poniedziałek, 28 października 2013

Klamka zapadła. Uległa w pełni podporządkowana.

Zgodziłam się. Po długiej dyskusji jak panicznie się boje, jak termin "niewolnictwo seksualne" potwornie mnie przeraża, gdzie leży mój problem z tym związany i całej masie innych rzeczy, powiedziałam "sakramentalne" tak. Klamka zapadła. Przestanę decydować o czymkolwiek.

Wątpię? Nie wątpię. Idąc za radą pewnego małego Pyskacza - zaufałam. I tego się trzymam. Przynajmniej jak na razie.

Ustalenia jeszcze nie weszły w życie - Pan stwierdził, że musi się jeszcze nad tematem zastanowić i przemyśleć, jak on sam chciałby żeby to wszystko wyglądało. A mnie nie pozostaje nic innego jak czekać w napięciu na rozwój wydarzeń.

Wstępna rozmowa na ten temat - a właściwie jedno z pytań jakie Pan mi zadał - skłoniło mnie do przemyślenia jak wyglądało moje posłuszeństwo w sprawach stricte nie-seksualnych od samego początku...

ETAP PIERWSZY 
("Ojej, dotknął mnie! Ojej, kazał patrzeć! Ojej, kazał usiąść! Jednorożceeeee! Tęczaaaa!") 

Tiaaa...  Ten czas, kiedy poznaje się drugą osobę, wszystko jest różowe, a przypadkowe muśnięcie powoduje dreszcze od podbrzusza po końcówki palców u nóg, zamiast zwyczajowego "uderzyłeś mnie! Przeproś!".

ETAP DRUGI
("Możesz sobie gadać ile chcesz, ja i tak zrobię po swojemu!") 

Kiedy pierwsza tęcza blednie, a posłuszeństwo zaczyna być czymś regularnym, a nie tylko "jak mi się zachce" zaczynają się schody. Na tym etapie moim głównym celem był bunt. Chciałam, żeby wszystko było po mojemu bez względu na konsekwencje. Ba! Im gorsze konsekwencje tym lepiej - to oznaczało, że postanowiłam na swoim jeszcze bardziej niż zamierzałam. 

ETAP TRZECI
("Dupa już zbyt obolała na jawne bunty. Czas najwyższy zacząć działać z podziemi....")

Wieczny bunt i stan wojny domowej zaczął mnie już nudzić, w związku z czym należało podjąć bardziej rozważne działania. Partyzantka! Oczywiście nie zrezygnowałam z własnego zdania - zawsze należało dorzucić swoje ostatnie 3 grosze; nawet za cenę groźnego spojrzenia (a można właśnie z uwzględnieniem spojrzenia jako nagrody :D). Plan był prosty - robić po swojemu tak, żeby Pan się nie dowiedział. W efekcie i tak się dowiadywał, bo nigdy nie potrafiłam go okłamać, ale nadal twardo nazywałam to "działaniem z ukrycia". Nawet moment przyznania się uznawałam za element planu taktycznego :) 

ETAP CZWARTY
("Ja się do tego nie nadaję!")

Kiedy już dorosłam do tego, że Panu i Władcy posłuszeństwo się jednak należy (nawet to partyzanckie), okazało się że sprawa nie jest taka prosta. Nic tak nie doprowadza do szału jak to, kiedy faktycznie chce się coś zrobić a to jednak nie wychodzi. To chyba jak z matematyką - człowiek zrobiłby wszystko żeby ją rozumieć, ale niestety, móżdżek zbyt mniumni żeby pojąć taką potęgę. 

ETAP PIĄTY - OSTATNI
("Zrobię dla Ciebie wszystko - nawet jak mnie szlak jasny trafia a wewnętrzny pokój w ruinie")

Czas burzy i naporu minął. Nauczyłam się jak rezygnować z własnego "bo ja chcę!" i "bo tak mi wygodnie". Owszem, do tej pory niejednokrotnie usiłuję forsować swoje zdanie (oczywiście po uprzednim odpowiednim przygotowaniu terenu: dobry obiadek, kawka, ciasteczko :D), ale nauczyłam się godzić z ostatecznym werdyktem. Ba! Nawet jeśli niejednokrotnie nie jest najłatwiej, to zostałam nauczone jak czerpać z tego przyjemność - doceniając jednocześnie jak wartościowy jest dla mnie mój Pan.... 

piątek, 25 października 2013

Bez możliwości decydowania o czymkolwiek?

Mam tendencję do obawiania się nazywania pewnych już istniejących elementów.
Z polskiego na nasze:
Kiedy zastanawialiśmy się nad przeobrażeniem naszej relacji w BDSM 24/7 zarzekałam się i zapierałam rękami i nogami, że taki układ jest kompletnie nie dla mnie. Wcale w tym zapieraniu się, nie przeszkadzał mi fakt, że od przeszło roku właśnie w takim związku żyłam. Gdy oczęta me ujrzały wypunktowane: jakie zasady obowiązywały do tamtej pory, a jakie miały obowiązywać od tamtej pory... Hm... Nie przesadzając, poczułam się jakby mi ktoś przywalił deską w twarz.

Nieco podobnie wygląda to teraz. Cofnijmy się w czasie o jakieś 3-4 dni:

Ja: Zarejestrowałam się na SL i postanowiłam zostać tam kajirą :D

Oczywiście, forma żartu, może małej prowokacji ale w gruncie rzeczy sikałam pod siebie z ciekawości jaka będzie Jego reakcja.

Pan: I co, fajny ten SL??

JAK TO?! To ja tu taki tekst rzucam, a jego interesuje jakaś gra?!

Ja: Bez zaskoczenia, rozmowy, nic, zero :O??!!
Pan: Nie no jak masz pragnienie to Ci mąż pomoże spełnić, tu chyba nie ma co dyskutować.

Blady strach padł na me lico. Jak to kurna pomoże! Ale jak to mówią: "cierp ciało jakżeś chciało". Na początku przekonana była, że Pan tylko się ze mną droczy. Jak się okazało, całość skończyła się na poważnej rozmowie dotyczącej różnic pomiędzy kajira a Suką i tym, z czym właściwie to wszystko się je. Cała rozmowa zakończyła się... Propozycją.

Pan: Mam wrażenie, że temat od jakiegoś czasu mocno Cię pociąga. Jeśli chcesz, możemy spróbować, przez okres dwóch miesięcy pozbawić Cię prawa do decydowania o czymkolwiek, pozostawiając wszystko mnie.

W pierwszej chwili spanikowałam. Nie do końca wiedząc co powiedzieć - nie powiedziałam nic. Zawsze pociągało mnie pełne posłuszeństwo, ale...  Czy aż do tej stopnia by zrezygnować ze WSZELKICH decyzji? Pewnie pomysł odrzuciłabym natychmiast, gdyby nie fakt, że podczas rozmowy Pan stwierdził, że na dzień dzisiejszy, podejmowane przeze mnie decyzje są w 95% zależne od Niego i że w gruncie rzeczy niewiele różni się to od ideologi o której była mowa.

Uczepiwszy się tej myśli postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej - ale dla własnego zdrowia psychicznego ten etap mojej kontemplacji tematu pozostawię zakryty :P

Efektem moich poszukiwań była kolejna rozmowa z Panem, która znów - nieco mnie uspokoiła.

Pan: Nie chcę, żebyś wyrzekła się siebie*, chce Cię mieć w pełni podporządkowaną, gotową na każde moje słowo. Samodzielną i zaradną ale w pełni podporządkowaną.

Kamień z serca. Widzimy to podobnie. Nie potrafiłabym zrezygnować z siebie. Jeśli zarabiam, to gotówka jest moja. Jeśli sobie coś kupię, to również jest moje. Jestem sobą i zawsze będę. Na pewno też nigdy nie będę mówić o sobie w 3. osobie, ani nie będę posłuszna nikomu więcej poza moim własnym Panem***. Po prostu nie.

Temat pozostał otwarty. Nadal nie odpowiedziałam czy chcę spróbować. Zdanie zmieniałam już chyba z dziesięć razy - bardziej ze strachu niż z rozsądku czy analizy samej siebie. Czy tak naprawdę cokolwiek się zmieni jeśli się zgodzę? A co jeśli powiem "tak" a nie zmieni się nic?

Jedno jest pewne. Jakakolwiek odpowiedź padnie, na pewno zmieni nieco moje postrzeganie własnej uległości i tego, co tak naprawdę jest centrum mojego postępowania. Zaspokajanie swoich potrzeb, czy może jednak liczy się wyłącznie Jego przyjemność.

Odpowiedź na te i inne pytania, już w następnym odcinku!

*Według tego, co udało mi się dowiedzieć podczas moich haniebnych poszukiwań kajira nie ma prawa wypowiadać się o sobie w pierwszej osobie, ponieważ jest własnością swojego Pana, a skoro tak to w pewnym sensie nie jest już posiadaczką własnego ja.
* Nawet jeśli kajira pracuje, to zarobione pieniądze nie należą do niej. Są własnością jej Pana i to on rozporządza zebraną kwotą.
*Podobnie działa to z wszelkimi rzeczami, których kajira używa. Nie należą do niej. Tyczy się to zarówno ubrań, kosmetyków czy innych własności.

poniedziałek, 21 października 2013

Sucze marzenia senne

Rzadko zdarza się, bym w marzeniach realizowała to, co na dany moment jest dla mnie nieosiągalne w realnym życiu. Z jakiejś dziwnej przyczyny zazwyczaj śni mi się odwrotność, a więc informacja jawna - mieć tego nie będziesz.

Tym razem było nieco inaczej.... I wszyscy już wiedzą, że będę opowiadać sen :D

Szkoła. W jednej z sal gromadka dziewcząt. Jedne bardziej zaczepne inne mniej - jak to laski. Gdzieś z boku siedzi mój Pan, a zajęcia prowadzi Profesor (de facto mężczyzna którego będąc uczennicą podstawówki uznałam za wzór męskości :D).

Jedna z dziewcząt rzuca w moim kierunku brzydką groźbą. Oczywiście zupełnie bez powodu ;>. Niewiasta wstaje, a ja w ataku paniki popycham ją na ziemię. Jedno spojrzenie Pana, a ja już wiem, że przesadziłam i że płazem takie zachowanie mi nie ujdzie. W końcu każdym swoim czynem i słowem o nim świadczę. Soczyste przeprosiny dziewczynę może i ugłaskały, ale Pana nie. Spuszczam wzrok. W tym właśnie momencie, za moimi plecami staje Profesor i zaczyna głaskać mój policzek w sposób, w jaki robi to Pan. TEN sposób. Odwracam się przerażona jednocześnie odsuwając w najdalsze dostępne dla mnie miejsce. Nagle, jak gigantyczna szpila, w mózg wwierca mi się ciche:

- Niii...

I już wiem. Polecenie jest jasne. Mam się podporządkować. Dać zrobić z sobą wszystko komuś obcemu.
W obecności innych. W głębi duszy wierzę, że tylko mnie dotknie, pogłaska po głowie i na tym się skończy. Dotyk jakiegokolwiek innego mężczyzny niż Pana jest dla mnie nie do zniesienia. A co dopiero w połączeniu z TYM dotykiem. Patrzę na Pana... Zaglądam mu głęboko w oczy. I znów wiem. Wiem, że to już nie ma znaczenia. On jest Panem mojego ciała, mojej duszy i mojego umysłu; On jeden wie, czy kara jest adekwatna. Dwa głębokie wdechy i spokój spływa na każdą komórkę. Mocny chwyt zaciskający się na moich włosach ściąga mnie na ziemię, a ja siadam na piętach i tak jak lubi mój Pan opieram obie dłonie blisko siebie o podłogę. Linki. A w zasadzie szelki utworzone z linek mają służyć mi za smycz. No tak - w końcu nadal nie zasłużyłam na obroże. Bolesne ukłucie. Szybki rzut oka na resztę sali. Wszystkie oczy skierowane są na mnie, prowadzoną na środek sali. Gdyby chociaż jeden przenikliwy wzrok się odwrócił byłoby łatwiej.

Nie przeszkadza mi sieć lin na moim ciele. Nie przeszkadza pozycja. Przeszkadza dotyk... Obce ręce raz za razem gładzą moją twarz i włosy w geście uspokojenia; ale to właśnie one burzą mój spokój. Tylko wspomnienie wzroku Pana pozwala nie zwracać na to uwagi.

Chwila bezczynnego leżenia. Ułożona płasko na podłodze, z szeroko rozstawionymi nogami z atakiem paniki czuję, jak do najbardziej strategicznego punktu dociska się cieniutkie ostrze igły. To, co zwykle powoduje atak paniki, z rąk obcego powoduje lęk nie do opanowania. Niemalże obłęd w oczach, wywołuje tylko jedno krótkie pytanie:

- Mam przestać?

On doskonale wie jaka jest odpowiedź. Pan na mnie patrzy. Zainteresowany. Ukłucie. Nie jest przekonany. On nie wie co odpowiem. Zamykam oczy i szybko kręcę przecząco głową. Nie patrzę już na Pana. Wiem, że jest zadowolony. Zaskoczenia mogłabym nie znieść.

Nacisk słabnie, a obce ręce znów głaszczą mi twarz...

- Grzeczna dziewczynka. Dzielna jesteś...

Zapowiedź filmu porno z moim udziałem już jest mi obojętna. W końcu moje ciało należy do Pana, a skoro tak to prawo veta w tej sprawie ma tylko on. Spokój nie jest wymuszony. Czuję go całą sobą. A Pan to wie. I zabiera mnie stamtąd. Cel został osiągnięty. Pełne oddanie.

środa, 16 października 2013

BDSM: suka a niewolnica.

Temat wraca do mnie ostatnimi czasy już nie po raz pierwszy. Więc...

Zastanawiam się, czy powiedzenie, że niewolnica jest wyższym stadium wtajemniczenia będzie prawidłowe. I w zasadzie nie mam zdania. Czytając post Raheli dotyczący historii BDSM [KLIK!], doszłam do wniosku że u podstaw tych zachowań leżała zarówno przyjemność fizyczna jak i potrzeba nauki - pokory, samokontroli i paru innych dobrze widzianych cech. Ale co ciekawe, skierowanych na szeroko pojęte ja. Ja będę się samodoskonalić, ja będę przekraczać swoje granicę, ja będę pokonywać słabości. Oczywiście pod czyjąś kontrolą, ale nadal ja.

Nie jest to w żaden sposób czepianie się słów - mam świadomość jaki był cel i co Rahela jako autorka miała na myśli. Nie mniej jednak... Budzi to moje przemyślenia.

Przeskakując na inną tematykę - według filozofii goreańskiej* niewolnica nie ma prawa głosu w żadnej sprawie. Przy czym w żadnej, naprawdę oznacza w żadnej. Rozumiem przez to również jej życie, bezpieczeństwo czy zdrowie. Jeśli jej Właściciel zadecyduje że obetnie jej prawego cycka to trudno, cycek do kosza. Bez dyskusji. Bez prawa veta.

Dwie skrajne postawy. Czy istnieje jakiś złoty środek?

Wiele mówi się o tym, że każdy ma swoje własne BDSM i każdy praktykuje dokładnie to, na co ma ochotę bez względu na nazwę. Popieram w stu procentach. I tutaj kończy się przydługawy wstęp, po którym przechodzę do rozważań właściwych.

Gdzie w moim wypadku leży złoty środek? Czy bliżej mi do BDSM rozumianego jak związek dwojga ludzi, gdzie jedno ustala zasady i przy pomocy pewnych praktyk egzekwuje te zasady (w najlepszym interesie drugiej strony), czy może jednak bliżej mi do momentu gdzie ze spuszczonym wzrokiem składam całe moje życie na dłonie mojego guru?

Ideologicznie zdecydowanie bliżej mi do drugiej wersji, choć z wielu przyczyn (etycznych, religijnych czy zwyczajnie - zdroworozsądkowych) nigdy nie będę w stanie i nie będę chciała wyrzec się prawa veta. Także mogę być spokojna o prawego cyca - zostanie na miejscu dopóki natura pozwoli. A co z praktyką? Z praktyką jak zwykle nieco gorzej.

Pomijając już wszelkiej maści i kalibru problemy z kondycją psychiczną i potrzebami seksualnymi, to nigdy - nawet będąc o krok od zasłużenia na obrożę - nie byłam bezwzględnie posłuszna. Podobno jak ktoś za dużo wie lub za dużo myśli to z zasady jest trudniej. Potwierdzam. Prawda najświętsza.

No tak, ale miałam szukać złotego środka. Słowo klucz to podobno sinusoida. Problem w tym, że w uległości chyba nie ma sinusoidy. Jedyne w czym potrafię ją dostrzec to w odczuciach Suki. W lepszym okresie na jedno groźniejsze hasło Pana cieknie mi po nogach i sapiąc mu do ucha błagam o rżnięcie a innym razem grzecznie kulę się w sobie i czekam, aż to co zaplanował dla mnie Pan w końcu się skończy, a ja będę mogła zająć się swoimi sprawami kwicząc z zachwytu że mogłam moim ciałem sprawić mu przyjemność. Na dzień dzisiejszy - marzenie. Niespełnione. Jeszcze.

Jak daleko sięga wyrzekanie się siebie? Czy Właściciel może upokorzyć mnie w obecności osób trzecich - wtajemniczonych lub nie? Czy może publicznie mnie rozebrać? Pokazać całemu światu, że jestem jego własnością i może zrobić ze mną cokolwiek zechce? Gdzie cokolwiek znów oznacza cokolwiek. 

Pytania bez odpowiedzi. Niby. Choć gdzieś tam, z tyłu głowy roi się odpowiedź. Może nieco zaskakująca, może niespodziewana... Jak długo trwałaby uraza, by potem zostać zastąpiona dumą...? Dumą, że się mną chwali... Bo przecież jestem jego własnością - mówiłam to nie raz i nie dwa. Co za różnica czy do jego ucha, czy w obliczu kogoś innego, a może nie kogoś a wszystkich - w końcu to on się liczy. On i jego zadowolenie.

* nie wiem czy można to nazwać filozofią, ale pasowało do tekstu, więęęęc...

środa, 9 października 2013

Problem z ugięciem suczych kolan...

Muszę. Muszę, bo eksploduję.

Bardzo mi się podobało stwierdzenie z jednego z komentarzy pod którymś z ostatnich postów: "problem z ugięciem kolan" o ile dobrze się nie mylę.

Wszystko się zgadza. 22:30 która stała się dla mnie godziną zero, o której mam wylądować w łóżku, stała się kolejną próbą moich sił. Sił do walki z buntem.

W łóżku to może ja i byłam o tej cholernej 22:30, ale spać ani myślę***. Czy bardziej z niechęci czy z przekory - nie wiem, lekko przymykające się oczy mogłyby świadczyć o tym drugim, a jednak nie wynika to z "procesów myślowych".

Czy uległam? Chyba nie... Bo przecież nie śpię. Czy się zbuntowałam... Chyba też nie. Bo przecież w łóżku byłam, pomimo wewnętrznej zołzy, która zapierając się rękami i nogami uciekała od miękkiej podusi . A jednak nie wszystko jest cacy.

Aż mi się nasuwa twórczość pewnej niewiasty... Babę zesłał Bóóóóg, raz mu wyszedł taki cud, lalala :D


*** Na koniec proponuję zerknąć na godzinę publikacji postu ]:>

czwartek, 3 października 2013

Stringowy foch a obowiązki uległej

Miewacie czasami dziwne sny? Ja czasami miewam. Czasami tak udziwnione, że zastanawiam się co ja żarłam, że takie rzeczy przyłażą mi do głowy - albo ile trzeba będzie zaoszczędzić na terapię.

Wyobraźmy sobie....

Otrzymałam od znajomego małego dinozaura - a w zasadzie dwa. Ponieważ wracałam już do domu, wsadziłam jednego z nich na tylne siedzenie mojego samochodu, po czym wróciłam po tego pierwszego (chciałam zaznaczyć, że każdy z tych dinozaurów mieścił się w dłoni). Jak zwykle każdy miał jeszcze sześć tysięcy spraw do mnie, więc po chwili w przerażeniu przypomniałam sobie o dinozaurze pozostawionym w pełnym słońcu, w zamkniętym samochodzie. Wyciągam go.... Patrzę... A on zasuszony! A jak nim potrząsnęłam to piasek zaczął się w nim przesypywać :P Zaczęłam mu się przyglądać, a on rusza oczkiem, więęęęc... Wsadziłam go pod kran i skubany się naprawił ;P W czasie mojego magicznego snu złamałam również na pół rybkę, by potem wrzucić ją do wody w nadziei, że uda mi się ją w ten sposób naprawić (tak jak to zadziałało w przypadku dinozaura ;>) :D. To tyle na temat moich marzeń nocnych - czas na rzeczywistość.

Wczorajszego wieczoru nie omieszkałam załapać focha. Z różnych przyczyn. Można by wymieniać i
wymieniać (nie powiedziałam Panu w czym rzecz i nadal się nie przyznam się o co chodziło :>). A ponieważ fakt, że nasze relacje były ostatnio bardzo nieuregulowane, a Pan kilkukrotnie raczył zwrócić mi uwagę na to, że nie postępuję zgodnie z obowiązującymi regułami, postanowiłam pokazać mu dobitnie, że nie wiem co jest w tej chwili moim obowiązkiem a co nim jednak jest. W związku z czym, wiedząc że nie wolno mi spać w bieliźnie, przyodziałam zadek z czerwone stringi i ocierając się o mojego E, poszłam spać. Czy byłam rozczarowana brakiem reakcji? Nie. Miałam w sobie złośliwą małą zołzę, która podskakiwała z radości że jej podstęp i przewinienie pozostało niezauważone a zasada została złamana. Przeskoczmy jednak do dzisiejszego poranka:

Pan: Maleńka, ty chyba dzisiaj spałaś w majtkach, co?
Ja: Przecież wczoraj nic nie mówiłeś, więc uznałam że Ci to najwyraźniej nie przeszkadzało.
Pan: Wczoraj już praktycznie spałem. Ale w nocy się do Ciebie przytuliłem, położyłem Ci rękę na pośladku, a tam jakiś pasek. Tak mnie to zaskoczyło, że aż się obudziłem!

Tia :D Nie mniej, w efekcie ustaliliśmy kilka podstawowych reguł, które w tej chwili obowiązują. Miejmy nadzieję, że nie odwalę żadnego numeru i będą funkcjonować dalej...

P.S. Chciałam się pochwalić że biegam 4 razy w tygodniu! Co prawda na razie pluję płucami raz na lewo raz na prawo, ale mam nadzieję że ten okres szybciutko minie i znów będzie sprawiało mi to przyjemność...

wtorek, 1 października 2013

Pierwsza mała próbka relacji D/s

Gonitwa. Pobudka. Sprint. Śniadanie. Uczelnia. Zakupy. Taszczenie ponad normę. Obiad.

W kooooońcuuuuuuu! Usiadłam do laptopa. Zupełnie na luzie racząc się rozluźniającą rozmową i powolnym obieraniem pieczarek.

Pan: Wiesz, trzeba by wpłacić pieniądze na konto. Może pojechałabyś zanim wrócę.

Ciśnienie w górę. W końcu po całym dniu wrażeń i gonitwy usiadłam, a On - jakby wyczuwając to rozluźnienie - wpada na taki pomysł!

Ja: A może jednak nie? Nie chce mi się.
Pan: Pojedź, tak będzie wygodniej.
Ja: To polecenie?

Delikatnie zamknięte oczy w nadziei, że powie że nie. Otworzyłam... I...

Rozczarowanie połączone z niemalże furią.

Pan: Tak.

Wybaczcie, że kolejny
raz daję ten sam obrazek.
Uwielbiam go!
Cóż... Siedząc przy biurku, przymknęłam lekko oczy. Szlak trafił moje wyluzowanie i odprężenie. Spojrzałam na zegarek. 16:30. Świetnie! Spędzę wieczność w popołudniowych korkach.

Półprzymknięte powieki w próbie opanowania emocji. Niestety tych negatywnych. Oczyma wyobraźni zobaczyłam Jego twarz. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę na temat mojej uległości, po czym...

Ubrałam się i wyszłam. Klnąc pod nosem i rzucając różnymi "członkami" na lewo i prawo. Kiedy czekałam na odbiór dodatkowych "sprawunków", usłyszałam charakterystyczny dźwięk (ustawienie Panu osobnego dzwonka w moim telefonie było przebłyskiem geniuszu :D).

Pan: Za ile będziesz żono moja kochana? Czekać na Ciebie czy iść do domu?

Już ja mu dam "żonę kochaną". Mieliśmy się spotkać pod blokiem, a wyglądało na to, że korki uziemiły mnie na znacznie dłużej niż miały. Dzięki czemu ja sterczałam w jakiejś zapyziałej kolejce, podczas gdy On, za którym szalałam z tęsknoty, siedział sobie w domku. Rewelacja po prostu nic lepszego przydarzyć się nie mogło.

A jednak wróciłam do domu... Hm... Mało agresywna. Przynajmniej dawałam z siebie 110% dla osiągnięcia takiego efektu.Nie wiem czego oczekiwałam. Czerwonego dywanu? Płatków róż? Bo byłam posłuszna i nikt nie dostał po mordzie? Nie wiem... Na pewno nie potraktowania całego zajścia jak coś normalnego - choć przecież dokładnie tym było!

Może... Choć namiastki dumy jaką ja sama czułam wchodząc do domu. Podporządkowałam się. Pomimo wewnętrznego "nie". Pomimo całej agresji jaka się we mnie kumulowała. Zrobiłam to. Bez marudzenia i szemrania. Wygrałam moją małą bitwę. Kto wie - może i zwyciężę całą wojnę stając się  w pełni Jego.