złapać. W tej sytuacji stwierdzenie "wyskoczyłabym z okna,gdyby mi kazał" nie do końca jest prawdziwe.

Wniosek z tych rozważań? Raczej pytanie. Jak daleko sięga uległość? Czy mówiąc "zrobię dla Ciebie wszystko" wyrzekam się również własnych instynktów i chęci przeżycia? Mam świadomość, że przykład jest może nieco ekstremalny i w zasadzie wykraczający daleko poza to, co "normalne" (przynajmniej w moim mniemaniu), natomiast dobrze pokazuje istotę problemu i to w jaki sposób próbuję postrzegać swoje posłuszeństwo.

Kto wie, może któregoś pięknego dnia, wejdę na mojego bloga i powiem "Tak - znam już odpowiedź na pytanie co znaczy 'zrobię dla Ciebie wszystko'". Dziś - zostaję z pytaniem bez odpowiedzi.

piątek, 21 czerwca 2013

Jak mój Pan radzi sobie z wewnętrzną zołzą?

Jako dziecko/nastolatka nigdy nie lubiłam wypracowań z polskiego, chyba że były na dowolny temat. Należę  do grona tych osób, z których myśli po prostu płyną na papier, przez co zazwyczaj napisane przeze mnie teksty trzeba sprawdzić co najmniej dwa razy w poszukiwaniu "skrótów myślowych" :P

Jaki związek mają te wynurzenia z moim dzisiejszym postem? Ano taki, że pod jednym z ostatnich wpisów pojawiło się pytanie, jak mój Pan radzi sobie z moimi humorami. Chcąc odpowiedzieć na pytanie, okazało się że temat jest nieco bardziej złożony niż się spodziewałam, w związku z czym obiecałam odpisać w formie postu. A ponieważ jest to ewidentnie "pisanie na zadany temat" (nawet jeśli sama go sobie zadałam), to podświadomie broniłam się rękami i nogami ;) Ale jak ze wszystkim - nie da się odkładać w nieskończoność, więc... Czyń kobieto swą powinność.



Z wielu względów bardzo często borykam się z różnego rodzaju "humorami", zaczynając od lekkiej chandry i "niechciejstwa", po leżenie w łóżku i patrzenie w sufit. Wszelkie problemy z emocjami sprawiają, że natychmiast tracę ochotę na większość zachowań seksualnych, a co za tym idzie na działania "BDSM-owe". Nadal z marnym skutkiem (***) uczę się tego, by w każdych warunkach być pokorną, uległą Suczką, która całą sobą dąży do zaspokojenia potrzeb swojego Właściciela.

No właśnie. To o Nim miał być post. Jak on radzi sobie z moimi humorami? Co robi?

Od zawsze zależało nam na tym, by zachować równowagę pomiędzy BDSM a relacjami małżeńskimi w naszym domu. Pan miał nie tylko wymagać bezwzględnego posłuszeństwa, ale również być wsparciem i wspólnie ze swoją własnością tworzyć dla obojga oazę spokoju i przystań, o powrocie do której marzy się przez cały dzień. Stworzenie i utrzymanie takiego stanu rzeczy jest cholernie trudne. Stąd też odpowiednie zareagowanie na moje zachowanie wymaga nie lada pomysłowości.

Brak humoru, czy stres nie powoduje u mnie niechęci do relacji, a chęć ucieczki przed fizycznością. W praktyce oznacza to, że mogę zupełnie spokojnie leżeć przy boku Pana, nieruchoma, bo On powiedział słowo; ale jeśli tylko spróbował by mnie dotknąć czy uderzyć, czy nie daj Babciu Krysiu wyruszyć do mnie z palcatem czy pejczem, gotowa byłabym pogryźć i uciec. Podobnie dużo łatwiej, w takich okresach, przychodzi mi zignorowanie zasad i bycie oburzoną jak Pan w ogóle śmie zwrócić mi na to uwagę.

Wiedząc to wszystko, mój wspaniały E, dozuje pewne rzeczy w sytuacjach dla mnie trudnych. W praktyce oznacza to, że istnieją takie zasady w naszych relacjach, które MUSZĄ być przestrzegane. Do takich rzeczy należy lista rzeczy do zrobienia. Choćby skały (...), lista powstać musi. Ba! Oprócz tego, że musi powstać, to to co zostało na niej zapisane, musi być wykonane. Zwłaszcza, że Pan nie narzuca mi co ma się tam znaleźć. Do koszyczka z napisem "WYMAGANE" wrzucone zostały również zasady ogólne, takie jak zakaz sprawiania sobie przyjemności na własną rękę.

Co w takim razie się zmienia? Znika fizyczność. Mój Właściciel nie próbuje za wszelką cenę pokazać swojej władzy robiąc coś, na co nie mam w danym momencie ochoty. Kiedy któreś z zadań wymagalnych nie zostaje wykonane, albo wykonane ale nie tak jak On sobie tego życzy, jako mój Pan mówi, że to i to mu się nie podoba, ale... Nie wyciąga z tego konsekwencji. Do tematu wracamy, gdy okres kryzysowy mija, a zołza chowa się głębiej.

Jeśli chodzi o codzienne traktowanie siebie nawzajem, Pan zwyczajnie zwraca mi uwagę na takie aspekty jak ton głosu, forma w jakiej się do niego zwracam czy zwyczajnie - zasadność mojego wściekania się. A ponieważ gdy zdaję sobie sprawę ze swojego stanu wkładam znacznie więcej wysiłku w panowanie nad tym co i w jaki sposób mówię, taka uwaga w zupełności wystarcza mi do zapanowania nad temperamentem.

Dzięki temu, pomimo zmniejszenia intensywności działań nasza relacja nie cierpi na "cięższych okresach". Owszem - kontakty ulegają nieco ochłodzeniu, ale nadal mam poczucie przynależności i wiem, że w każdych warunkach nadal mam Pana, który nigdy nie pozwoli mi zaprzepaścić tej części siebie, która wymaga pielęgnowania - mojej suczej natury.

Na koniec zamieszczam rozmowę z dzisiejszego poranka:

- Proszę....
- Ty coś grzeczna dziś jesteś
- :)
- Oo co chodzi?:P
- Ooo nic ;)
- Coś nie wierzę
- To nie mogę być grzeczna bez powodu? :D
- Możesz - ale jakoś w to nie wierzę

Tia :D Grunt to wiara w człowieka :D

(***) Z pełnym przekonaniem dokonałam oceny tego, co powinno podlegać ocenie wyłącznie mojego Pana.  Nie uszło to Jego uwadze, a mnie nie ujdzie płazem ;P Moja ocena zostanie "stosownie doceniona i naprostowana" - mam dziwne przeczucie, że bez spotkania 3 stopnia z palcatem się nie obejdzie.

niedziela, 16 czerwca 2013

Sprawa o prasowaniu i szponach wbitych w Pańskie ramiona

Sytuacja świetnie opisująca nasze ostatnie kontakty? Proszę bardzo:

- Wiesz, nie będę już dzisiaj prasowała. Zrobię to może... hm.. w...
- Zrobisz to może kiedyś, tak tak :>

Śmiech ze złością, "delikatne" pacnięcie w nagie ramie mojego Pana. Pan się zrywa, łapie mnie za nadgarstki i ciągnie do łóżka.

- Zostaw mnie! Puszczaj, puszczaj, puszczaj! - oczywiście zapierając się nogami z całej siły, co standardowo nie przynosi żadnego efektu i znaleźliśmy się w łóżku.

- To ja tu jestem w tym związku od lania, jasne?? - trochę na żarty, a trochę na poważnie.

- Ale ja też może czasem chciałabym sobie polać!
- Chcesz sobie polać, proszę bardzo - do kibelka i lej! Ale trzy w bok ode mnie!

Tiaa :D I tak jest ostatnio na okrągło :) Przenieśmy się w takim razie do późnych godzin nocnych:

- Przepraszam za moje ostatnie zachowanie... Wiem, że nie zachowuje się jak Suka.
- Kochanie... Każdy ma gorszy okres (...).

On to wie... Rozumie... Chociaż jak mnie dorwie w końcu w swoje wielkie łapska to będę biedna, oj będę biedna.

piątek, 14 czerwca 2013

Stres a uległość

Jeszcze jeden egzamin pro forma i wejdę w cudowny okres czteromiesięcznych wakacji. Czas prowadzący do tego słodkiego lenistwa okupiony był ogromnym stresem, który co prawda jeszcze się nie skończył, ale już już dotyka swej granicy ;)

Każdy człowiek (a kobieta zwłaszcza) na stres reaguje zupełnie inaczej. Jedne płaczą, inne są nieobecne a jeszcze inne skupiają się na zadaniu i nic innego poza tym się nie liczy. A ja? Ja się wściekam i robię się drażliwa. Trochę kiepsko jak na uległa, to fakt. Stres, który budzi agresję i drażliwość, bo pojawiła się agresja, a przecież powinnam nad tym panować.

Destrukcyjna cecha, która wkrada się w najmniej odpowiednich momentach, a co gorsza wpływa
niekorzystnie na relacje Pan-suka.

O ileż prościej byłoby, gdyby taka relacja nie wchodziła w związek. Przychodzę na sesję, chowam dumę do kieszeni i przez 4 godziny pokornie, ze spuszczonym wzrokiem wykonuję polecenia Domina, by po powrocie do domu do woli porzucać sobie garnkami i wyładować złość. Tutaj nie mam tej możliwości - mogę jedynie starać się trzymać nerwy na wodzy, by w odpowiednim momencie ugryźć się w język i nie powiedzieć o to jedno słowo za dużo. Również to nie zawsze się udaje. Jak wczoraj.

Spotkałam się również z opinią, że BDSM pozwala wyładowywać stres. Rozluźnia. Nie mnie. Ja spinam się jeszcze mocniej. Jeszcze bardziej podrażnia się ta wrażliwa struna, która sprawia, że wybucham bez większego powodu. Bo przecież podporządkowanie jest ważne, ale jak to ja nie mogę teraz siedzieć wygodnie skoro ja właśnie teraz mam na to ochotę?!

Teoria teorią, ale jak to się ma do rzeczywistości. Ano tak, że do bani ze mnie Suka ostatnio. Nie wiele z mojego trzymania nóg osobno, nie wiele z posłuszeństwa ani tym bardziej z klimatu. Owszem - trzymam się swoich zajęć, bo pewne rzeczy muszę być zrobione bez względu na wszystko. Ale na tym się kończy. Brak we mnie jakiejkolwiek inicjatywy. Brak wyrazu oddania. Wiem, że to działanie stresu. Wiem, że jak tylko ostatnia ocena spłynie to nagle stanę się bardziej uległa i bardziej podporządkowana. Przynajmniej bardzo chcę się w ten sposób wytłumaczyć. Nie zmienia to jednak faktu, że ostatni tydzień rzucił mi pewne wyzwanie. Wyzwanie do tego, by zacząć w końcu nad sobą panować - czas najwyższy po dwóch latach małżeństwa i BDSM 24/7 ;)

By podsumować temat sesji egzaminacyjnej, dorzucę scenkę rodzajową.

Po ostatnim zaliczeniu (ostatnim z ciągu 4 w bardzo krótkich odstępach czasu) wróciłam do domu ledwo trzymając się na nogach ze zmęczenia. Rozebrałam się (jak ja uwielbiam moment ściągania stanika po całym dniu :D) i ułożyłam w łóżeczku. Pan tylko zerknął, po czym przyniósł opaskę na oczy oraz opaski na nadgarstki i kostki. Kończyny górne sklecił razem i dolne razem, dzięki czemu miałam nieco ograniczone ruchy. I tutaj przechodzę do meritum - po chwili leżenia:

- Nie, wiesz co, nie będę jednak spać.
- Dobrze.
- To zdejmiesz mi opaskę?
- Nie.

Ta.... Grunt to poczucie humoru ;D. W związku z czym się ułożyłam wygodnie na łóżeczku i leżałam dalej. Jak długo...? Przecież nie minęło nawet pięć minut :)

- I co, wyspana?
- Cały czas leżałam świadoma. W sumie nie spałam.
- I oczywiście zarejestrowałaś, że w międzyczasie był Pan kurier z przesyłką :> ?

I właśnie w tym momencie moja szczęka opadła na samą podłogę.

- Nie... To długo spałam?
- Półtorej godziny? Godzinę?

A teraz dołączyły do niej obydwa oczodoły. Tak - musiałabym być wyjątkowo zmęczona.

wtorek, 11 czerwca 2013

Odwiert w czaszce ;)

Sesja przyszła i gnębi mnie natłokiem nauki. Jedna z bliskich znajomych stwierdziła wczoraj:

- Chciałaś studiów, to teraz nie marudź. Ja na szczęście nie muszę się już uczyć.

Tak, grunt to mieć ciepłych przyjaciół, którzy wesprą w każdych warunkach :). W gruncie rzeczy, z czystym sumieniem mogę orzec, że ja LUBIĘ się uczyć i nie stanowi to dla mnie problemu w normalnych okolicznościach. Szkopuł w tym, że okoliczności nie są takie całkiem standardowe.

Od sobotniego poranka, na moim lewym nadgarstku dynda sobie moja przywieszka, moja malutka kłódeczka, która przez cały dzień przypomina mi do kogo należy każdy drobny element mojego ciała. Całymi dniami dotykam jej gładkiej powierzchni i rozkoszuję tym uczuciem. Uczuciem przynależności i bycia dla kogoś.

Być może w moich ustach stwierdzenie, że jestem "dla Pana" jest jeszcze zbyt daleko posunięte. Wiem, że są rzeczy których nadal nie byłabym w stanie zrobić. O ile nawet nie wyobrażam sobie porzucenia prób wykonania zadania, o tyle nie do końca jestem przekonana o tym, że z mojej skromnej osóbki mogą wyjść efekty mogące zadowolić mojego Pana. Choć tych aspektów jest nieporównywalnie mniej (i stosunkowo niewiele) w porównaniu np. z początkiem tego roku, to nadal tkwią gdzieś z tyłu głowy niczym cholernie wielki kolec w pięcie.

Mam bardzo brzydką tendencję do chęci posiadania wszystkiego od razu. Nie potrafię czekać. Najchętniej osiągałabym kolejne poziomy w swojej uległości tygodniami - tak, by za pół roku osiągnąć wszystko co było do osiągnięcia. Czekanie latami na efekty zdecydowanie nie należy do moich mocnych stron. I nad tym pewnie trzeba będzie popracować.

Zresztą - mój Pan od samego początku wiedział o tej małej przypadłości i niechybnie minie trzy lata odkąd pracuję na swoją własną obroże. A jeśli już o tym mowa... ***

- Myślisz, że wypuściłbyś mnie na miasto w obroży?
- A byłaby to taka typowa obroża, czy raczej coś w rodzaju specjalnego naszyjnika, czy wisiorka?
- Typowa obroża.
- Tak, myślę że tak.

I to był moment, gdy szczęka opadła mi na podłogę i nawet nie byłam w stanie się po nią schylić. Jeszcze pół roku temu, była to raczej kwestia nie podlegająca żadnej dyskusji i w ogóle nie wchodząca w grę, nawet w najśmielszych oczekiwaniach. A tu proszę taka zmiana...

W gruncie rzeczy nie do końca wiem, o czym miał być ten post i co miałam do przekazań. Dobija się do mnie nieodparte wrażenie, że miałam po prostu ogromną potrzebę powiązania się w jakiś dziwny sposób z tematem BDSM i zwyczajnie wylania z siebie tego wszystkiego, co wala mi się po głowie i zajmuje "pamięć operacyjną" potrzebną na kucie. Taki trochę odwiert w czaszce dla zmniejszenia ciśnienia :P

*** Przyznam szczerze, że nie pamiętam czy pisałam już na ten temat. Jeśli się powtórzyłam, to przepraszam, w piersi się biję (lub Pana poproszę).

sobota, 8 czerwca 2013

Złamana. Głębiej niż kiedykolwiek.

Powinnam coś napisać. A może nie powinnam, a bardziej chciałabym wyrzucić z siebie to, co tak mnie zachwyca, wciąga do szpiku kości i sprawia, że... Że co? Że jestem szczęśliwa? Zaspokojona? Uległa i podporządkowana? Zdecydowanie brak mi odpowiedniego słowa...

- Zaszczekaj dla mnie, Ni, moja Su...
- ...

Wpatrywałam się w jego oczy szukając siły do tego, by nie myśleć, by się po prostu poddać. Miałam ochotę wyć, znajdując ją - hipnotyzującą i silną - i nie mogąc wykorzystać w taki sposób w jaki chciałam to zrobić.

- Połóż się tutaj - powiedział poklepawszy się po udzie.

Wziął do ręki nowy nabytek, i wymierzył kilka bardzo silnych razów.

- Co czujesz?
- Podporządkowanie...
- Czym jest Twoja wola?

Zamilkłam. Pierwsza myśl - niczym. Ale przecież tego nie powiem, przecież... Może nie takiej odpowiedzi oczekuje. Może nie o to chodzi w pytaniu...

- Niszo, czy ważne jest to jaka jest Twoja wola?
- Nie, Panie.
- Uklęknij

A potem zaczął do mnie mówić. Tak pięknie... Mówił, że mnie nie ma, że kiedy klękam przed nim jako jego Su, to istnieje tylko jego wola, polecenie które mi wydał i moje posłuszeństwo. Że mam ogromną wartość, którą zawsze muszę w sobie zawsze widzieć. Że... Muszę nauczyć się jak wyłączyć swoje opory i wolę kiedy wykonuje jego polecenie i zdać się na niego. Kiedy to mówił, wpatrywałam się w jego pociemniałe oczy... Twarde spojrzenie i wyraz twarzy, który sprawiał, że nie byłam w stanie oderwać od niego wzroku.

Wyrzec się siebie i swojej woli... To stwierdzenie w pierwszym momencie mnie przeraziło. Nie umiałam znaleźć temu odpowiedniego miejsca w mojej głowie. Zaszokowało...? Tak. Chociaż nie raz o tym rozmawialiśmy, to stwierdzenie było na tyle nieskomplikowane i twarde, że fizycznie ugięłam się pod ciężarem tych słów, wiedząc że nie jestem gotowa na to, by wprowadzić to w życie, by zaszczekać dla niego bez zastanowienia, bez obaw, że się ośmieszę, że nie będzie to tak doskonałe jak bym tego oczekiwała.

Widząc to jak łamię się pod siłą własnych odczuć, złapał mnie za włosy, uświadamiając jednocześnie że głowa bezwiednie opadła mi pomiędzy ramiona.

- Otwórz usta i wysuń język.

Powoli wsunął mi do ust palec, na tyle głęboko że wywołał odruch wymiotny. A to spowodowało zmianę pozycji i desperacką próbę opanowania ciała.

- Wróć i wysuń język. Dobrze. Myślisz, że teraz nie wyglądasz śmiesznie? A jednak robisz dokładnie to, o co Cię proszę. Bez zastanowienia. Kiedy mówię "wróć", wracasz. Chcesz, bym włożył Ci do gardła dwa palce?
- Chcę wszystkiego co sprawi Ci przyjemność, mój Panie.
- Więc poproś. Chce to usłyszeć.

Kolejny moment paniki. Ale krótki. Nie istotny.

- Proszę Cię mój Panie, wsadź mi do gardła dwa palce.
- Mogłaś poprosić o to, że chcesz sprawiać mi przyjemność :).

Gdyby nie fakt, że w natłoku myśli czułam się zagubiona, to pewnie nawet by mnie to rozbawiło ;)

- Widzisz, Niszo... Nie zastanawiasz się. Po prostu to robisz. Nie myślisz o tym jak będzie to wyglądać, jak zareagujesz. Zdajesz się na mnie.


Cała obolała, obita i roztrzęsiona usłyszałam:

- Chcesz, bym przypiął Ci klamerkę na łechtaczkę?

Po dwóch orgazmach, może to być nie do zniesienie. Chcę? Nie?

- Tak, nie, nie wiem?!
- Nie wiem!

Kiedy zimny metal zbliżył się do tego wrażliwego miejsca, zamknęłam oczy.

- Cisza.

Nie była to moja pierwsza odpowiedź "nie wiem" tego wieczoru. Bynajmniej nie była również ostatnią. Po raz pierwszy w życiu naprawdę nie wiedziałam. Jedyne o czym marzyłam to sprawić Panu przyjemność. Dać z siebie wszystko i dać całą siebie. Brać wszystko, co tylko chciał mi dać. Wyłączyć siebie? Nie - chyba nie.

Często zadawał mi takie pytania. Zazwyczaj odpowiadałam twierdząco wierząc, że tego właśnie chce mój Pan, a jednocześnie wewnątrz, wiedząc czy JA tego chcę czy nie, przy czym to co wypowiedziane nie zawsze zgodne było z tym co wewnętrzne. Wczoraj? Wczoraj nie. Wczoraj naprawdę nie wiedziałam czego chcę. Był tylko on i jego pragnienia.

Kolejny raz zostałam złamana. Głęboko wewnątrz mnie. Czy stałam się przez to lepszą Suką? Tylko mój Pan jest w stanie to ocenić.


- Nabrałaś brzydkiej tendencji do łączenia nóg.
- Wybacz Panie...
- Dostajesz całkowity zakaz ich łączenia, gdy jestem w pobliżu, jasne?
- Tak Panie... A kiedy będę spać?
- Też. Możesz pytać o pozwolenie kiedy będziesz wiedzieć, że możesz nie mieć takiej możliwości lub nie dasz rady tego zrobić.
- Jak sobie życzysz, mój Panie.

Taak... To będzie dziwny okres. A jaki przyniesie efekt? Mam nadzieję, że już niedługo się przekonam.

P.S. Pisząc wczoraj, ze mam nadzieję że będę miała o czym pisać w kontekście Łyżki 2.0, nie do końca tego się spodziewałam ;)

piątek, 7 czerwca 2013

Pozwolenie dla Pana

Pod postem "Brak zainteresowania Pana(...)", w sprycie swym i przebiegłości napisałam tak:

"Bo u mnie raczej to jest tak, że jeśli nie mam ochoty na seks, to jeszcze nie znaczy, że nie pozwoliłabym Panu z siebie skorzystać"

Na początku  to stwierdzenie jakoś nie szczególnie zrobiło na mnie wrażenie. Nawet podkreślenie go, nie sprawiło że nabrało dla mnie głębszego znaczenia. Dopiero refleksja nad tym czy Panu wolno wszystko, pozwoliła mi dojść do tego jak beznadziejnie głupie było moje stwierdzenie. Bo czy mam jakąkolwiek siłę sprawczą czy prawo do tego, by mojemu Panu czegokolwiek ZABRONIĆ? A skoro niczego nie mogę mu zabronić, to słowo "pozwolić" również traci swoje pierwotne znaczenie. 

Dobrze wiem, że w człowieku żadne zachowania nie rodzą się bez powodu. A skąd u mnie to właśnie zachowanie? Czy naprawdę uważam że to ja o wszystkim decyduję? A ponieważ bezmyślnie powiedziawszy to zdanie, uświadomiłam sobie że jakaś niepożądana myśl czy postawa mogła zagościć w mojej głowie - już wiem czego szukać i nad czym pracować. Również dla Pana jest to jakaś informacja. Ale co zostanie z niej wyciągnięte to tylko On jeden wie, a ja jedna będę tą której przyjdzie się z tym zmierzyć :)

"Chwaląc" się dzisiaj moim zachowaniem, przypomniałam sobie pewną sytuację. W dniu, w którym Pan nadał mi moje imię, wybraliśmy się do kina. Idąc "przy nodze", analizowałam wypowiedziane tego wieczoru słowa. Słowa dumy i pochwały. Nagrody... I z podniesioną głową, maszerując u Jego boku czułam się mu w pełni podporządkowana. Wtedy nie istniała rzecz, której nie zrobiłabym na jedno Jego kiwnięcie. Jak daleko dziś jestem od tego momentu w swojej uległości? Na tyle blisko, by stwierdzić, że tylko mój Pan jest w stanie to ocenić. 



Pochwalę się naszym nowym nabytkiem: narzędziem zazwyczaj stosowanym jak "grzebacz" w jedzeniu, a przez nas wykorzystywany do... No właśnie - mam nadzieję, że o tym napiszę dziś wieczorem :D Panie i Panowie, przedstawiam wam...

ŁYŻKĘ 2.0!


Tak tak, wiem - czerwona rączka zaburza kompozycję, ale... Łyżka jest o tyle nietypowa, że nie jest wklęsła - ma całkiem prostą powierzchnię, dzięki czemu "dobrze siada".

Polubiłam ją na tyle bardzo, że zastanawiam się nad nadaniem jej stosownego imienia :D Aczkolwiek na takowe brak mi jeszcze "stosownego" pomysłu :P 

środa, 5 czerwca 2013

Zaspokojona mentalnie :)

Leżąc z wypiętą obolałą pupą usłyszałam:

- Będziesz się dzisiaj uczyć?
- Nie!
- A zdążysz ze wszystkim?
- Aaa nie wiem jeszcze :>
- To śmigaj po zeszyt!

Ciężko się chodzi z palcatem umieszczonym pomiędzy ściśniętymi pośladkami.

- Kładź się tutaj koło mnie. Na brzuchu. I ucz się na głos. Chcę dokładnie słyszeć czego się uczysz i co jakiś czas będę Cię odpytywał z wcześniejszych elementów.

Chwila konsternacji. Ale jak na głos? Przecież każda wydana ze mnie sylaba drży w moich ustach przez obolałą pupę i rosnące podniecenie! A ja mam zapamiętywać jakieś zupełnie nie istotne bzdety, które w ogóle nie pasują do spuszczonego wzroku i pokornej pozycji?

Mocne uderzenie w lewy pośladek uświadomiło mi, że najwyraźniej właśnie tak ma to wyglądać.

I zaczęło się... Powtarzałam kolejne definicje, o które co jakiś czas byłam pytana. Pan musiał się upewnić, że jestem w stanie zapamiętać cokolwiek. Byłam - targały mną na tyle silne emocje, że chyba nie istnieje rzecz, której nie byłabym w stanie dla niego zrobić. Przynajmniej tak wydawało mi się w tamtym momencie, bo jak się okazało później, była pewna drobnostka, która stanowiła problem.

Po około pół godziny, Pan stwierdził że musi wziąć się za jakąś konstruktywną pracę oprócz słuchania mojego dukania i że musimy przenieść się do biurka. Był na tyle kochany, że wziął mi malutką podusię, którą ułożył przy swoich nogach, by było mi wygodniej. Przytulona do jego prawej stopy, wróciłam do powtarzania bezsensownych definicji, które nie pasowały do całości. Kiedy zbliżałam się już do końca, oczy zaczynały się kleić a ciało zaczynało się buntować, Pan uznał że czas udać się do snu. Co przyjęłam z nieukrywaną radością, bo niechybnie oznaczało to powrót do łóżka. Bynajmniej nie liczyłam na sen :D

Pozostał jeden mały szkopuł. Lista rzeczy do zrobienia.

- Ignorowania rzeczy nie wymagających czasu ani wysiłku jest nie do przyjęcia. Rozumiem, że możesz mieć gorszy dzień, ale pominięcie pewnych elementów tylko dlatego, że Ci się nie chce, nie będzie akceptowane. Czy to jest dla Ciebie jasne?

Oj było jasne... Było tak jasne, że dzisiaj omal nie pominęłam tego punktu wpisując go na moją listę :) Tym bardziej jasne, że uświadomienie sobie tego faktu, przypomniało wyraz twarzy Pana. A to z kolei pobudziło do działania.

Również dzisiaj rano Pan dał mi poczuć swoją władzę. Pozwolił sobie służyć... Ale to już opowieść na inną porę ;)

wtorek, 4 czerwca 2013

Brak zainteresowania Pana i sposób na zaspokojenie potrzeb emocjonalnych

- Ty się mną w ogóle już nie zajmujesz! (tak tak, nie ma to jak sobie poprowokować z wieczora :D)
- Tak, to porozmawiamy na ten temat jutro.
- Ale jak to jutro?!
- No jutro, kiedy wrócę z pracy.

No to należy się chwycić ostatniej deski ratunku. Czas wyciągnąć ciężką artylerię.

- A w ogóle to Ty mnie na pewno już nie kochasz!
- To też przedyskutujemy jutro.

I w ten oto sposób tyle z mojego wieczornego lania tyłka :P Nie udało się ;) I tak musiałam zaczekać do wczorajszego wieczoru czy mi się podobało czy nie.

Mój Pan w 95% przypadków dokładnie wie co myślę. Tak jak w opisanej sytuacji. Doskonale wiedział, że usiłuję go sprowokować, że nie jest to realnym wyrzutem a jedynie dziecinną zaczepką. Cholernie cenię sobie, że tak jest, choć dostrzegam również zagrożenie płynące z takiego układu.

Leżąc już w łóżku, po krótkiej (zbyt krótkiej) zabawie i orgazmie, po raz kolejny poczułam przemożną potrzebę posiadania czegoś, co będzie sprawiać że będę namacalnie czuć, że jestem Jego.

Bardzo często zdarzały się w naszym życiu momenty, że nie chciałam prowokować z jego strony żadnych działań. Nie byłam gotowa na "fizyczną" służbę. Nie chciałam seksu, ani tym bardziej bólu. Nawet przyjemności nie chciałam. Jedyne o czym marzyłam, to poczuć Jego władzę. Poczuć to, że mnie posiada i że nie ma rzeczy, która mogłaby mnie od niego oddzielić. Na pytanie "jak chciałabyś by to się odbywało?" nigdy nie potrafiłam odpowiedzieć - zresztą chyba nadal nie potrafię.

Czy to "coś", co miałoby przypominać mi o tym, że nie jestem bezpańska byłoby w stanie zaspokoić moje "potrzeby"? Być może. A może wcale nie ;)

sobota, 1 czerwca 2013

Patriarchalizm w rodzinie

Dzisiejszy przegląd blogów skłonił mnie do przemyśleń dotyczących patriarchatu (Istniejedlaniego :)) i tego na ile jest to właściwa droga, na ile nie koniecznie.

Na blogu padło pytanie jak nie wychować dziecka na szowinistę w rodzinie o charakterze patriarchalnym. Nie ukrywam, że stwierdzenie niemalże stanęło ze mną twarzą w twarz i wytrzaskało mnie po.. twarzy ;P

Być może znów uruchamiam temat-bombę - nie mogę się jednak powstrzymać ;)

Postanowiłam w pierwszej kolejności sprawdzić co to w ogóle jest patriarchat i upewnić się, że nie ubzdurałam sobie kolejnej nieistniejącej definicji. Efekt? Efektem moich zacnych poszukiwań było rozróżnienie dwóch form przewodzenia mężczyzny:

patriarchat, gdzie mężczyzna jest właścicielem rodziny i decyduje o życiu i śmierci jej członków (oczywiście włączając w to wszystko również wszystkie mniej istotne aspekty życia rodziny)

ORAZ 

patriarchalizm, który jest współczesną formą patriarchatu, gdzie mężczyzna staje się głową domu, reprezentuje tę jednostkę społeczną na zewnątrz oraz na jego barkach spoczywa zapewnienie domownikom godnego bytu (w sensie materialnym). 

Ta informacja już skłania mnie do kajania się - owszem, patriarchat jako taki nie należy do najszczęśliwszych. Patriarchalizm natomiast - no właśnie. 

Na pewno na temat składa się mnóstwo aspektów, których nie da się określić systemem zero jedynkowym. Wydaje mi się, że pierwszym elementem jaki warto byłoby rozważyć, jest definicja męskości i kobiecości. Co to znaczy być kobietą i mężczyzną. Zaraz usłyszę rozwrzeszczane głosy: "Nie można nikogo wsadzić w stereotyp kobiety lub mężczyzny!". I pewnie będzie w tym sporo racji, ale czy to sprawia nie istnieją kanony odpowiadające temu co nazywamy kobiecością lub męskością? 

Może znów powiem stwierdzenie-granat-bez-zawleczki, ale dla mnie mężczyzna to nie jest tylko osobnik posiadający prącie i jądra. To zbiór cech, właściwości i wyznaczników. Nie bez powodu w społeczeństwie funkcjonują określenia takie jak "kobiece" i "męskie". Nawet jeśli nie jest to akceptowane przez feministki, to nie istnieje pełne równouprawnienie między kobietą a mężczyzną. 

I tak w przypadku mężczyzny - widząc chłoptasia z kolczykami w uszkach, z poupychanymi w zbyt obcisłe rurki jajkami, po czwartej sesji na solarium, siódmej wizycie u kosmetyczki i kilku centymetrowym make-up'em pierwsze słowo jakie przychodzi mi do głowy na pewno nie brzmi "mężczyzna", a już na pewno nie "męski". 

Drugi aspekt związany z przewodzeniem mężczyzny wiąże się z postrzeganiem kobiety w kontekście rodziny patriarchalnej. Już kilkukrotnie spotkałam się z przekonaniem, jakoby mężczyzna pełniący rolę głowy domu uwłaczał kobiecie, stawiał ją w roli kogoś ubezwłasnowolnionego, słabego i nie będącego w stanie poradzić sobie samemu, bez męskiego nadzoru. 
Ciężko mi się zgodzić z takim obrazem - małżeństwo stanowi jedną całość, którą można nazwać ciałem. Głową tej istoty jest mężczyzna. Szyją kobieta. Dzieci innymi członkami. Głowa podejmuje decyzje, ale to dzięki szyi, jej decyzje są mądre, bo jest w stanie analizować swoje otoczenie znacznie lepiej, niż gdyby była w stanie patrzeć wyłącznie przed siebie (nie posiadając szyi). Czy taka rola sprawia, że kobieta staje się gorsza? Dla każdego odpowiedź będzie inna. Dla mnie pokazuje to wyłącznie to, jak ważna jest niewiasta w całym tym trybiku zwanym rodziną. 
Czy stawia to kobietę w ROLI? Owszem. Ale każdy element świata ma pewną rolę do spełnienia. W świecie zwierząt rola samic i samców dla danego gatunku jest jasno określona i nikt się z tym nie kłóci. Kobieta jest matką - bo o tym świadczy jej biologia. Mężczyzna ojcem - bo i o tym świadczy jego ciało. Czy ta sama biologia nie określa, które z nich jest silniejsze i bardziej nadające się do obrony rodziny?

Wrócę więc do stwierdzenia, które zaszokowało mnie na tyle by posunąć się do publikacji tych przemyśleń. Jak nie wychować dziecka na szowinistę w rodzinie patriarchalnej? 

Czy mój Pan, przewodząc naszej rodzinie jest szowinistą? Bynajmniej. Oczywiście istnieje ryzyko, że dzieci w tego typu rodzinach mogą źle zinterpretować panującą w domu sytuację i swoją rolę w budowaniu podstawowej jednostki społecznej; jednakże sytuacja taka jest wynikiem błędnego wychowania, warunków środowiskowych lub innej zmiennej. Samo bycie członkiem rodziny patriarchalnej nie determinuje szowinizmu bądź form dyskryminacji. Wręcz przeciwnie. Powinno nauczyć szacunku do drugiego człowieka, doceniania innych członków swojej rodziny i poszanowania dla panujących reguł.