niedziela, 27 września 2015

Klaustrofobicznie

Pan uznał za stosowne zabrać mi możliwość proszenia o seks. A może bardziej dokładnym byłoby powiedzieć, że zwrócił sobie prawo do robienia ze mną co chce i kiedy chce.

Nie wszystko jednak wróciło do normy, bo jeśli nie będę chciała być dotykana mam mu o tym powiedzieć przy pomocy dodatkowego słowa bezpieczeństwa. Początkowa wersja była taka, że respektowanie takiego użycia będzie zależeć wyłącznie od woli Pana. Na szczęście udało mi się wynegocjować aby jednak wszystko co się dzieje było przerwane wraz z użyciem magicznego zlepku literek. Ku ogólnemu niezadowoleniu strony dominującej oczywiście.

Czuję się ostatnio nieco klaustrofobicznie.  Sprzeciwiam się w małych rzeczach tylko po to, żeby udowodnić sobie, że nadal mam prawo głosu, że to ja decyduję o sobie i o tym, co kiedy i w jaki sposób będę robić.

Nie jestem pewna czy to "złe" uczucie. Pan uważa, że wbrew temu co mi się wydaje, nie potrafię mu się sprzeciwić. Testuję i sprawdzam tak długo jak on mi na to pozwala - kiedy stawia mi wyraźną granicę nie potrafię mu odmówić. Zawsze testowałam E. Może niezupełnie z takich pobudek, może oczekując nieco innego skutku, ale zawsze było to coś pozytywnego, coś co wnosiło wiele dobrego. Utrzymywało mnie na swoim miejscu. Jak będzie tym razem i gdzie zmierza nasza relacja? To się jeszcze okaże.

piątek, 25 września 2015

Klimat: w głowie czy między nogami

Uświadomienie sobie jak poważną rolę w moim życiu odgrywają hormony przyszło mi z wielkim bólem dzisiejszego popołudnia.

Może nawet nie tyle z bólem, co z rozczarowaniem własną osobą.

Pomimo chronicznego ociekania zajebistością nie mam o sobie szczególnie wysokiego mniemania. Ochota na seks nachodzi mnie zaraz przed miesiączką i trwa do około półtora tygodnia po jej zakończeniu. Niczym nie różnię się od zwierzątka przeciętnej inteligencji, które gnane fazami księżyca rzuca się na osobnika płci przeciwnej bez szczególnej kontemplacji głębi łączącej ich więzi.

A może nie tak całkiem niczym - ja oprócz zwyczajnego poddania się chuci (co niezmiennie czynię) analizuję relację pod każdym możliwym kątem szukając dziury w całym i krytykując E. (nie żeby jakoś głośno czy w ogóle tak żeby ta informacja do niego dotarła:D) za każdy element, który moim zdaniem powoduje, że robię co chcę, kiedy chcę i nawet nie szczególnie mam z tego powodu wyrzuty sumienia.

Uznanie takiego stanu rzeczy za pozytywny miałyby nawet rację bytu, gdyby nie to, że wraz z upływem określonego czasu, ochota na bycie kontrolowaną w każdym aspekcie życia, karaną bez krztyny litości za najmniejsze nawet wykroczenia i kształtowaną według pańskiej woli znika (a przynajmniej znacznie się zmniejsza) aż do kolejnego sprzyjającego momentu.

Jak na osobę u której zadowolenie z klimatu wynika głównie z głowy i emocji, to ochota na seks mocno kontroluje moje "uleganie".