poniedziałek, 30 marca 2015

Niesprawiedliwie...

Poczułam się potraktowana niesprawiedliwie.

Ostatni tydzień był dla mnie dość ciężki. Mam ogromne problemy z mobilizacją do czegokolwiek i szczerze powiedziawszy nie do końca nawet widzę w swoich działaniach sens. Tym bardziej byłam z siebie dumna, że niemalże wszystkie z nałożonych na mnie obowiązków zostały wykonane z mniejszym lub większym skutkiem i tylko jeden mały element zostawiłam na ostatnią chwilę i przez błąd w komunikacji (lub zgodnie z wersją Pana - dziury w pamięci) nie zdążyłam.

Bez względu na to, jak dobre miałam wytłumaczenie kara należała mi się jak psu buda. Bez względu na starania, zadania nie zostały wykonane, a każda decyzja niesie za sobą konsekwencje.

Nie sama kara jednak okazała się problematyczna, a jej wymiar.

Od dłuższego czasu nie płakałam podczas kary (a może tylko nie pamiętam?). A jeśli już płakałam,to nie z bólu, a z emocji, z żalu. Do wczoraj*. Zostałam ukarana na tyle dotkliwie, że przez dłuższy czas nie mogłam opanować mojego własnego, prywatnego ciała, a łzy po prostu kapały mi z oczu, bez względu na to jak bardzo starałam się nie płakać. Nie pamiętam również kiedy ostatnio skóra bolała mnie przez dłuższy czas po zakończeniu kary... Co prawda tylko w jednym miejscu, ale za to ile dramatyzmu to dodaje!

Kiedy już tęsknota wzięła górę i schowałam dumę do kieszeni skracając dystans między nami, zakomunikowałam Panu jak się poczułam.

- Cieszę się, że się starałaś, ale w ostatecznym rozrachunku nie zrobiłaś tego, co do Ciebie należało. Nie Tobie oceniać czy kara była sprawiedliwa czy nie.

Gdzieś głęboko w środku wiem, że ma rację. Wiem, że mógłby mnie ukarać za każde najdrobniejsze nawet wykroczenie tak dotkliwie, jak gdybym nie wykonała moich obowiązków wcale. Wiem to wszystko, a jednak gdzieś w środku jest mały wredny chochlik, który zawsze wszystko wie najlepiej - a już na pewno, jeśli w grę wchodzi sprawiedliwość pańskich decyzji.

Temat na razie zostaje otwarty... Może coś mi się poukłada pod kopułką. Samo. Bez niczyjej pomocy.

* A konkretniej do soboty ;)

sobota, 28 marca 2015

Eh z tymi babami

Kilka dni temu, napisano do mnie takie słowa:

Wszystko co masz, masz od swojego Pana - nawet imię... i wszystko może Ci być odebrane... Ale to nie znaczy ze jesteś nikim... (...) To Twój Pan wyznacza wszystkie normy w Twoim życiu i Twoje granice... W zależności od podejścia Twoja obroża może być lekka jak piórko lub ciężka jak głaz... Pamiętaj - nie masz żadnych PRAW... Ale Twój Pan może Ci dać daleko idące PRZYWILEJE...

Kiedy je (te słowa) przeczytałam, dałam sobie moment na zastanowienie, po czym przeszłam nad nimi do porządku dziennego. Zaczynam powoli przyzwyczajać się do tego, że zawsze kiedy uznaję za słuszne odrzucić od siebie niepokojącą myśl, rzeczywistość (czyt. Władziec) sprawia, że muszę powrócić myślami do problemu, do którego powracać zdecydowanie nie chcę (no w końcu po to się przechodzi nad czymś do porządku dziennego, tak czy nie?!).

Dwa dni później o poranku, kiedy moje oczy nadal odmawiały mi posłuszeństwa, Pan uznał za stosowane sprawić mi przyjemność. Wywalającą z butów wręcz przyjemność. Leżąc ledwo żywa, odwrócona do Władźca plecami nagle słyszę:

- Lubię jak reagujesz, kiedy zbliżam dłonie do Twoich sutków zaraz po orgazmie.

Z moich ust wyrwał się jęk przerażenia.

- O właśnie o tej reakcji mówię. Dobrze wiesz co teraz będzie...

Bawiąc się moim ciałem Pan dodał:

- Czujesz to, co chcę żebyś czuła. To, że przez większość czasu jest ci przyjemnie jest Twoim przywilejem, który w każdej chwili mogę Ci odebrać. Odczuwasz przyjemność, bo JA chcę żeby było Ci przyjemnie, bo lubię patrzeć na Twoją rozkosz.

Gdzieś już to słyszałam...

Kolejne dwa dni zajęło mi przetworzenie przyjętych informacji.


- Nie daje mi spokoju co powiedziałeś w sobotę. To o przywileju.
- Tak też myślałem. Powiedziałem tak, ale tak przecież jest od dawna, tylko nikt głośno tego nie powiedział. Czemu nie daje Ci to spokoju?
- Nie wiem...
- Ale masz świadomość, że od dawna tak było?
- Nie...
- A widzisz to teraz?
- Nie.

Na miejscu Pana stwierdziłabym, że "facepalm" to tutaj zbyt duże niedopowiedzenie. Tutaj nastąpiła cała wyliczanka tego, co nie zależy ode mnie.

- Wiem, że w teorii tak to wygląda. Ja po prostu czuję się uwzględniona i postrzegam ten "przywilej" jako coś co jest normą. I chyba przeraża mnie perspektywa tego, że moją normą nie jest to, co w tej chwili za normę postrzegam...

No i tak to ze mną jest. Nie można klęczek przed Panem, to najchętniej by z kolan nie wstawała; wróciła do domu - dupa blada, uległość uleciała. Leje się po nogach jak czyta o bezwzględnym podporządkowaniu, o bycie własnością w pełnym tego słowa znaczeniu; ale w życiu to już nie jest w stanie zaakceptować. Eh z tymi babami...

sobota, 14 marca 2015

O niespożytkowanej uległości i niepasowaniu.

Nie lubię wizyt w domu rodzinnym.

Nie dość, że droga jest okropnie długa i męcząca, rzeczy do załatwienia od groma to jeszcze ja nie jestem do końca normalna. Tzn. to nie tak, że nie lubię się widzieć z bliskimi, bo to akurat jest bardzo ważne. Nie lubię tego z czym się to wiąże.

Nie należę do uległych, które by po całych dniach klęczały przed swoim Panem. Nienawidzę rytuałów i nienawidzę patosu. Lubię powagę, ale taką która wynika z konkretnej sytuacji, a nie z samego klimatu.

I co? Od wyjścia z domu mam w sobie taką ilość uległości, że nawet tęsknie za znienawidzonymi rytuałami. Najchętniej nie wstawałabym z kolan (tak tak, wiem jak to brzmi :P) i nawet kiedy Pan "delikatnie" zwrócił mi uwagę na to, że znów zapomniałam o pigule, nie wywracałam oczami i czerpałam garściami z tego, co działo się w mojej głowie.

Najwyraźniej trzeba mnie częściej wywozić z domu :D

Temat drugi.

Coraz częściej mam wrażenie, że zupełnie nie wpisuję się w społeczności BDSMowe. Może wynika to z opinii z jakimi się spotykam, a może większość tej społeczności ma w tym temacie wspólny pogląd? Nie wiem. Patrząc na różnego rodzaju dyskusje i przemyślenia, dochodzę do wniosku, że króluje podejście: "domin jest dla Uległej".
Ja od zawsze widziałam uległą jako zabawkę w rękach faceta. Silny, niezależny chłop, który wie czego chce i potrafi to osiągnąć bez względu na to, jakiej metody to wymaga. Uległa kobieta, która lubi być zabawką w czyichś rękach i właśnie z tego czerpie przyjemność. Im mniej ma kontroli tym lepiej. Im bardziej on robi to, na co ON ma ochotę, tym lepiej. To, że jest jej dobrze i jest traktowana jak księżniczka wokół której wszystko się kręci nie jest tym, co należy jej się jak psu buda, tylko wyrazem jego dobrej woli, który może zniknąć tak szybko jak się pojawił. Bo to ona ma służyć jemu, a nie on jej. Tylko wymiar takiej relacji jest różny.

Czytając jednak rozważania różnych osób (czy to na blogach, czy to na FLu) dochodzę do wniosku, że w dzisiejszym BDSM wygląda to trochę inaczej. On silny facet, który spełnia potrzeby i zachcianki niewiasty jednocześnie tak kombinując, żeby uległa nie miała poczucia, że ma władzę. Dba o nią, troszczy się ale broń Boże, żeby jakąś decyzję za nią podjął, bo przecież ona z własnej woli powinna postępować tak jak on by sugerował, no chyba że jednak woli postąpić tak jak sama chce, to on ma obowiązek to zaakceptować, bo przecież ona jest niezależna.

I choć wiem, że mnie samej coraz bliżej światopoglądowo do GL, to jednak nawet z moim poglądem na BDSM nie wpisuję się w panujący trend. Kiedy zaczynałam interesować się tematem, uległa była tym, czym dzisiaj nazywa się niewolnicę.

Może wpływa na to fakt, że pokolenie ludzi w moim wieku i troszeczkę starszych wyznaje kult "ja" (ja jestem najważniejsza, mnie się należy etc.), a może to kwestia tego, że BDSM staje się popularne i "modne". Po-greyowe uległe usilnie szukające księcia, który da im klapsa w łóżku i cała reszta towarzystwa, które ponad wszystko stawia sobie niezależność, nawet jeśli mówimy o oddaniu władzy nad sobą drugiemu człowiekowi.

Jaka by nie była przyczyna tego zjawiska to wpływa ono na środowisko do którego pasuję coraz mniej i mniej.

środa, 4 marca 2015

"Club Shadowlands" oraz pewne wiadomość

Dla osób, które nie czytały jeszcze książki a zamierzają: post zawiera "spoiler".

"Club Shadowlands", powieść Cherise Sinclair jak można zobaczyć na okładce. Książka opowiada historię młodej, mocno zakompleksionej księgowej, która dzięki hollywoodzkim wręcz zbiegom okoliczności w środku nocy, bez możliwości ucieczki trafia do bliżej niesprecyzowanego domu. Otoczony aurą dominacji mężczyzna informuje ją, że trafiła do klubu i może przyłączyć się do zabawy lub do rana przeczekać spokojnie w odosobnionym pomieszczeniu. Zmęczona i zmarznięta, marząc o drinku i ciepłej kawie zgadza się dołączyć do bardziej rozrywkowej części budynku. Z ogromnego zmęczenia nie czyta regulaminu o przeczytanie i podpisanie którego prosi ją obsługa klubu (jako warunek wejścia). I gdyby dla kogoś do tej pory było zbyt mało bajkowo, to zaraz potem zaczynają się prawdziwe czary - główna bohaterka korzystając z gościnności właściciela klubu postanawia wziąć prysznic i z ogromnego wyczerpania ze stoickim wręcz spokojem przyjmuje nieoczekiwane pojawienie się gospodarza, który zastając ją nagą i ociekającą wodą wyciera każdy skrawek jej ciała. Akcja zaczyna toczyć się jak burza. Facet robi z nią co chce - zaczynając od pieszczot, przez ukaranie za niewłaściwe zachowanie, na związaniu i seksie kończąc. Trzask prask - dwa spotkania z ogromną ilością seksu w wydaniu początkującej uległej i mamy wielką miłość!

Naiwność tej historii wręcz pali. Co jednak trzeba autorce przyznać w dość ciekawy, a przede wszystkim realny, sposób przedstawia postaci Domina i cech jakimi powinien się odznaczać. Uczucia jakie targają dziewczyną podczas tej przygody wydają się zaskakująco "możliwe". Książka momentami nawet zmusiła mnie do zastanowienia się nad pewnymi aspektami dominacji i uległości - co biorąc pod uwagę fabułę było dużym zaskoczeniem ;)

P.S. Zapomniałam dodać, że czarujący Pan i Władca, właściciel klubu i przyszły kochanek głównej bohaterki czuje emocje innych ludzi przez co nie tylko jest szefem tego całego businessu ale też guru dla wszystkich uczestników imprezy i najlepszym ze wszystkich Dominów  - ot taka nadprzyrodzona zdolność dodająca smaczku całości :P

Wiadomość przesłana dzisiaj Panu i Władcy:

Wiesz co.. Doszłam do tego, że podniecenie osiągam nie przez fizyczność a przez umysł... Jeżeli chcesz panować nad moim ciałem i mieć je kiedy chcesz, musisz stale utrzymywać mnie w poczuciu uległości, bo to właśnie ono rodzi największe "emocje". (...) Zwróć uwagę, że najmocniej na Ciebie reaguję nie wtedy kiedy mnie bijesz, ale wtedy gdy przejmujesz nade mną pełną kontrolę. 

Cytat odrobinę sparafrazowałam, żeby był przynajmniej częściowo zrozumiały dla kogokolwiek ;).