sobota, 21 maja 2016

Pracuś

Wszystko wskazuje na to, że póki co, sprawy mają się całkiem nieźle.

Seksu (penetracji sensu stricto) brakuje mi przeokropnie. Nie potrzebuję orgazmu (przynajmniej jeśli mowa o moim zapotrzebowaniu na seks). Potrzebuję seksu.

Czy to ma jakikolwiek sens??

Nie widzę szczególnych zmian w moim poziomie zainteresowania zabawami. Jeśli uprzeć możnaby doszukać się pewnego spadku, ale różnica jest tak niezauważalna, że zwalam ją na błąd pomiaru czy innej tolerancji.

Jeśli zaś chodzi o kwestie bardziej przyziemne to Pan nie daje mi czasu na zastanawianie się. Wykorzystuje mój czas wolny tak mocno jak tylko się da i ani chwili odpoczynku!

I nie - nie mówię tutaj ani o zabawach ani o niczym związanym z klimatem (aj wy zboczeluchy, a może to po prostu głodnemu chleb na myśli?). Każdą wolną chwilę poświęcam ostatnio na przygotowanie do przyszłej pracy, a Pan (jako że zawodowo robi dokładnie to samo co ja będę robić) przykłada do tego swój paluch, a w razie potrzeby i palcat (a może jednak zboczeluchy miały rację?).

Zapowiadają się pracowite wakacje. A jeśli wszystko pójdzie takim torem jak do tej pory to może nawet i całkiem przyjemnie ;)


czwartek, 7 kwietnia 2016

Obrót...

Powiedzieć, że dawno nie pisałam... Cóż, niemalże nie na miejscu. 

Co się zmieniło od listopada? Założeniem zgodnym z prawdą byłoby, że nie pisałam, bo nie miałam o czym. Nie miałam o czym, bo nie działo się między nami zbyt wiele. Seks od czasu do czasu (mówiąc od czasu do czasu mam na myśli raz na kilka (2-3) tygodni) to wszystko co działo się w tej sferze. 

Kiedy w końcu usłyszałam, że mój mąż już zupełnie nie ma ochoty na seks (nawet nie że ze mną - w ogóle), cóż... To było nieuniknione - nikt nie jest w stanie ignorować problemu w nieskończoność. Spodziewałam się raczej tego, że będzie szukał kogoś, na kim będzie mógł rozładować ciśnienie, a nie że zrezygnuje zupełnie z seksu. Najbardziej zabolało, gdy powiedział: "wiesz, może to i lepiej.". Swoje odpłakałam, standardowo - tak, żeby nikt nie widział. Nie wiem czy ciężej mi było, gdy powiedziałam, że Pan może sobie kogoś poszukać (KLIK - em, nie mogę znaleźć tego postu) czy w ciągu tych dwóch dni, kiedy zdałam sobie sprawę, że w takim układzie nawet przyjaciółmi ciężko będzie się nazwać, a co dopiero małżeństwem. Kiedy już wypłakałam wszystko, co było do wypłakania przyszła pora na działania. 

Odstawiłam tabletki. Co prawda efekt jest taki, że seksu sensu stricto nie ma teraz wcale (nie
szczególnie ufamy prezerwatywom, a to zdecydowanie nie czas na potomstwo), ale bawimy się więcej niż w przeciągu ostatnich trzech miesięcy. Nawet jeśli w danym momencie nie szczególnie mam ochotę na to co się dzieje, nie jest to dla mnie gehenną nie do przejścia. Może nie jest to szczyt marzeń, ale nie rujnuje mnie to na kilka dni.

Nigdy nie uwierzyłabym, gdybym na własne oczy nie zobaczyła jak zmiana mojego podejścia wpłynęła na Pana. Jest... Inny. Bardziej pewny siebie i tego co robi. 

Chyba jeszcze większe wrażenie robi na mnie to, jak wpłynęło to na mnie. Nie wiem ile w tym zmian hormonalnych, a ile autosugestii, ale czuję się zupełnie inaczej. 

W ciągu tych ostatnich kilku miesięcy, za wszelką cenę starałam się zrobić cokolwiek by poprawić sytuację między nami. Inspiracji szukałam wszędzie - na blogach, stronach, w książkach. Jeśli nie sposobu na to jak pokonać własną niechęć, to chociaż wzbudzić sobie pewne emocje, które potem mogłabym wykorzystać na naszą korzyść.  W pewnym momencie stwierdziłam, że sam fakt czytania na ten temat nie tylko napawa mnie niechęcią, a wręcz powoduje u mnie negatywne emocje. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się zmieniło. 

Czuję się uległa. Czuję się jego. 

W ciągu kilku miesięcy okaże się czy to poczucie wynika z zaburzenia poziomu  hormonów, czy może to jedynie efekt placebo, który minie tak szybko jak się zaczął. Wtedy będziemy mogli zdecydować co dalej. Na razie cieszę się tym co jest i staram się wykorzystać ten czas, po cichu licząc na to, że tak już pozostanie.