wtorek, 11 grudnia 2012

Szarość dnia

Szarość dnia w BDSM pomiędzy małżonkami to straszna rzecz.

Dwoje ludzi poznaje się jako Domin i uległa, zakochują, biorą ślub. Pomijam tutaj kwestie dzieci - też istotną - jeszcze przeze mnie nie doświadczoną.

Zaczynamy mieć sryljard zajęć, takich siakich owakich: odkurz, posprzątaj, ugotuj, poprasuj, upierz. Lista nie ma końca. Oczywiście część dzieli się na dwoje, ale to tylko pogarsza kwestię. I kiedy po całym dniu taka para w końcu zalegnie na łożu, to nie mają ochoty na nic innego jak tylko mocno się przytulić i zasnąć. Ewentualnie w grę wchodzi jakiś szybki numerek i na drugi bok, bo dopiero wtedy brakuje paliwa.

A co z wielogodzinnymi sesjami, które na dzień dzisiejszy pozostają wspomnieniem?

Pojawia się lęk przed wyznaczaniem kolejnych granic. Bo przecież ma tyle na głowie, bo się zniechęci; bo ma tyle pracy, bo skoro wymaga od niej, to od siebie też musi; bo trzeba być konsekwentnym, bo trzeba być zawsze gotową...

Trzeba. Ważne? Ważne by było. Trudne? Cholera, najtrudniejsze.

I co z tego, że jesteśmy bardzo usatysfakcjonowani szybkim numerkiem przed snem, skoro BDSM nie da się pozbyć z siebie. Zwłaszcza, jeśli ma wydźwięk bardziej emocjonalny niż fizyczny.

W grę wchodzi jeszcze masa innych czynnik. Powiązanie BDSM'u z zainteresowaniem z drugiej strony, pewna forma wyznawania uczuć. A skoro już nie kontrolujesz każdego elementu mojego życia, to znaczy że już o mnie nie dbasz? Że nie jestem dla Ciebie taka ważna jak kiedyś?

Nie ulega wątpliwości, że to szalenie trudna sprawa. Jak znaleźć złoty środek? Gdzie szukać?

niedziela, 11 listopada 2012

Lęk

Nie lubimy wyrzekać się tego, co już mamy. Zwłaszcza, kiedy satysfakcja z posiadania tego czegoś jest ogromna.

Są ludzie mający średnio zdrowy stosunek do posiadanych dóbr - boją się je stracić.
Czy należę do takich osób?

Na pewno.

Boje się. Panicznie.

Oczywiście nie mówię tutaj o samochodzie, drukarce czy innej formie mamony. Mówię o relacjach, zależnościach i więziach. Ich utraty boję się każdego dnia.

Mój Pan uważa, że błędnie. Że zabiera mi to radość z tego co mam. I ma rację.

Tylko co ja mogę?

Pracuję nad tym - nie zmienia to jednak faktu, że ustąpienie chronicznego lęku, nie pozbawia mnie uczucia paniki, kiedy w małym umyśle uroi się myśl, że coś idzie w złym kierunku.

Może wynika to z tego, że zbyt wiele razy straciłam tę relację. Czułam się odrzucony, albo z poczuciem winy, że sama wszystko zepsułam i należało mi się porzucenie.

Jako przemyślenie ostatnio zakończonej lektury, stwierdzam że ktoś kto raz poznał BDSM nie umie się już wyplątać z mieszaniny uczuć i doznań. Problem pojawia się gdy taki ktoś nie potrafi znaleźć swojego miejsca w relacji i nie ze wszystkim sobie radzi. Co wtedy zrobić? Wyjałowić swoje życie erotyczne do zwykłego seksu?  Czy w takim wypadku w ogóle możliwe jest uzyskanie satysfakcji na dłuższa metę?

Na początku może tak, ale nie na długo. Kiedy już raz zakiełkuje nie da się tego po prostu wyrwać. Nawet jeśli ktoś będzie się przez całe życie do tego przekonywał. Jedno groźne spojrzenie zerwie na równe nogi utajoną uległą; dumną, zapatrzoną w Domina sukę. Ba! Nie s(!)ukę a S(!)ukę! Inaczej być nie chce!

Tylko co wtedy, skoro taka niewiasta wie, że nie umie się do pewnych rzeczy przekonać i dostosować?

Powszechnie mówi się, że ile osób tyle wizji i odmian BDSM'u. Chyba prawdziwe, ale jak w tym - już i tak szalenie ograniczonym - gronie odnaleźć tego, który wizję ma dokładnie taką samą jak Ty?

Co jak nasza wersja jest wewnętrznie sprzeczna??

Mój Pan powiedziałby, że nic tylko przez kolano, po dupsku i od razu znajdzie swoje miejsce w szeregu :P

Eh - posiadanie waginy bywa kłopotliwe. Zwłaszcza tej w psychice.

wtorek, 6 listopada 2012

Wygoda Domina

Tak się zastanawiam - generalnie krąży taka sobie opinia, że nic tylko być Dominem, zajęcie łatwe, proste i przyjemne - skąd się u licha wzięła taka sprytna teoria?!

Owszem - to prawda - są mężczyźni, którzy w poszukiwaniu "taniego ruchanka" w ogóle w nosie mają potrzeby tej niewiasty. Ale  przecież normalni faceci też wpadają na takie idiotycznie durne pomysły!

Co właściwie jest takiego trudnego w zadaniu Domina...

Hmm... Ano np. to, że powinien dbać o potrzeby swojej uległej. Przecież oddała mu się w pełni! Sama sobie tych potrzeb nie zaspokoi! I nie mówię tutaj tylko o czystych potrzebach seksualnych, ale również o potrzebach EMOCJONALNYCH.

Kobieta uległa, która wkłada na swoje barki dużą odpowiedzialność - gotowość o każdej porze dnia i nocy, wyrzeczenie się prawa do własnego ciała i umysłu  - potrzebuje ogromnej dozy czułości, wsparcia, docenienia i masy innych rzeczy. Nie mówię już tutaj o potrzebach związanych z poczuciem władzy nad sobą czy po prostu - uległości.

Zaspokojenie tak wielu potrzeb nie jest takie łatwe... Bo pojawia się pytanie - jak wspierać uległą i okazywać jej czułość, kiedy ta ni w ząb na to nie zasługuje? Należy jej się kara jakiej jeszcze świat nie widział, a tu - zdemotywowana niewiasta, z poczuciem winy, beznadziei i w ogóle "powieście mnie na lampie". I co teraz? Przełożyć karę, a uległa poczuje możliwość manipulację i słabostkę Domina? Czy wymierzyć jej okrutną karę, patrzeć na jej zrezygnowanie i już wtedy martwić się, co zrobić by niewiastę z dołka wyciągnąć? A może kary w ogóle nie wymierzyć?
Wielu osobom rozwiązanie wydaje się banalnie proste. Ale czy uniwersalizm w tym wypadku jest dobry? Czy każda uległa nie jest zupełnie inna? Nie da się podać "właściwej odpowiedzi". W gruncie rzeczy każda jest właściwa - ale nie dla każdego.

Istotnym elementem jest również bezpieczeństwo. Jest to właściwie najbardziej podstawowa rzecz, o jaką Pan i Władca powinien zadbać. A czy jest to proste? Myślę, że najtrudniejsze właśnie w przypadku wymierzania kary. Jak dobrze Domin musi znać swoją sukę, by wiedzieć dokąd może się posunąć. Kiedy płacze? A może kiedy właśnie przestaje płakać - poddaje się? I znów ściana - każdy jest indywidualny.

Rzecz, która również mnie zastanawia to prawo do błędu... Pomijam kwestie bezpieczeństwa, bo tutaj nie ma w ogóle o czym dyskutować. Ale jeśli np. chodzi o regulaminy, to co - ma prawo do błędu czy też nie? Przecież jest Dominem! On ustala reguły i zasady!
Jak duża musi być obawa przed zrobieniem czegoś głupiego... Przecież nie sposób być dobrym Właścicielem, nie mając u uległej ani grama autorytetu. A jeśli zostanie on nadszarpnięty bo decyzja była błędna?
Zawsze swoją rację można udowodnić siłą. Ale znów - przecież nie o to tu chodzi. Inteligencja jest tutaj rozwiązaniem - jak pokierować sprawą, żeby ta kobita popatrzyła tylko i z uznaniem pokiwała swoją małą główką. Nawet jeśli nie tak postąpiłby po raz drugi! Nawet jeśli zrobił głupotę głupot! To powinien umieć wyjść z tego z twarzą.

Nie da się ukryć, że są to szalenie wysokie wymagania jak dla jednego człowieka. Wielokrotnie wręcz zastanawiałam się, czy zadanie to nie jest duuużo trudniejsze od zadania, przed jakim staje każda niewolnica.

Nie ulega jednak wątpliwości, że w Dominacja w żaden sposób nie jest sposobem na "darmowego ruchanko"

poniedziałek, 29 października 2012

Pan się kazał zastanawiać to myślę

Jak w tytule... Kazał myśleć, to myślę. Że lepiej się myśli pisząc - moja strata.

A nad czym kazał myśleć? Nad problemem, który powraca do mnie nie po raz pierwszy.

Czy dozwolone jest mieć własne zdanie?

Hmm... No proste, że dozwolone! Wręcz wskazane! Problem i dylemat pojawia się, kiedy zdanie jest inne, niż zdanie Pana i Władcy. Wtedy możemy się nieco nie dogadać. Jeszcze pół biedy, kiedy haniebna opinia jedynie zatli się małej, pięknej, niewieściej główce. Gorzej kiedy Pan nietaktownie zapyta o zdanie zupełnie nie chcąc zrozumieć, że odpowiedzi właściwej zwyczajnie nie ma.

- Czy uważasz, że jest to sprawiedliwe?

A czymże jest sprawiedliwość?! Czy jeśli czuje się potraktowana niesprawiedliwie, czuje źle? Błędnie? Nad odczuciami nie panujemy. Możemy nad nimi pracować, zastanawiając się, co właściwie jest sprawiedliwe, a co nie. Tyle, że w danej chwili Domin oczekuje jednej, konkretnej odpowiedzi: tak lub nie. Tutaj nie ma czasu na zastanowienie się i przemyślenia różnych wariantów.
Rozsądek podpowiada zawsze zgadzać się na zdanie Pana. Serce jednak nie umie Go okłamać. I masz babo placek, serce nie sługa - z nim nie pogada.
W teorii Pan ma zawsze rację. W praktyce... Czasem możemy się z nim nie zgadzać. Kiedy się jednak nad tym zastanawiam dochodzę do pewnych wniosków. Włożył tak wiele wysiłku w to, by mnie poznać, by wychować, by... hm... spacyfikować. Cała poświęcona temu uwaga przyczyniła się do tego, że dokładnie mnie poznał i jeszcze za nim pomyślę o przepełnionym pęcherzu, On lojalnie ostrzega, bym nie dała się ponieść swoim dziwactwom i zapomniała o samozaspokojeniu, a może raczej o sprawieniu sobie samej przyjemności. On już wie, że taka sytuacja może się pojawić.

Czy ktoś, kto znam mnie tak dobrze mógłby się mylić w swojej ocenie? Czy człowiek, który zna mnie lepiej niż ja znam sama siebie, mógłby działać na moją szkodę?

Wiem, że nie. Wiem i dałabym się pokroić, że działa jedynie dla mojego dobra, wychowania i przyjemności.

A jednak...

A jednak borykam się z własnymi myślami i odczuciami, które w pełni mi nieposłusznie podważają jego autorytet, opinie i poczucie sprawiedliwości.

Czy to sprawia, że jednak nie jestem tak... hm... posłuszna i oddana jak przypuszczał? Czy własne zdanie skreśla mnie jako Jego własność? Jego sunie? Czy może skreśla do czasu, kiedy każdego Jego słowa nie przyjmę z wdzięcznością i przytaknięciem?

Kazał przemyśliwać to przemyśluję. Ale czy aby na pewno w takim kierunku powinnam wysłać te swoje wynurzenia :>?

No i co? Kombinowała, kombinowała i wykombinowała. A przekombinuje, kiedy Pan i Władca przeczyta :>

sobota, 27 października 2012

Mentalny awans

W życiu są takie chwile, które nawet jeśli czasem się powtarzają, zawsze oznaczają coś wyjątkowego.

Człowiek robi coś nieświadom skutków swoich działań, i rezultaty zaskakują go szybciej niż się tego spodziewa.

Dzisiaj usłyszałam najpiękniejsze słowa jakie tylko mogła usłyszeć uległa:

- Jestem z Ciebie dumny. Zasłużyłaś na miano suki.

Duma... Niby takie krótkie, czteroliterowe słowo, a jak wielkie, jak ciężkie?! Ile potrafi człowiekowi dodać sił... Duma... Jeden z celów. Bo przecież chcę o nim świadczyć jak najlepiej - nawet jeśli nikt nie widzi. Chcę, żeby podpatrując moje działania z boku, tę dumę czuł cały czas - niezmiennie, nieprzerwanie!

Wyszło patetycznie, bo patetycznie się czuje. Tak strasznie długo czekałam na te słowa, że trudno żeby ta chwila nie była dla mnie patetyczna. Tym bardziej, że wiem, że nigdy nie powiedziałby mi czegoś co w 100% nie jest prawdą.

Nigdy nie nazwałby mnie suką, gdybym w 1000% na to nie zasłużyłam. A jednak tak się do mnie zwrócił. Czy może być coś piękniejszego, bardziej wartościowego w takiej relacji?

Tak... Jestem Jego suką i zawsze będę... Nawet jeśli nieudolnie, nawet jeśli popsuję, nawet jeśli się rozejdzie... To mentalnie będę Jego. Zawsze.

wtorek, 23 października 2012

Stosunek natury do natury

Każda z nas ma w sobie jakiegoś małego potworka. Co to jest za potworek, jest zależne wyłącznie od tego kim jesteśmy. Ba! Są takie istotki, które posiadają w sobie więcej potworków niż ustawa przewiduje.

Jestem jedną z takich osób. W moich trzewiach egzystuje Potwór-Niewolnik oraz Potwór-Buntownik. Żeby jeszcze żyły sobie w zgodzie to pół biedy, ale te dwa rzezimieszki walczą ze sobą przy każdej nadarzającej się okazji!

Kiedy mój Władca szuka Potwora-Niewolnika, jak na złość na prowadzenie wysuwa się Potwór-Buntownik i wszystko psuje! On w ogóle nie rozumie, że na wszystko w życiu jest czas i kiedy do władzy ma dojść Potwór-Niewolnik to Potwór-Buntownik nie ma tam prawa bytu! I jak tu z takimi ananasami egzystować??

Ale Pan obiecał, że z nimi porozmawia... I sama nie wiem czy się cieszyć czy płakać :-)

Ważne, że bez względu na to czy będę się śmiać czy płakać, to się ciesze. Określanie problemu nie jest moim ulubionym zajęciem. Dużo bardziej wolę je rozwiązywać niż określać.

Na koniec takie krótkie pytanko:

Czy tylko ja grając w platformówki wychylam się w stronę monitora by zobaczyć co jest za murem w grze ;P?? 

Co czynić z własnym organizmem

Dziwi mnie jak ograniczone jest nasze ciało. Osoba uległa, masochistka, powinna wiedzieć najlepiej jak wielu rzeczy nie osiągamy przez własne słabości.

Wiadomo, że Domin stawia swojej niewolnicy wymagania, które jest ona w stanie spełnić, ale... Są przypadki, kiedy chce ją po prostu uświadomić, że niestety, ale to tylko i wyłącznie od Niego zależy czy da sobie radę czy nie.

Stąd np. taka sytuacja:

Leżąc na twardej posadzce zastanawiałam się, co takiego zrobiłam nie tak. Gdzie popełniłam błąd, że poniosłam tak sromotną klęskę. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Czy one do diabła nie słyszały wyraźnego "nie waż się upaść!"??!!

Jego milczenie nie wróżyło nic dobrego. Jego milczenie zazwyczaj jest znakiem, że popełniony błąd był poważniejszy niż się spodziewałam.

-Wstań.  - przez myśl przemknął mi jedynie krótki impuls przerażenia. Przecież właśnie nogi odmówiły mi posłuszeństwa, jak u licha mam stanąć na własnych nogach?! Żeby to jeszcze na własnych... Świadomość tkwiących na moich stopach dziesięciocentymetrowych szpilek przytłoczył mnie jeszcze bardziej.

-Panie, błagam... Nie dam ra...
-Wstawaj powiedziałem! - już wiedziałam, że popełniłam kolejny błąd. Dziś zdecydowanie był kiepski czas na błaganie... Zaczęłam podnosić się na drżących nogach, raz za razem upadając na zimne podłoże. Po policzkach ciekły ciężkie łzy. Ale nie były one łzami bólu, a porażki.

Silne ramiona uniosły mnie, postawiły na nogi. A jeszcze bardziej spionizował mnie siarczysty policzek.

- Na prawdę nie jesteś w stanie tego dla mnie zrobić? - nie rozumiałam skąd u niego takie okrucieństwo. Wiedział jak wiele znaczy dla mnie jego zadowolenie i praca nad sobą. Jak mógł tak powiedzieć?!

- Daję z siebie wszytko!

- Wiem. Nie jesteś w stanie postarać się nieco bardziej niż "wszystko" :>? - nie wiem co bolało bardziej, wymierzony policzek, czy jego słowa... Wziął mnie na ręce  i zaniósł na łóżko.

- Moja Ni... Dobrze znam Twoje granice, wiem co jesteś w stanie osiągnąć a czego nie. I właśnie dlatego ja decyduje o tym, czy odnosisz sukces czy zaliczasz porażki. Owszem, wiem kiedy się nie starasz i karam to wyjątkowo surowo, ale kiedy widzę że dajesz z siebie wszystko, a jednak przegrywasz - twoja przegrana jest moją decyzją. Pamiętaj o tym kiedy za 3 minuty - licz - po raz kolejny wstaniesz. Tym razem by stanąć na palcach...


No właśnie... Decyzje, odpowiedzialność... A ciało podlega swoim regułom i żadne relacje go nie interesują. 

Stawiam sobie pytanie - skoro mamy ograniczenia, a jednak raz za razem je pokonujemy, to czy faktycznie są to ograniczenia? Skoro je przezwyciężamy, to jednak mamy takie możliwości. Może nie przychodzą łatwo, ale jednak docierają.

Pokonywanie samego siebie wymaga rozsądku. Odpowiedzialności oraz mądrości. Ale przede wszystkim jednej rzeczy...

Znajomości samego siebie...

Czy faktycznie znam sama siebie?

sobota, 20 października 2012

Wiara w człowieków

Dzień dzisiejszy pełen był wrażeń.

Czasem - zwłaszcza gdy Pan i Władca pokazuje różki - czuje się jak gdybym znowu miała 17 lat, a nowo poznany młody mężczyzna starał się posiąść me wdzięki.

Ukradkowe spojrzenie, które wyraża... hm... więcej niż tysiąc słów? Gdzieś już to chyba słyszałam  ;-)

Lekki dotyk, który bez krztyny wątpliwości można rozpoznać jako: "na prawdę mi nie wolno :>?". A druga strona? Jedynie bezdźwięcznie godzi się na swoją rolę. Godzi? Hmm... Chłepcze...

Jak niewiele potrzeba, by zbudować wiarę w siebie. Jedno malutkie, pozornie nic nie znaczące zdarzenie, które zmienia pogląd na samego siebie "od zera do bohatera".

Z drugiej strony - ku wzmocnieniu samouwielbienia - stwierdzam, że ludzie są beznadziejni. Przynajmniej większość - bezmyślni, mściwi i w ogóle generalnie bleeh ;P Czemu? Bo nie przykładają się do swoich zadań, bo nie myślą o konsekwencjach swoich decyzji i jak już wspominałam - nie szanują drugiego człowieka.

I znowu - opinia z kosmosu. Bo w relacjach domin-uległa "oni się zupełnie nie szanują". A właśnie, że się szanują! Tysiąc razy bardziej aniżeli normalni ludzie w szarym, trywialnym świecie! Nie wiem czy jest związek bardziej oparty na wzajemnym szacunku i respekcie aniżeli właśnie taka zależność.

Domin zwraca uwagę na najdrobniejszy grymas na twarzy swojej podwładnej, by w pełni poznać ją oraz jej umysł. Ciało jest tutaj elementem drugorzędnym - mówię oczywiście o normalnym Dominie, a nie o sadyście-terroryście, który znalazł sobie w końcu ofiarę by się wyżyć, wyładować własne emocje.

I takich psychopatów nie brakuje. Ale... Kiedy już znajdzie się ten jedyny, którego bardziej niż rozsunięte nogi interesuje nasza osobowość, psychika i reakcje, to już nie ma zmiłuj, umarł w butach ;)

Jej, taka śmierć to sama przyjemność :-) Bo czy jest coś piękniejszego niż sprowokowany; lekko, przekornie uśmiechnięty Pan, z łobuzerskim uśmieszkiem spoglądający na wypięte pośladki, dzierżący w dłoni  dłuugiii czarny przyrząd - hmm, tak... palcat nie jest tym, co Tygryski lubią najbardziej ;-)

piątek, 19 października 2012

Traktowanie drugiego człowieka

Człowiek człowieka zwyczajnie nie szanuje.

Ot, taki sobie wniosek, sentencja na dzień dzisiejszy. Nie szanujemy cudzej wolności, nie szanujemy prawa innych do prywatności ani prawa do własnego zdania (tego, to już wręcz nie trawimy!).  Ale przede wszystkim, nie szanujemy ludzkiego czasu.

Brak poszanowania drugiej osoby ma swoje daleko posunięte konsekwencje. Zarówno w życiu codziennym jak i w naszym własnym zachowaniu. No bo przecież skoro Pani Kowalska spóźniła się na spotkanie pół godziny, to co mnie - szarego Nowaka - skłania do tego by być punktualnym? Ano nic, bo przecież świat by runął w swych podstawach gdyby udało się choć na moment odrzucić wierność staremu dobremu "jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie".

O ileż życie byłoby prostsze gdybyśmy wszyscy byli w relacjach BDSM'owych. Albo przynajmniej DD.

Czy którakolwiek uległa wyobraża sobie spóźnić się na JAKIEKOLWIEK spotkanie? Jak świadczyłaby o swoim Panu? Czy to cokolwiek zmienia, że delikwent jej nie zna? Nie!

A nawet jeśli, to następnym razem będzie BAAARDZOOO dobrze pamiętać, że spóźniać się nie należy. Dowie się co to znaczy czekać i czym jest irytacja.

I niech mi ktoś powie, że takie relacje są niezdrowe i spaczone :P Samo zdrowie! Bach i społeczeństwo uleczone :-)

O ileż łatwiejsze byłoby nasze życie w społeczeństwie, w którym pewne normy byłyby egzekwowane; w ten czy inny sposób.

Uległość a oddawanie moczu

Są rzeczy, których się nie zapomina. Np. jazda na rowerze jest taką rzeczą.

Są też takie, których się nie da zapomnieć. Jak relacje łączące kochanków. One się zmieniają i ewoluują, ale my mimo wszystko tęsknimy za tym co było na początku.

Zupełnie jak z jedzeniem. Kończymy jedzenie - czas przychodzi na delektowanie się obrzmiałym brzuchem - a my niczym ćma do światła pchamy nasze umysły aż do początku spożywania. To nic, że mdli nas już na samą myśl o kolejnym pierogu. Zjadamy posiłek ponownie.

Z uległością jest podobnie - nawet gdy przeszliśmy już dalej, nie można po prostu zostawić tego za sobą. No chyba, że nie jest to naszą naturą - ale w przeciwnym razie, nie ma takiej szansy. Natura prędzej czy później da o sobie znać. Sama fizjologia ;-)

I co? I w ten oto sposób sprowadziłam uległość do sikania. Eh, co za świat ;-)

Ciężkie dni

Relacje damsko-męskie/bdsm-owo-małżeńskie bywają na prawdę skomplikowane. Nie mówiąc już o tym, że jeśli w grę wchodzą jeszcze inne zajęcia niż małżeństwo czy relacje między kochankami.

Jak odmówić na tyle subtelnie, by druga strona poczuła się z tym komfortowo a nie jak kalafior pod kapustą?

A w ogóle co to znaczy odmówić?! Subtelnie?! To tak jak stwierdzić "Słuchaj, może byś tak subtelnie przejechał kotka swojego dziecka na jego oczach"

Oprócz tego postrzegam ostatnimi czasy nieopanowany wysyp niebanalnie ładnych niewiast. Albo ja przegapiłam jakiś nowy specyfik na upiększanie, albo jak miałam naście lat to laski były brzydsze. Albo... Brak mi czegoś i postrzeganie mi się zmieniło :P

Ale w to ostatnie akurat nieco wątpię :P

I ostatnie co chciałabym rzec:

PODSTAWY ZARZĄDZANIE ZGIŃCIE!!!

Słowa

Często mówimy, że Słowa to za mało, że liczą się czyny, że tylko one potrafią coś zmienić.

Zgadzam się z tym. Ale... Skąd w takim razie multum frazesów pod tytułem "Ile znaczy jedno przepraszam; Słowa ranią bardziej niż nóż; Jednym słowem można zmienić wszystko"

Słowa... Hmmm - więc w końcu mają znaczenie czy nie?  A słowo bezpieczeństwa? Słowo ważne nad słowami! A słowo "kocham"? Czy ważniejsze od Twojego imienia wyrytego na obroży?

A słowo dumny? Czy ważniejsze od spojrzenia uznania?

Powiedzieć można wszystko. Ale czy to zmienia wagę słów? Lubimy mówić. Lubimy mówić ogromnie dużo a jeszcze więcej bez sensu. Gadamy, gadamy, gadamy i gadamy!

A jednak - słowa potrafią zmienić wszystko. Potrafią przynieść ulgę i spokój. Nawet głupi żart zmienia atmosferę w pomieszczeniu o 180 stopni - a w którą stronę to już definitywnie zależy od żartu :P

Czy ja właściwie miałam coś konstruktywnego do powiedzenia? Nie - w gruncie rzeczy nie. Jako podsumowanie całego tego wy(w/p)otu powiem jedno:

Im dłuższa noc tym gorszy poranek.

Dobranoc.

Panowanie nad sobą

Nie wiem czy jest to tylko manierą Polaków czy cały świat posiada manierę wygłodniałej piranii, która na słowo "darmowe" rzuca się z wyszczerzonymi kłami.

Ja kurde rozumiem, że mamy kryzys itd., ale nie rozumiem jak można w ciemno się na coś godzić tylko dlatego, że jest za darmo. No i oczywiście interesuje mnie, czy tylko my - Polacy - mamy w ten sposób.

Ciekawe, że jak Pan chcę za darmo dać w dupsko, to nie zawsze ma się na to ochotę - ot, taka sobie subkultura :P

Mój luby śmieje się ostatnio, że kobieta przed okresem jest jak... hm... Właściwie to nie porównywał. Po prostu powiedział, że widział kiedyś obrazek, na którym pokazano ciekawą zależność w myśl której niewiasta naznaczona najpierw płacze, by później się wściekać, gdzie z kolei z tej złości przechodzi do łez. I bądź tu człowiecze spokojnym z babami ;P

Powiedział to nie w innym momencie niż kiedy jego kobita - w mojej osobie - leżąc przy nim, szlochała sobie cichutko.

-Stało się coś? Zrobiłem coś nie tak?

-Nie! Zupełnie nic się nie stało!

No... Panowie faktycznie mają trudne życie - nie ma co. Skoro nie rodzą dzieci i nie mają okresu to przynajmniej mają babę :P Równouprawnienie musi być!

Eee... Dobrze, że Pan nie widzi :P

Sobotnie lenistwo

Nie lubię sobót. Brzmi dziwnie. Czemu nie lubię sobót? Ano dlatego ich nie lubię, iż przepełnione są lenistwem - przynajmniej te moje.

A jak człowiekowi się nudzi, to co się dzieje? Głowa boli, nudą wieje, jeść się chce non stop. I gdzie tu przyjemność z weekendu. A jak mówili babę w jarzmo i na pole to żeśmy się buntowały!

A może tam właśnie nasze miejsce :> :P?

Cellulit

Czasem się zastanawiam, co skłania nas - kobiety - do dbania o siebie? Pierwsze co nasuwa się na myśl - a jakżesz by inaczej - no przecież nasza własna chęć i ochota, ale... To niestety tak nie działa :-)

Staramy się dbać o siebie dla facetów. Dlaczego kobiety najwięcej kilogramów tracą jak się zakochają, a nie np. kiedy stwierdzają po prostu, że są grube?

Ano dlatego właśnie, że notorycznie się upiękniamy nie dla kogo innego, jak właśnie dla facetów.

W przypadku osoby uległej ma to nieco inne podłoże, bardziej hmm... obowiązkowe. Ale przecież po drugiej stronie i tak stoi - kto? - facet!

Skąd w ogóle przemyślenie? Ano stąd, że zaobserwowawszy na swych odnóżach cellulit postanowiłam się go pozbyć. Dokonałam zamówienia na krem antycellulitowy, masażer i jarzmo, w które uwikłam małżonka by rozbijał podłe grudki.

Najgorsze, że już czuje to "rozbijanie" :/ Ech... Czego się nie robi dla tych darmozjadów :P

O kubku w złym rozmiarze i splecione za plecami dłonie

Czasem sama nie wiem co czuje. W jednej chwili przekonana o swojej uległości, za chwileczkę pełna nerwów napięcia i cała uległość pryska. Jak to pogodzić, jak połączyć codzienną szarą codzienność z amokiem, w którym znajduje się kobieta uległa...?

Co zrobić, by nie myśleć z niechęcią o kolejnym geście...? Nie umiem znaleźć złotego środka.

O krok od wyznania miłości i wierności po wieczne czasy, mężczyźnie który samym spojrzeniem potrafi omotać mnie do tego stopnia, że gotowa jestem na środku ulicy rozebrać się dla niego i na czworaka maszerować przy jego stopach. Tylko co w momencie, gdy w tą magie wkrada się codzienność...?
Kawa w złym kubku, brak świeżego chleba i chroniczny brak czasu...? Gdzie w tym bałaganie miejsce na pokorny, opuszczony wzrok, splecione za plecami dłonie ściskające kciuki i cichutka modlitwa o to, by jednak dzisiaj miał "surowy humor"...?

Nigdy nie umiałam znaleźć tego złotego środka - chyba właśnie z tego powodu zawsze utrzymywałam, że BDSM w związku nie ma swojego własnego miejsca. Zawsze albo odrzutkiem albo zajmuje zbyt wiele miejsca pożerając tym samym normalne życie...

Tylko dlaczego w takim razie uwierzyłam, że jednak jest to możliwe? Dlaczego pozwoliłam sobie na tą wiarę...? Tego nie wiem po dziś dzień i nie chcę wiedzieć.

Chcę natomiast w końcu znaleźć ten złoty środek. Chcę, by moja uległość była dla niego jasna zawsze. Nawet kiedy nienawidzę dotyku niepobudzonych sutków, nawet kiedy cholernie złości mnie wykonywanie pewnych czynności w momencie kiedy aktualnie nie mam na to ochoty! Nawet wtedy gotowa jestem podjąć związane z tym ryzyko...

Tylko jak długo?? Do kolejnego kubka w złym rozmiarze? Do kolejnego pędu między jednym bezsensownym życiowym celem a drugim...? Czy właśnie tego oboje potrzebujemy? Czy właśnie bez tego nie potrafimy żyć...? 

Duma? Rozczarowanie? Złość?

Wiecznie toczona ze sobą samą walka - raz przegrana raz wygrana, ale zawsze... zawsze trudno.

Bdsm jest taką dziedziną życia, gdzie obustronne zaufanie jest podstawą. Ile razy wyznaczone przez Domina zadanie polega po prostu na panowaniu nad sobą, nad odpowiednim nastawieniem... A czy zadanie zostało wykonane poprawnie, Pan może dowiedzieć się tylko i wyłącznie od swojej uległej, bez względu na to, jak dobrym jest obserwatorem.

Tu rodzi się pokusa... Powiedzieć prawdę i ponieść najgorszą z możliwych kar, czy może nieco podkoloryzować własne starania, co zmniejszy karę i niezadowolenie domina; czy może przyznać się z pełną samokrytyką ze świadomością, wynikających z tego konsekwencji.

Moim zdaniem wszystko zależy od relacji łączących Domina i Sukę... Jeśli opierają się one jedynie na zaspakajaniu wzajemnych potrzeb to bez sensu jest mówienie prawdy, jeśli Pan w danej chwili oczekuje czegoś zupełnie innego. Natomiast jeśli relacja ta jest prawdziwie głęboka, mająca na celu pełne oddanie i przywiązanie to wybór jest raczej jasny.

Pytanie tylko czy jasność tego wyboru w jakikolwiek sposób wpływa na trudność jaka pojawia się na drodze uległej. Od zawsze każdy dąży do ratowania własnej skóry, a podjęcie tej właściwej decyzji w tej sytuacji wiąże się w gruncie rzeczy z tym, że uległa sama, własnymi ustami zadaje sobie ból. Być może jest to daleko posunięta metafora, ale myślę że prawdziwa.

Doskonale zrozumieją to te Suki, które wielokrotnie popełniały jeden błąd i znając jego konsekwencje przyznawały się, prosząc o kare. To właśnie one (a w tym i ja ;) ) dokładnie wiedzą, że już każde słowo boli na samą myśl o konsekwencjach. A przede wszystkim wyraz Twarzy (mojego) Władcy, kiedy słyszy jak głupią rzecz, PO RAZ KOLEJNY, zrobiła jego własność...

Tak... I tutaj po tym długim wstępie dochodzimy do meritum sprawy. Nei łatwo zapanować nad samą sobą. Nad reakcjami własnego organizmu. Tym bardziej, jak wiecie im bardziej chce się nad czymś zapanować tym mniej się to udaje. No właśnie - a ja W KOŃCU nauczę się panować nad przyjemnością jaką zadaje mi mój własny organizm, bo w końcu to mój Pan jest jej Panem... ;) Nauczę się, choćby nie wiem co... Bo nie chce widzieć Jego rozgniewanych oczu kiedy po raz kolejny przyznaje się do tego po raz kolejny... Bo... Nie chcę musieć mieć poczucia winy kiedy to się dzieje... Bo... Nie chcę stawać przed trudnym wyborem, a później jego konsekwencjami.... Bo nie chcę Go martwić ani zniechęcać...

Bo jest moim Władcą.... Bo... Kocham Go najbardziej na świecie... 

Beznadziejna beznadziejność

Chyba znalazłam sobie miejsce do marudzenia, jak słowo daje...

Wczorajszy wieczór zabił mnie na pół dzisiejszego dnia i chyba mam go dość (w sensie tego dnia). Mój wspaniały Pan stwierdził, że jest zaskoczony moją reakcją na jego działanie... Negatywnie zaskoczony...

Tak strasznie nie lubię tego jego negatywnego zaskoczenia, bo przecież na litość Boską, ja zawsze się staram...

Kiedy wczoraj nie spodobało mu się moje spojrzenie, postanowił mnie za nie "ukarać". Oczywiście były to tylko "kara umowna", bo dał mi kilka klapsów i pociągnął za włosy, dla pokazania mi, że wcale nie podoba mu się to co zrobiłam...

Ja natomiast, pomimo klimatu odebrałam całą sytuację bardzo do siebie, i skulona, z przygryzioną do krwi wargą (żeby się nie rozpłakać), przeprosiłam i przytuliłam się do niego. Oczywiście o dalszych zabawach nie było mowy, bo ani ja już nie miałam na nie ochoty, ani on - widząc moją reakcję.

Nie mniej jednak, po chwili kiedy już doszłam w jakimś stopniu do siebie i byłam go w stanie poinformować dlaczego zareagowałam w ten sposób, On stwierdził, że jest bardzo zaskoczony moją reakcją...

Że wcześniej zastanawiałabym się nad tym, co ja takiego złego zrobiłam, że mojemu Panu się to nie spodobało, a nie nad tym, że zostałam potraktowana w niesprawiedliwy sposób... I pewnie ma racje, wcześniej by tak było...

Czy ja po tak długiej przerwie, nie stawiam sobie za wysokich wymagań?? A może po prostu moje widzi mi się, zaczyna brać górę nad uległością... Nie wiem tego. I wcale mi się nie podoba taki stan rzeczy...

Wczorajszy zaryczany wieczór uważam za zamknięty, a poranne słowa mojego Pana ("A może tak zacząć wszystko naprawiać od 18 października godziny 10:36?") za... hmm... lekko... urażające mnie...

Przecież mnie zna.. I na pewno wie, że staram się naprawiać od "x" czasu... I właśnie stąd poranna chandra.. I właśnie stąd przespane przedpołudnie... I stąd kiepski humor...

Bo... Bo znowu nie wyszło... Bo znowu klapa... Bo znowu klęska... W każdym aspekcie pomimo prób.

Nie należę do osób które umieją przegrywać...

Zaczynam wierzyć w przesądy

O ile jestem osobą, która kompletnie nie wierzy w ŻADNE przesądy o tyle ostatnie dwa dni zaczynają podburzać moje przeświadczenie o idiotyzmie  takowych.
Otóż od przeszło tygodnia (jeśli nie dwóch) dzień w dzień haruje jak głupi osioł na rzecz pracodawcy wyzyskiwacza, i W KOŃCU na skutek podłych jego posunięć mam dwa dni wolnego, gdzie nie ukrywam, również W KOŃCU, spodziewałam się jakiejś mega sesji.
Wiele rzeczy ostatnimi czasy wróciło między mnie i mojego Wybranka, stąd oczekiwania moje były jak najbardziej uzasadnione...

Ale nie... To byłoby za piękne...

Od wczorajszego południa miarowe "ciągnięcie" nosem zwiastowało kłopoty. A łamanie w kościach dodawało powagi sytuacji.
I w ten o to sposób, zamiast nacieszyć się moim Panem zeszłego wieczoru, to padłam do łóżka jak worek ziemniaków i nie doczekawszy na jego powrót z kąpieli (tak jakby zdarzało mi się to po raz pierwszy :P) odpłynęłam w odmęty snu... 

Co więcej, pomimo środków przeciwdziałających choróbsku (tj. aspirynie, wit C i barszczyku), wcale nie czuje się lepiej, co wcale nie przybliża mi wizji nieziemskiej sesji...

Oczywiście, mój Najwspanialszy Pan mógłby zrobić to bez względu na moje choroby bądź ich brak. Tylko czy w tym wszystkim na pewno o to chodzi?

Ostatnio dostrzegam nieco inne aspekty relacji bdsm'owych. Zawsze była to dla mnie przynależność jednej strony do drugiej, gdzie z punktu widzenia uległej powinna ona być w każdych warunkach zwarta i gotowa, a z punktu widzenia Pana, uwzględnianie braku gotowości z różnych przyczyn, powinno być ewenementem...

Dziś widzę to trochę inaczej... Zaczynam dostrzegać znaczenie słowa relacja, które uwzględnia raczej dwukierunkowe "przywiązanie" a nie sytuację gdzie jedna osoba daje a druga ogranicza się do brania i spełniania własnych zachcianek.

Oczywiście nie chcę spłycić mojego wcześniejszego widzenia, natomiast moje patrzenie na rolę Domina ulega ewolucji...

Ujmujący staje się nie tylko ten, który bierze co i kiedy mu się podoba, a kiedy nie, okazuje wielką łaskę...
Ujmującym staje się ten, który uwzględnia te wszystkie ograniczenia, problemy, czy niedomagania uległej, a kiedy potrzeba je ignoruje... Dla wyższego dobra swojej własności...