czwartek, 30 maja 2013

Na nie-smutasa.

Ponieważ ostatnio było trochę na smutasa, a sytuacja nadal się za specjalnie nie poprawiła, postanowiłam dziś napisać coś dla poprawy humoru - swojego i czytelniczek/ków :)

Niejednokrotnie umieszczałam już tutaj scenki rodzajowe, więc dzisiaj umieszczę ich nieco więcej, bo aż 3 ;)


SCENKA 1

Jako dziecko, będąc u Babci za granicą, zostałam zabrana do kosmetyczki. Postanowiłyśmy zrobić sobie babskie popołudnie i nieco o siebie zadbać. Weszłyśmy do salonu Manicure/Pedicure gdzie zajęły się nami dwie bardzo miłe Azjatki. Jedna z nich rzuciła do Babci: 

- Najpierw pedicure? 

Babuszka przytaknęła a Pani Azjatka zaprosiła mnie do biurka. Wpadłam w przerażenie, zastanawiając się jak ona mi niby będzie robiła pedicure przy biurku :P Ale salon to salon, co ja ich będę prostować :P Usiadłam, Pani posprzątała stanowisko i mówi: 

- Proszę podać. 

Więc ja niewiele się zastanawiając wywaliłam nogę na stół (że nie wspomnę, że byłam w spódniczce) :P 

Salwa śmiechu ze strony wszystkich obecnych uświadomiła mi, że tylko Babcia miała zacząć od pielęgnacji stóp ;)


SCENKA 2

W pewnym momencie naszego życia, uznaliśmy z Lubym, że czas zacząć bardziej dbać o to co jemy. A ponieważ dopiero zaczynałam swoją przygodę z gotowaniem, uznaliśmy że warto wielu rzeczy spróbować, by nie mówić "nie lubię", gdy nigdy się nie próbowało. I tak właśnie było z grysikiem :P 

Wybraliśmy się do jednego z większych sklepów. Pan uwielbia zakupy niemal tak mocno jak kot kąpiele, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, czmychnął mi sprzed nosa pod pretekstem poszukania kolejnego produktu z naszej listy. Stanęłam więc, o ja biedna niewiasta, przed półką z kaszami i szukam grysiku.
Nawet pół woreczka nie znalazłam. Znając więc swoją ślepotę, udałam się do Pana "Układacza" z pytaniem, czy mógłby mi pomóc. Pan "Układacz" przypełzł więc do półki z kaszami i pokazuje na samym dole regału. 

- O, tutaj! 

Więc ja zerkam, ale grysiku nadal ani ćwiartki. 

- Ale gdzie? Nie widzę! 

Więc Pan się schylił wziął woreczek kaszy manny* i podał mi go :D Tia... Do dnia dzisiejszego unikam tego sklepu :D 

* wybaczcie mi, jeśli jest to rażący błąd - nie udało mi się "wygooglać" czy mówi się manny czy mannej.


SCENKA 3

Któregoś pięknego dnia, Pan obudził się o poranku (czyt. około wpół do 12), by ujrzeć swoją naburmuszoną żonę siedzącą przed komputerem. 

- Coś taka wściekła? 
- Nie jestem wściekła! 
- Przecież widzę! 
- Bo... Bo Ty mnie zdradziłeś! 
- Ale jak zdradziłem?! 
- Śniło mi się, że mnie zdradziłeś! I ja wiem, że to był tylko sen, ale i tak mnie nieziemsko tym wkurzyłeś! I nie odzywaj się do mnie! 

Cóż mogę dodać :P Życzę wszystkim miłego dnia :) 

wtorek, 28 maja 2013

List do Pana...

Ostatnio przeglądając folder o wdzięcznej nazwie "Twórczość", wpadłam na plik... "List to Pana". Nie mogłam przypomnieć sobie pisania czegoś takiego w związku z czym z niemałym zaciekawieniem otwierałam ten plik...

To co zobaczyłam...

Zakręciło łezkę w moim oku... Zobaczcie sami:

"Drogi Panie...


O ile nadal mogę tak powiedzieć.  (...) Obiecałeś eksperymenty. Skończyło się jak przez ostatni rok. Wszystko się rozjechało.

Co się ze mną stało? Co z Tobą? Czy to, co sprawia, że jesteśmy osobami o takiej a nie innej naturze przemija? Można przestać być Dominem? Może można, tylko na jak długo.

Nie wiem czy Twoje zachowanie powodowane jest strachem, czy tym, że to ja urabiam Cię na moją modłę. (...) Informacja o tym, że chcę i tęsknie nie wiele wnosi. Podobnie jak moje zaczepki i próby prowokowania. Zresztą, nie chcę Cię prowokować. Chcę budować Twoją dumę.

Wiesz... Pamiętam to uczucie, które towarzyszyło mi kiedy otrzymałam imię. Nic nie mogło się z tym równać. Poczucie przynależności i podporządkowania, które przepełniało mnie w każdym milimetrze mojego ciała. Wtedy naprawdę byłam Twoja i nic nie było dla mnie niemożliwe.

Dziś tak nie jest. Najprostszym poleceniom jestem w stanie się przeciwstawić, a ignorowanie innych nie stanowi problemu. Również nie waham się przed nieprzyznaniem się do tego co robię, lub czego nie robię, a powinnam. To zwyczajne. Normalne. Czuje jak z minut na minutę oddalam się od mojego Pana. Z dnia na dzień, z wieczora na wieczór kiedy z poczucia braku podporządkowania zasypiam, odwrócona plecami... Chcąc zdusić w sobie potrzebę doświadczenia Twojej siły, przewagi; wiedząc, że Ty w danej chwili daleki jesteś od takich odczuć... (...)  Ściągnięta strachem przed odrzuceniem, nie próbuję... Boję się usłyszeć „Skarbie, nie dzisiaj...”. Boję się, że wiedząc, będziesz się zmuszał... Tego bym nie zniosła...  (...)

Czy boję się powiedzieć? Boję... Czemu? Bo boję się, że nic znów nie zmieni. Boję się próbować, bo równie bardzo jak tego, że nic się nie zmieni, boję się zmian. Boję się siebie... Bo skoro nie jest dla mnie problemem zataić coś przed Tobą, to jak zareaguję kiedy podporządkować będę się musiała? Któż może to przewidzieć... Kiedyś byś wiedział... A dzisiaj...?

Od samego początku bałam się Ciebie zmienić. Bałam się, że odejdziesz, znudzisz się, zmęczysz... Że będę próbowała zmieniać Cię w kogoś kim nie jesteś, i zabije w Tobie to, co sprawiło, że pokochałam Cię tak mocno.. Bez tchu... I co zrobiłam? Nieświadomie – a może zupełnie świadomie – zaczęłam tresować Cię na swoją stopę. (...) I małymi kroczkami zmieniłam Cię... Zepsułam... Nie sprawia to, że przestałam Cię kochać.. Nie... Kocham Cię miliard razy bardziej niż w dniu naszego ślubu. Ale widzę jak (...) zmieniasz się „dla mnie” i zabijasz w sobie wiele rzeczy, które były dla Ciebie zawsze naturalne... A to boli. Zwłaszcza, kiedy taka świadomość uderza z ogromną siłą."



Skąd łezka w oku? Bo jest dobrze. Lepiej. Bo zjedliśmy te problemy na śniadanie! Bo jestem Suką... Dla mojego Pana jestem jego Niszą, która służy mu kiedy Ten  tylko zapragnie ;)

Nauczyliśmy się tego, co w tamtym okresie było odległą planetą, na dotarcie do której mogło zabraknąć nam i życia. Dziś siedzimy sobie na tej planecie. W pełni szczęśliwi.

Nawet jeśli od czasu do czasu zawarczę na Pana, to zawsze jako jego Suka... I to... To jest piękne :) Równie piękne jak wysiłek włożony w zadowolenie mojego Właściciela... Czego wyniki z radością wam przedstawiam (a raczej resztki wyników własnoręcznie tworzonego eksperymentu kulinarnego):


poniedziałek, 27 maja 2013

Brak seksu i przebite na wskroś serducho

- Chcę seksu.
- Oj... :>
- CHCE!
- Bądź grzeczna, bo Cię doprowadzę do granicy i zostawię :>
- Grzeczna... <spuszczony wzrok>
- Zwiększyłaś swoje szanse, bym się tak z Tobą nie bawił... :)
- Bardzo Cię proszę mój wspaniały Panie... :*
- Wiem ;) Ale to okaże się dopiero gdy wsłucham się w Twoje skomlenie :*
- Ty już teraz zaczynasz swoją słodką torturę, prawda :>?
- Uklękniesz przede mną, spojrzysz mi w oczy i powiesz że Ci się to nie podoba :>?
- Nie możesz zmuszać mnie do kłamstwa mój Panie... :>



Dałam jasny przekaz:

- Nie trawię kłamstwa... Jeśli jeszcze raz mnie okłamiesz, to nie mamy o czym rozmawiać. To jest moment, kiedy możesz mi powiedzieć wszystko, czego nie powiedziałaś mi wcześniej. Później już nie ma odwrotu...

Efekty... Przykre...

Przyjaciel? Kto to w ogóle jest? Ktoś, komu się ufa? Ktoś komu można powiedzieć wszystko, wiedząc że nie wygada tego pierwszej napotkanej osobie? Ktoś, kto wierzy że działasz w dobrej wierze, i nawet jak coś spieprzysz to wie, że dałaś z siebie wszystko?

Zaufanie? Da się odbudować raz zburzone? Da się! Da się odbudować zaufanie naderwane dwa razy? Tego będę musiała się dowiedzieć...

Tak... Chyba chciałabym nieco powyzywać... Wywrzeszczeć się... Pokazać jak bardzo mnie ubodło i jak cholernie wolałabym nie wiedzieć tego co wiem...

Tylko po co? Warto?

Podjęła ryzyko... Świadomie...  Znając konsekwencje... Miało się nie wydać?

niedziela, 26 maja 2013

Jednorazowy nadmiar seksu i sprzeczki w małżeństwie

- To nie może tak działać, że kiedy nie masz ochoty na seks to warczysz na mnie jeszcze zanim w ogóle do Ciebie podejdę, a kiedy masz, to nie wychodziłabyś z łóżka przez cały dzień i 10 razy dziennie to mało!
- Ale dlaczego?!
- Bo nie!

Tia... Nie wiem z czego taki stan rzeczy wynika, ale z czego by nie wynikał - czas to zmienić. Jak we wszystkim - równowaga musi być. Tylko jak to u diaska osiągnąć?

Ostatnio sfera "erotyczna" w naszym życiu nieco zanikła - natłok kłopotów i zmiana sytuacji życiowej, nie wspomagają wzrostu podniecenia. A już na pewno nie działa w ten sposób nieustająca od dwóch dni dyskusja. Na szczęście rozmowy wychodzą nam coraz lepiej i prawie żadna, jak do tej pory, nie zakończyła się sprzeczką - co w naszym wypadku jest nie lada osiągnięciem. I miejmy nadzieję, że tak już pozostanie na wieczność, chociaż...

Chociaż... :>

No właśnie. Jeśli już o sprzeczkach mowa...

Zawsze wydawało mi się, że jeśli małżeństwo się nie kłóci, to jest największa radość jaka może się w ogóle wydarzyć, wtedy jest pełnia zgody i w ogóle sielanka rodem z brazylijskiej telenoweli. Dziś? Dziś już wiem, że nie ma większej tragedii niż się nie kłócić, bo to świadczy o braku zainteresowania. Oczywiście bywają pary w 100% kompatybilne, które zgadzają się we wszystkim (chociaż i tak zaliczam je do jednorożców i księżniczek), ale... W większości przypadków to jednak tak nie działa. Patrząc na moje wcześniejsze doświadczenia wiem, że kłótnie towarzyszyły mi zazwyczaj w momentach stresowych: gdy bałam się o czyjeś zdrowie lub dobro albo gdy czułam się ignorowana i krzywdzona, a więc zagrożona. Stąd w moim wypadku brak sprzeczek równa się brakowi zainteresowania.

Nie cierpię kłócić się z E, nie ulega jednak wątpliwości, że takie nawrzucanie sobie "ile wlezie" potrafi czasami oczyścić atmosferę. Już wolę zostać "owrzeszczana" niż patrzeć, jak mój mąż dusi w sobie złość i żal, których za wszelką cenę stara się mi nie okazywać. Nie wspomnę już o wieeeluuu rozmaitych formach godzenia się ;) Nawet dla nich warto się od czasu do czasu "pokłócić" :>

Na koniec... Scenka rodzajowa ;)

Scenkę przypomniałam sobie podczas robienia kolacji. Po czym usiadłam, zjadłam kolacje i już, już złożyłam ręce na klawiaturze...

By zdać sobie sprawę, że na śmierć zapomniałam o czym chciałam napisać. W związku z zaistniałą sytuacją - scenki dziś nie będzie... :(

środa, 22 maja 2013

Wrzask świata

Świat na mnie wrzeszczy. Wrzeszczy: "NIE BIEEEGAAAAJ!!"

Od trzech dni schemat się powtarza. Wstaję rano, świeci piękne Słonko, wychodzę. W czasie wykładów robi się burza. Wychodzę z uczelni - leje. W deszczu biegać nie będę, bo pierwsze co to się przeziębię. Wsiadam więc do tramwaju w nadziei, że zanim dojadę do siebie, przestanie lać i wtedy pobiegam. Ale gdzie tam. Dopiero kiedy dojeżdżam to zaczyna rzucać prawdziwymi żabami :P W związku z czym robię niezbędne zakupy, i powłóczę nogami do domu. Kiedy już z ciężkimi siatami zaczynam wtaczać się na cholerne czwarte piętro, wychodzi Słońce. A kiedy po wstępnym odpoczynku jestem gotowa na powtórne wyjście na zewnątrz, zbierają się kolejne chmury i... Znów zaczyna się zabawa od początku.

I o ile nie robię tego dla przyjemności, to chciałabym wyglądać dla Pana atrakcyjnie... Chciałabym, by patrzył na mnie tak, jak wtedy kiedy mnie poznał... I osiągnę to! Jak tylko wygrzebie się z dołka... :/

Dziś przeskoczyłam pewną granicę jako Suka... Od zawsze w naszym związku działało to w ten sposób, że kiedy wpadałam w dołek, nic nie było w stanie zmusić mnie do jakiegokolwiek działania. Pan mógł stać nade mną w nieskończoność z kablem, i wcale nie sprawiało to, że wykonywałam jakiekolwiek działanie. Wręcz przeciwnie, do istniejącego zniechęcenia dochodziło poczucie porażki jako uległej, którego nie sposób było się pozbyć.

Dzisiejszy poranek?

- Wiesz... Jestem rozmontowana... Nie chce mi się dzisiaj wychodzić z łóżka... I w ogóle ruszać.
- Jakie masz wykłady?
- X i Y.
- To raczej powinnaś się tam pojawić, prawda?
- Na X na pewno. Y mogę sobie odpuścić...
- No właśnie - więc możesz się spóźnić te 10 minut, ale musisz iść <przytul>

Z mojej strony zapadła cisza. Jeszcze przez moment szwendałam się po domu, by za chwilę ubrać się i nawet nie czesząc włosów wyjść z domu...  Dzwonek:

"The whole univers was in a hot dense state
Then nearly fourteen bilion year ago expansion started. Wait... " 

- Hej, Michał pyta co z piątkiem.
- Spoko, jak dla mnie w porządku.
- Jesteś w domu?

Wyczuł w głosie lekki niepokój. Wiedziałam, że nie ma pojęcia czy wykonałam Jego polecenie...

- Nie... Siedzę w tramwaju.
- To dobrze. Nie odpisałaś mi, nie wiedziałem co w końcu zrobiłaś...



Jako ciekawostkę dodam, że czytając ostatnio sporo na temat zaburzeń zachowań i innych fobii, "zdiagnozowałam" u siebie już CO NAJMNIEJ 5 różnych schorzeń :D

Dodatkowo pochwalę się, że Pan zrewolucjonizował leczenie psychiatryczne:

- Wiesz... Ja Cie z tych Twoich "schorzeń" wyleczę. Kablem. Terapię możemy zacząć już dziś - co Ty na to??

Tia... Dobrze, że sam nie chce leczyć mi zębów :P

poniedziałek, 20 maja 2013

Wsparcie Pana i pasztet z królika.

- Rozszarpie Cię! Pasztet z Ciebie zrobię, rozumiesz to?! Przerobię Cię na pantofle!!

Em... Problem z agresją? U mnie...? Nie... Coś wam się pomyliło... 

Nie wiem czy istnieje coś, co wyprowadza człowieka z równowagi bardziej, niż niekontrolowany wypływ soku pomarańczowego na niedawno zmytą podłogę. Nie wiem skąd, ale już od tamtego momentu dzisiejszego poranka wiedziałam, że to na pewno nie będzie dobry dzień. W żaden sposób. 

A wszystko zaczęło się jeszcze wczorajszego wieczoru, kiedy dowiedzieliśmy się, że istnieje szansa na mus wyprowadzenia się z naszego mieszkania pod koniec tego roku. Najgorsze, że do samego października, temat pozostanie niewiadomą, co w pewnym sensie wiąże nam ręce. Pomimo tego, że miałam świadomość, że prędzej czy później będzie się trzeba stąd wyprowadzić, wsadziłam w to mieszkanie kupę serca i jakoś mało optymistycznie nastawiła mnie ta informacja. 

W związku z tym, że mój umysł zaprzątał milion innych spraw, na śmierć zapomniałam o zapowiedzianej od dwóch tygodni prezentacji, która w efekcie przygotowywałam dzisiaj rano. I - powracając do początku mojego postu - pochłonięta wirem pracy i analizą potrzebnego słownictwa, nie zwróciłam uwagi na niepokojące dźwięki dochodzące moich uszu. Nieubłaganie zbliżała się godzina, o której już zaczynał boleć mnie lewy pośladek na samą myśl o spóźnieniu do szkoły, gdy w końcu dotarło do mnie charakterystyczne "pac". 

Zamarłam. 

Powolnym krokiem ruszyłam w kierunku kuchni by zobaczyć, jak spokojnym strumieniem, cholernie drogi, pomarańczowy sok żółwim tempem płynie sobie po podłodze. Moją reakcję już znacie. 

A teraz? A teraz kontempluję jak idiotyczne jest uczenie studentów pracy z konkretną wersją oprogramowania, skoro oprogramowanie zmienia się raz na dwa lata, a każdą informację można znaleźć na dzień dzisiejszy w internecie. 

Czy mogę powiedzieć, że Nisza się schowała? Nie... Nie tym razem :) Owszem, nie mam ochoty na seks, ani w ogóle generalnie na żadne ostrzejsze zabawy, ale... Ale najbezpieczniej nadal czuję się przy Jego nogach.. Nadal nie umiem Mu się sprzeciwić... Nadal czuje ogromną wdzięczność, że kładzie swoje długie palce na mojej twarzy... Nawet, jeśli pewne działa budzą mój bunt a sama myśl o chłoście mnie odrzuca, to czuję się skrajnie uległa... I czuję, że to On trzyma mnie w kupie... 



Powtarzam się: nie ważne jak się zaczyna, ale jak się kończy... I by zakończyć dobrze... Coś interesującego. Ponieważ ostatnio siedzę w temacie zaburzeń psychicznych, trafiłam na informacje, które wygoniły mnie pod biurko. Spis kilku szokujących fobii:


  1. Lęk przed przeciągami i wiatrem (chorobliwy) 
  2. Lęk przed starymi ludźmi
  3. Lęk przed samym sobą (to musi być tragedia)
  4. Lęk przed staniem na baczność
  5. Lęk przed pinezkami
  6. Lęk przed dobrymi nowinami
  7. Lęk przed zaśnięciem
  8. Lęk przed ruchem
  9. Lęk przed częściami ciała znajdującymi się po lewej stronie 
  10. Lęk przed rozwiązywaniem testów 
  11. Lęk przed książkami 
  12. Lęk przed żabami 
  13. Lęk przed lękiem
  14. Lęk przed WSZYSTKIM
I o ile część wydaje się zabawna na pierwszy rzut oka, o tyle życie z takimi lękami... Do prostych zapewne nie należy... 

czwartek, 16 maja 2013

Fałszywy alarm i dziedziczność tendencji do BDSM

SMS do mojego Pana:

"Wiesz co? Ostatnio cieszę się z takich pierdółek, np. z tego że mogę sobie wygodnie usiąść w tramwaju"

Odpowiedź:

"Fajnie, ale ostatnio sporo tego: zmienne nastroje, łatwiejsze krwawienie, zachcianki, niepohamowany apetyt, wrażliwość piersi, podkręcone uczucia.. No wiesz :P"

No i kiedy tak zaczęłam się zastanawiać i analizować to od razu okazało się że przecież "mam" jeszcze co najmniej tuzin innych objawów a w ogóle to jak ja powiem Panu, że zostanie Ojcem, przez wielkie O! I możecie się ze mnie śmiać do woli - sama wybuchnęłam śmiechem kiedy dotarłam już do domu i zdałam sobie sprawę w jaką wpadłam paranoję :D Ze wstydu już nie przyznam się, że wracając do domku postanowiłam, że nie będę biegać, bo jeśli faktycznie jestem w ciąży, to wolałabym nie ryzykować ;D

Kupiłam zatem test, i dzisiaj o poranku pobrawszy materiał genetyczny - potwierdziłam podejrzenia. Fałszywy alarm :) Bobasa nie będzie ;)

Cała sytuacja, o ile uważam ją raczej za zabawną, skłoniła mnie do przemyśleń. Wnioski z nich mam jasne - byłabym do bani mamusią. Uważam, że przez swój brak systematyczności, zorganizowania i wahania nastrojów, nie zapewniłabym naszemu dziecku stabilnego domu. Może tak jest, może nie - na dzień dzisiejszy wierzę, że tak.

Przemyślenie 2.0

Dziecko a BDSM.

Oczywiście przemyślenie nie dotyczyło pedofilii, a raczej elementu związanego z rozwojem dziecka. Po pierwsze, na ile fakt, że oboje z Panem-Potencjalnym-Tatusiem jesteśmy związani z BDSM, może wpłynąć na nasze potomstwo.

No właśnie - wpływ. Na pierwszy rzut oka żaden. Wg różnych teorii na temat pochodzenia tego typu preferencji nie jest do końca znane, a opinii tyle co ludzi. A to, że wynika z dzieciństwa; a to, że z budowy mózgu; a to, że po prostu się tacy rodzimy; a to, że z wychowania. Prawda? Pewnie gdzieś po środku.
Zakładam również, że nie jest to genetyczne - wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że moi rodzice zupełnie nie leżą nawet na tym samym kontynencie co BDSM.
Czy zatem nasza relacja nie będzie mieć żadnego wpływu na nasze dziecko? Tego nie wiem, być może nie - jedno wiem na pewno - nawet jeśli potencjalny pierworodny dojdzie do wniosku, że to go kręci, jako mamusia będę ostatnią osobą, która się o tym dowie ;)

P.S. Szukając obrazka do dzisiejszego postu, wpadłam na bloga pewnej Niewiasty, która pisze o tym jak dowiedziała się, że zamiast jednego Bobaska nosi w brzuszku aż 2!! Post co prawda, nieco stary, ale... I tak chwyta za serducho: LINK

wtorek, 14 maja 2013

Totalnie pochłonięta...

Dziś o poranku rozpoczęłam pisanie posta. Posta na podstawie początkowej sceny "Sekretarki". O przemianie jaka zachodzi w Suce. O tym, jak (momentami) z nieporadnego kaczorka może stać się pięknym, silnym łabędziem. O tym, jak zbawienny wpływ ma BDSM. O tym, o ile łatwiej się do czegoś zmobilizować, mając nad sobą kogoś, kto nawet bólem może zmusić mnie do tego czy tamtego. I w ogóle postanowiłam się rozpłynąć nad zaletami BDSM.

Postu nie dokończyłam. Ba! Na potwierdzenie swoich szanownych tez, postanowiłam przytoczyć fantastyczny przykład. Wyjątek potwierdzający regułę :)

Jestem totalnie dysfunkcyjna życiowo. Zupełnie. Egzystuję jak zakochana gimnazjalistka od jednego SMS'a do kolejnego maila. Nie myślę, nie uczę się i w ogóle generalnie nic nie robię, tylko "żyję miłością i oddaniem".

Od piątku wieczór nie wychodzimy z łóżka. I nie przesadzam - oprócz tego, że wczoraj pojechaliśmy na wieś, to od początku weekendu wypełzamy z łoża na siku, bo jemy również w okopach z pościeli. Możecie mi wierzyć lub nie, ale wcale nie układamy tam planów pięcioletnich.

W efekcie chodzę jak zombie. Siedząc dzisiaj w tramwaju, czytałam książkę (pomijam fakt, że nie wiele z niej wiem). W pewnym momencie, podeszła do mnie znajoma z uczelni, by pełna entuzjazmu poinformować mnie, że bezsensownie jadę na uczelnie. Na co w takcie swym i elokwencji stwierdziłam:

- Nooo...  - i odwróciłam się do szyby, kładąc książkę na kolanach i czekając aż niewiasta pojmie aluzję i sobie pójdzie, co też się za moment stało. Nie pochwalę się, że przyjęłam to bez słowa :D Tak wiem - świnia jestem. I może nawet byłoby mi głupio, gdyby nie fakt, że mam to centralnie w nosie.

Ostatnio wszystko inne poza nami się nie liczy... Kiedy przekraczam próg naszego mieszkania i wiem, że On czeka na mnie w środku - wszystko inne przestaje istnieć.

Dosłownie wszystko. Żadne obowiązki nie mają dla mnie znaczenia. Jedyne o co ostatnio dbam, to moje listy rzeczy do zrobienia i zadowolenie Ukochanego...

Totalnie oderwana od rzeczywistości... Jako realne potwierdzenia zbawiennego wpływu BDSM. Tia... To mi się złota myśl w klimacie udała :)

poniedziałek, 13 maja 2013

Podłe uzależnienie

Calutki weekend spędzony w objęciach Pana, w łóżku, spowodował że odebrane zostało mi normalne funkcjonowanie. Siedząc na zajęciach odliczałam minuty, które wlekły się niczym ruch w dużym mieście, w godzinach szczytu.

Ja wiem, część z was powie, że się mazgaję, że wy musicie czekać znacznie dłużej na Pana niż kilka godzin. I ja to rozumiem. Ba! Zgadzam się - mazgaję się jak nikt inny! Ale nawet ta wiedza (że się mazgaję), nie sprawia że tęsknie mniej. Poza tym - ponieważ Nisza wylazła już pełną gębą, delektuję się naszą relacją. Chłonę ją każdą cząstką siebie...

Efekt?

- Nieee idź sobie jeszcze!!
- Nisza... Od 7 godzin siedzimy w łóżku i nie dajesz mi odpocząć nawet 15 minut! MUSZĘ (!) chociaż
trochę popracować jeszcze dzisiaj!
- Ale ja dalej za Tobą tęsknię!
- Kochanie, od piątku wieczór siedzimy w łóżku i bynajmniej nie czytamy poezji! Na szczęście jest niedziela wieczór!
- No dobra, to idź sobie... Ale maksymalnie 30 minut Ci daje!

Tia... A teraz sikam po nogach, że już za parę minut się zobaczymy... Eh, głuuupiaaa ja...



Po ostatnim poście na temat obroży, Pan zawołał mnie do siebie...

- Na kolana, ręce za plecami...

I w tym momencie już zaczęło cieknąć mi po nogach, a jeszcze niczego nie zrobił!

- To ja zdecyduję o tym, kiedy dostaniesz obrożę, nie zależnie od tego czy będziesz na to gotowa czy nie. To ja zdecyduję czy osiągnęłaś odpowiedni poziom czy nie. I Twoja kiepska samoocena, nie ma tutaj nic do rzeczy.
- Zgadzam się z Tobą Panie... Ale wiem, że dopóki nie nauczę się przyjmować Twojego zdania i opinii jako mojej oceny samej siebie, nie zasłużę na moją obrożę...

I wtedy właśnie zobaczyła w jego oczach uznanie. Uznanie i ciepły uśmiech, które towarzyszyły mi w mojej głowie przez cały dzień... Tak... Chyba faktycznie dużo się nauczyłam...

niedziela, 12 maja 2013

Obroża jako symbol uległości

Nie ma nic piękniejszego, niż widok uśmiechu na twarzy śpiącego mężczyzny, gdy głaska się jego twarz... I cichutki jęk świadczący o zadowoleniu... Gdzieś w głębi duszy tylko... Taki malutki znak zapytania... Czy przypadkiem w tym właśnie momencie, w swoim śnie nie podrywa wysokiej blondynki, która w reakcji na mój dotyk nie dała się dłużej przekonywać :P

Szczeknęłam. Wyszło jak mały szczeniak kopnięty w zadek :P Ale wyszło.

To nie znaczy, że mam to za sobą. Kopnięty szczeniak, to trochę za mało. Ale jak na dwie godziny walki z sobą - to i tak nieźle. Czy jestem z siebie zadowolona...? Hm... Dobre pytanie - rzadko bywam z siebie zadowolona. Perfekcjonizm jest jednak do bani - w każdym wydaniu. Nie - nie jestem z siebie zadowolona. Wiem, że przed samym szczeknięciem się zawahałam, przez co nie był to taki dźwięk jakiego oczekiwałam. Cały czas uczę się przyjmować ocenę Pana jako... Pewnik? Może bardziej nie odbierać mu prawa do oceny stawiając swoją własną opinię ponad Jego. Na dzień dzisiejszy, jestem w stanie przyjąć, że zrobiłam duży postęp w stosunku do tego, co było przed dwoma tygodniami. A to wystarczy, by nie wyrzucać sobie marnych efektów - bo On uważa, że nie były marne.



- Jeszcze nigdy tak jak dzisiaj nie tęskniłam za posiadaniem własnej obroży.
- To ciekawe...
- Czemu?
- Też dzisiaj myślałem o Twojej obroży. I tak się zastanawiałem nad hierarchią symboli.
- Tzn?
- Najpierw dostajesz swoje imię. Później symbol, który nosisz cały czas - taki, który ma Ci przypominać, że zawsze jesteś moja i że zawsze powinnaś wykonywać moje polecenia. Na koniec otrzymujesz obrożę, jako wyróżnienie i informację dla Ciebie, że teraz pozostało Ci tylko doskonalenie tego, co osiągnęłaś, że jesteś mi zawsze posłuszna. Nie wiem, czy to nie obroża powinna być zaraz po imieniu - obroży nie nosisz na co dzień, a jedynie przy mnie.

Miliard razy zastanawiałam się nad symboliką obroży. Nad tym jakie znaczenie ma ona dla mnie. Co reprezentuje. I im częściej o niej myślę, tym za większą wartość ją uważam. Wiem, że nie dostanę jej dopóki mój Pan nie uzna, że w pełni na nią zasłużyłam. I wiem, że zna mnie na tyle dobrze, że będzie czekał dopóki ja sama nie uznam, że na nią zasłużyłam. Głupie? Głupie. Bo to On decyduje... Ale wiedząc jaką wartość ma dla mnie ten symbol, chce bym kiedy go otrzymam, była z niego (tego symbolu) w pełni dumna, a nie zastanawiała się, czy na pewno na niego zasłużyłam i czy aby Pan dostrzegł wszystkie moje niedociągnięcia.

- Paradoksalnie, jesteś bardzo blisko obydwu pozostałych symboli, wiesz?

Oczywiście, że nie wiem. Odkąd Nisza wyszła ze swojego pokoju, wyrzucam sobie każde zawahanie i każdy drobny szczegół, który - znów - moim zdaniem był karygodny. Dobrze wiem, że On tego tak nie postrzega. Nie bez powodu bardzo często otrzymuje zadania, których nie da się wykonać perfekcyjnie, gdzie liczą się starania i wysiłek włożony w wykonanie niemożliwego. Dawniej, zignorowałabym takie zadanie - skoro nie da się go wykonać dobrze, to po jaką cholerę próbować. Dziś daję z siebie 110%, pomimo świadomości nadchodzącej porażki. Któregoś pięknego dnia, w końcu nauczę się kto ma prawo oceny. Do tego czasu, nie pozostaje mi nic innego, jak dołożyć wszelkich starań, by każde polecenie było wykonane tak, jak Pan sobie tego życzy - bez zastanawiania się, czy efekt będzie dla mnie zadowalający czy nie.

sobota, 11 maja 2013

Temat budzący kontrowersję - BDSM a dewiacja.

Pod postem Niszy związanym z dewiacją pojawiło się sporo komentarzy, a ze względu na to iż moje ustosunkowanie się do nich wyszło więcej niż spore, postanowiłem z tego zrobić normalny post (nie odbierajcie proszę tego do siebie).

Temat budzi kontrowersję, co jest zauważalne i zrozumiałem, jednak nie bardzo rozumiem skąd takie obstawanie przy tym że BDSM jest dewiacją. Tak samo nie rozumiem zdań typu: "Jest dewiacją, ale ja mam własną definicję dewiacji" - oczywiście każdy może mieć własną definicję czegokolwiek, ale ferowanie wyroków na tej podstawie ciężko uznać za rzetelne.

Wracając do postu Niszy - jasno w nim zostało wyjaśnione co dewiacją jest a co nie jest z punktu widzenia seksuologii. W nauce tej, dewiacje to te zachowania (oględnie mówiąc), które w pewnym stopniu determinują podniecenie seksualne i wpływają na pożycie. Ponadto, zachowania te mają formę uzależnienia lub brak tych zachowań powoduje problemy w związku (w sensie ogólnym), a w szczególności w łóżku. Tak więc ludzie którzy parają się BDSM ale nie w sposób chorobliwy (np. związany z uzależnieniem) oraz zachowania te nie zaburzają normalnego działania w związku, a związek typu "my" ma się u nich dobrze, raczej nie mają zaburzeń dewiacyjnych (chorobowych).

Co do słownikowej definicji dewiacji - jasno z niej wynika, że dewiacją jest każde odchylenie od normy, tak więc zobaczmy...
Lew-Starowicz piszę, że skłonności sadystyczne występują u każdego człowieka, ale każdy człowiek ma pewne hamulce które powodują to, że nie każdy dookoła nas przejawia te zachowania w sposób ciągły.
Bonnet natomiast piszę, że każdy człowiek miewa fantazje o perwersyjnej treści (w tym również SM) i że tego typu zachowania pojawią się w grze wstępnej wielu ludzi.
Ponadto, ze statystyk wynika, że około 20% mężczyzn i 10% kobiet przyznało że SM powodują u nich podniecenie, a około 50% ludzi twierdzi że pewne praktyki związane z bólem powodują lub potęgują u nich to podniecenie.
Weźmy jeszcze jako przykład 50 twarzy Greya która to książka znalazła się na liście światowych bestsellerów - z tego można wyciągnąć wniosek, że olbrzymia część populacji tego typu zachowania nie tylko toleruje ale nawet z chęcią o nich czyta, co więcej, obserwując zmianę w asortymencie np. sex-shopów oraz rankingi sprzedaży możemy zauważyć że coraz większa część społeczeństwa wybiera pejcz zamiast przysłowiowego wibratora.
Patrząc na powyższe fakty i na to jak ludzie reagują na praktyki SM byłbym ostrożny w twierdzeniu że takie zachowania są dewiacją, gdyż większość ludzi nie czerpie przyjemności z zachowań związanych z BDSM.


Pozostaje jeszcze pytanie co to są zachowania BDSM - bo pojawiły się stwierdzenia, z którego można było wysnuć wniosek o pewnym kanonie praktyk.

Cóż... nie mogę się z tym zgodzić, uważam że jest to spłycenie całego tematu, bo ile ludzi tyle definicji BDSM i praktyk z nim związanych. BDSM jest to pewien ogół praktyk związanych z dominacją, uległością, sadyzmem, masochizmem i wiązaniem jako takim. Z tego wynika, że dwójka ludzi którzy wykorzystują wiązanie jako element gry wstępnej są związani z BDSM, to samo się tyczy wszystkich rzeczy związanych z bólem - gryzieniem, drapaniem czy klapsami - nie ma tutaj granicy że mocne ugryzienie to SM a słabe przygryzanie szyi już do się SM nie zalicza - nie możemy postawić takiej granicy, gdyż różne osoby mają różny próg bólu i różne rzeczy są dla nich akceptowalne, tak więc każde zachowanie związane z zadawaniem/odbieraniem bólu i związane z przyjemnością (czy to fizycznym podnieceniem seksualnym, czy tylko spełnieniem czysto mentalnym) zalicza się do praktyk SM. To samo tyczy się Dominacji i Uległości, i każdego innego elementu związanego z ogółem praktyk BDSM. Nie możemy więc mówić o żadnym kanonie praktyk BDSM i wykluczać ze społeczności ludzi (lub wartościować ich lub ich praktyki) których interesuje tylko spanking w łóżku lub takich którzy są ulegli i podporządkowani 24/7.


Z tego wszystkiego jasno dla mnie wynika, że ciężko na temat klasyfikacji zachowań związanych z BDSM jako zachowań dewiacyjnych wypowiedzieć się jednoznacznie i powiedzieć czy takie zachowania dewiacją są lub nie są - mamy na ten temat za mało danych i za mało badań. Na pewno takie zachowania MOGĄ być dewiacją ze względu na czynnik społeczny (otoczenie konkretnych ludzi) lub na czynnik medyczny (zaburzenia seksualne), ale będzie to zależało od  środowiska, konkretnego człowieka i podejścia tego człowieka do wielu rzeczy. Stąd dla różnych ludzi i różnych związków odpowiedź na pytanie "Czy BDSM jest dewiacją seksualną w naszym związku (lub otoczeniu)" będzie inna i jedyną kompetentną osobą by to może być osoba będąca w tym związku lub lekarz (również psycholog) po gruntownym zbadaniu przypadku. Nisza odpowiedziała na to pytanie w kontekście naszego związku - a ja tutaj muszę się z nią zgodzić (jeśli kogoś interesują szczegóły, mogę odpowiedzieć prywatnie).

piątek, 10 maja 2013

Złudna pewność siebie...

Pewność siebie w większości przypadków zawodzi. Przekonałam się o tym dzisiaj dość boleśnie...

Po raz pierwszy od bardzo dawna postanowiłam odwiedzić pewne miejsce zupełnie sama. Miejsce, w którym ostatnia samotna wizyta skończyła się wielotygodniowym lękiem. Byłam przekonana o tym, że tym razem nie zrobi to na mnie żadnego wrażenia. Przecież byłam tam z Panem tak wiele razy...

 Przeliczyłam się...

Kiedy przechodziłam obok filaru, o który kilka lat temu opierałam się rozgrzanymi plecami próbując uspokoić trzęsące się kolana, nie mogłam się oprzeć by przystanąć i choćby dotknąć faktury budynku; faktury którą świetnie pamiętam...

Kiedy tylko palce zetknęły się z zimnym materiałem, przez głowę zaczęły galopować obrazy... Każdy szczegół, minuta po minucie... Szczegóły, o których nawet nie do końca mogę powiedzieć czy są prawdą czy wyłącznie wytworem mojej pokrzywionej wyobraźni...

A tak poważnie, to nie podeszłam do filaru. Spanikowałam, choć cała ta scena odegrała się wyłącznie w mojej głowie. Tylko czy jakiekolwiek znaczenie ma fakt dotyku powierzchni skoro obrazy i tak powróciły...?

Wierzę, że któregoś pięknego dnia pójdę tam zupełnie sama, w pełni spokojna, pewna siebie i przekonana o tym, że to miejsce nie zrobi na mnie wrażenia... Ba! Nawet nie skieruję swych myśli w tamtym kierunku...

czwartek, 9 maja 2013

Czy BDSM jest dewiacją?

Podczas rozmowy z jedną z czytelniczek padło stwierdzenie, że bez względu na wszystko BDSM jest dewiacją (zboczeniem) i dla normalnego mężczyzny Suka jest czymś odrażającym i chorym.

I o ile na pierwszy rzut oka stwierdzenie mnie zaszokowało, o tyle postanowiłam dowiedzieć się, jak faktycznie wygląda kwestia BDSM w świetle seksuologii i co na ten temat mówi literatura fachowa. W związku z tym sięgnęłam do podręcznika "Podstawy seksuologii" redakcji Zbigniewa Lwa-Starowicza. Jest to podręcznik rekomendowany przez Polskie Towarzystwo Seksuologiczne i Polskie Towarzystwo Medycyny Seksualnej - stąd zakładam że wiadomości w nim zawarte można uznać za wiarygodne i aktualne (również ze względu na rok wydania). Chciałabym również dodać, że analizowałam to pod kątem tylko i wyłącznie MOJEGO związku i tego jak to wygląda w naszym przypadku.

Już na początku rozdziału, autorzy podają elementy charakteryzujące parafilię (dewiację):

"(...)

  1. naglący, uporczywy, przymusowy i silny popęd do zachowań dewiacyjnych,
  2. rozbudowanie wyobrażeń dewiacyjnych podczas aktu seksualnego, jeśli rytuał nie może być spełniony (np. wyobrażanie sobie bicia i poniżania partnera w przypadku sadyzmu) ,
  3. niemożność tworzenia związku erotyczno-seksualnego z partnerem (związki tylko z rozsądku), partner jest jedynie "nosicielem" obiektu wzbudzającego podniecenie seksualne,
  4. (...)" 

Już z samych tych cech, można wyciągnąć wniosek, że w naszym przypadku, gdzie BDSM gra rolę dodatku do związku a nie jest kwintesencją naszego małżeństwa, taką relację trudno nazwać dewiacją. 

Idąc dalej, natrafiłam na śródtytuł: "Dewiacje seksualne a partnerstwo". Autor zaznacza tam, że stworzenie związku partnerskiego z zachowaniami dewiacyjnymi jest możliwe, ale jest bardzo utrudnione ze względu na pewne cechy charakterystyczne, by tuż poniżej napisać: 

"W przypadku dewiacji seksualnych stworzenie związku partnerskiego jest niemożliwe ze względu na: 
  1. obsesyjność w praktykach dewiacyjnych - partner nie jest postrzegany jako całość, ale jedynie jako środek do osiągnięcia celu, czyli zaspokojenia seksualnego. W najskrajniejszych sytuacjach "związek partnerski" jest rodzajem masturbacji we dwoje - wynika stąd niemożność stworzenia związku typu "my" 
  2. brak pragnienia rozkoszy jako takiej - w prawidłowym związku partnerskim różne formy kontaktów płciowych jak i pozapłciowych (emocjonalnych) są źródłem rozkoszy. W przypadku perwersji źródłem rozkoszy jest tylko i wyłącznie realizowanie określonych praktyk - brak całościowego podejścia do partnera np. zwracanie uwagi tylko na jego ciało. 
(...) 

  • podstawą zgodności dwojga ludzi jest zdolność do współprzeżywania z innym człowiekiem, która w dewiacjach seksualnych jest zaburzona." 

Na koniec autor dodaje, że stworzenie takiego związku partnerskiego jest możliwe, ale jako forma czerpania przyjemności z fizycznych(psychicznych) aspektów związanych z dewiacją.

Nie mniej jednak, zastanowiło mnie, iż zarówno masochizm jak i sadyzm uznawane są przez ICD-10 oraz DSM-IV jako formy dewiacji i jak to ma się do tego, co zostało napisane w definicjach ogólnych. W związku z tym, postanowiłam zajrzeć również do innego źródła. Co znalazłam... Wikipedia w ten oto sposób definiuje parafilię: 

"rodzaj zaburzenia na tle seksualnym, w którym wystąpienie podniecenia seksualnego i pełnej satysfakcji seksualnej uzależnione jest od pojawienia się specyficznych obiektów (w tym osób), rytuałów czy sytuacji, niebędących częścią normatywnej stymulacji;"

I ta definicja pokazała mi meritum kwestii w kontekście podręcznika przytoczonego wcześniej. To właśnie, że pojawienie się podniecenie UZALEŻNIONE jest od wystąpienia konkretnego elementu sprawia, że dana preferencja staje się dewiacją, czy jak kto woli parafilią czy zboczeniem.

I jak to ma się do naszego związku? Czy elementy BDSM czy dominacji są nam potrzebne do osiągnięcia podniecenia? Czy nasz związek opiera się na realizacji tych ról? Czy BEZ tego bylibyśmy nieszczęśliwi? Niespełnieni? Czy czerpiemy rozkosz wyłącznie z praktyk/relacji? Czy gdyby mój Pan, przestał być moim Panem uznałabym, że możemy się rozstać, bo tylko to mnie przy nim trzymało? 

W naszym przypadku odpowiedź brzmi nie. 

Żeby nie było tak słodko i prosto, to po gimnastyce umysłowej, wrócę do początku swej wypowiedzi, gdzie wspomniałam, że usłyszałam iż normalny mężczyzna uznałby mnie za odrażającą i chorą. 

Nie wiem czy jakikolwiek "normalny" facet poczułby odrazę do kobiety z głową na wysokości jego przyrodzenia - nawet gdyby była na każde jego skinienie i dbała o jego samopoczucie  ;)  

wtorek, 7 maja 2013

Jednominutowa śmierć

Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia od czego zacząć. Minęły zaledwie dwa dni, a wszystko zdążyło się obrócić o 180*.

Zacznę może od tego, że Nisza wysunęła ponownie swą szanowną osobę z zaryglowanego pokoju. Od wczoraj delikatnie potrąca Pana noskiem w obawie, że jak po takim czasie dorwie ją w swoje wielkie łapska, to zostanie po niej mokra plama :)

Właściciel uciesznie zaciera rączki, sunia delikatnie drży - najwyraźniej ze strachu... Wszystko jakby w normie, czyż nie? Zazwyczaj jak tylko zaczyna być "w normie", niechybnie oznacza to, że jeszcze przed chwilą było totalnie do dupy.

I tymże stwierdzeniem zwinnie przemieszczam się w kierunku tytułu postu. Pan od niedzieli wieczór (a więc od naszej "rozmowy" na temat mojego zachowania) czuł się zniechęcony. Jak sam twierdzi, złożyło się na to wiele czynników. Nie byłabym sobą, gdybym nie miała na ten temat innej teorii. Po przeanalizowaniu wspomnianych czynników, uznałam że na bardzo wiele, jeśli nie na wszystkie z nich, miałam wpływ, a odczucie jakie Go dopadło, po części było moją winą. I kiedy tak wyrzucałam sobie kolejne niekonsekwencje w postępowaniu, usłyszałam:

- Kochanie... Zastanów się czy na pewno chcesz tej relacji. Może rezygnacja z tego rozwiązałabym trochę problemów w tej Twojej pięknej główce...

I właśnie w tym momencie rozpoczęła się moja jednominutowa śmierć... Poczułam się, jak gdybym przez moment przestała istnieć... Jak... Jakby zabrakło mi tlenu... Nie byłam w stanie nawet drgnąć. W oczach pojawiła się panika - taka, która nawet ja byłam w stanie dostrzec nie patrząc na siebie. W głowie huczały mi Jego słowa i ta jedna myśl: "To koniec... Przesadziłam... Już nie chce mnie jako suki... Już nie ma sił, by kolejny raz sprawić że będę to wszystko "czuć". Nie jest pewien, czy na pewno się do tego nadaję...". Jedyne na co się zdobyłam to ciche...

- Nie porzucaj mnie...
- Nigdy Cię nie porzucę.

I wtedy zaczął tłumaczyć... Że nie miało to związku z moim nieposłuszeństwem, a jedynie z naszą rozmową (do której odniosę się innym razem), że jest to dla Niego równie ważne. Nie wiem czy dostrzegł moje przerażenie... I chyba nie chcę pytać.

A kiedy już się uspokoiłam na tyle, by normalnie funkcjonować, powróciłam do kontemplacji własnej porażki. Zarówno jaki Suki (bo przecież kolejne próby ujarzmienia mnie spowodowały u Niego zniechęcenie... To jakim mogę być dla Niego powodem do dumy) jak i jako żony ( bo przecież o tak wiele aspektów, o których wspomniał, mogłam zadbać lepiej, dać z siebie więcej).

- Czemu lubisz być Suką?
- Bo... uwielbiam być Ci podporządkowana, bo... daje mi to poczucie Twojej wyjątkowej opieki, bo... lubię to co ze mną robisz, sposób w jaki sprawiasz mi przyjemność, bo... uwielbiam sprawiać ją Tobie, a wiem jak bardzo lubisz nasze relacje, bo... jest to dla mnie jakiś motywator do działania, bo... daje mi to możliwość odnoszenia moich małych zwycięstw.



Ponieważ podobno istotne jest nie to jak się zaczyna, ale jak się kończy, skończę w sposób optymistyczny ;)

Od dłuższego czasu, nie zmienialiśmy worka w naszym antycznym odkurzaczu i kiedy ostatnio postanowiłam, że czas najwyższy na jego opróżnienie, okazało się że z nadmiaru zawartości - worek pękł. A że sytuacja wydarzyła się tuż przed długim weekendem, czy nam się to podobało czy nie - z zakupem worka należało zaczekać. Odkurzanie odsunęło się jeszcze bardziej w czasie, gdy wpadliśmy na pomysł zakupu odkurzacza bez-workowego. I tym sposobem, do dnia dzisiejszego dywan pozostaje w stanie nienaruszonym, a może bardziej w stanie sprzyjającym tworzeniu się nowego życia:


A jeśli już o powstawaniu nowego życia mowa.... Ostatnimi czasy miałam ogromną ochotę na fasolkę po bretońsku... Ba! Nawet w czwartek kupiłam fasolę! Kolejne ba! Nawet w czwartek ją zalałam wodą, by się namoczyła! I zapomniałam... Dopiero wczoraj (czyli po 4 dniach) sobie o niej przypomniałam i co odkryłam...? Ano - nowe życie!


Gdyby nie przeraźliwy smród unoszący się z garnka to kto wie, czy nie otworzyłabym swojej własnej fasolkowej hodowli :D

Na koniec dodaję scenkę rodzajową:

- Czy byłby to dla Ciebie wstyd, gdyby suka programisty/informatyka nie zaliczyła
informatyki na studiach :>?
- Nie
- A co by to dla Ciebie było jak nie wstyd :P
- Hmm... Nic by nie było :D (...) komputera by nie było, telefonu by nie było, rozrywki by nie było, orgazmów też, w zasadzie była by tylko nauka na przemian z laniem :P Mogła byś wybrać czy idziesz się uczysz czy chcesz odpoczynek (czyli lanie) i ew. spać :p

I bądź tu człowieku nie kompatybilny z przedmiotem o nazwie Informatyka...

niedziela, 5 maja 2013

Forma komunikacji i nie-sucze zachowanie

Jedna z osób, które wpadają na tego bloga zadała mi pytanie po co właściwie go piszę. I o ile odpowiedź została już udzielona, temat niejako do mnie powrócił. Zwróciłam uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt. Blog jest dla mnie formą komunikacji. Należę do tych dziwacznych osób, które nie potrafią rozmawiać na tematy "pełne emocji". Tak jest mi łatwiej... Nie muszę MÓWIĆ co czuje... Mogę to z siebie wylać w tej formie... 

- Wiesz za co zostaniesz ukarana?
- A czy to ważne... 
- Ważne. 
- Nie, nie wiem. 
- Za to, że sprawozdania nie są robione tak jak być powinny, i że nie wykonujesz wszystkich założonych zadań. 
- Nie robię sprawozdań, tylko listę rzeczy do zrobienia 
- I za to że nie schowałaś zabawek, pomimo tego że proszę Cię o to od trzech dni. 
- No chyba sobie ze mnie jaja robisz?! 
- Nie, jestem jak najbardziej poważny. 
- Mhm... No ok. 
- Uważasz że nie zasługujesz na karę
- Gdybym tak uważała, pierwszy byś się o tym dowiedział. 

Razy silne. Bardzo silne. Skórzany paskiem. Już w połowie łzy stanęły mi w oczach. Rozpłakałam się dopiero, gdy Pan skończył i kazał mi uklęknąć. Energicznie pokręciłam głową w odmowie. Powtórzył jeszcze dwa razy, po czym się podniosłam. 

- Popatrz na mnie. 

Jeszcze jedno pokręcenie głową, po czym wykonałam polecenie. Płacząc, z szeroko otwartymi oczami. 

- Dobrze, a teraz chodź. 

Znów odmowa. I to pieprzone zaskoczenie na Jego twarzy. Akurat na czułość miałam teraz najmniejszą ochotę. 

- Możesz ułożyć się inaczej. 

Jeszcze chwilę klęczałam, by opaść na obolałą pupę. Chociaż w gruncie rzeczy już nie czułam bólu. Przynajmniej nie ten fizyczny. A potem...? Płakałam... I płakałam... I płakałam. Pan dotknął mojej ręki... Pleców... Karku... Ten delikatny dotyk bolał... 

- Powiesz mi co się stało? 
- Nic... 

No tak - grunt to konstruktywna rozmowa. Taka szczera i otwarta. Wzorowy przykład. 

- Połóż się na plecach. 

Nie cierpię leżeć na plecach kiedy płaczę. Łzy spływają mi po policzkach, aż do uszu. Ale ta pozycja pozwala się uspokoić... Wyciszyć. 

- Widzę, że ostatnio nie bardzo to wszystko czujesz, ale przekłada się na Twoje podejście do zadań. Zlewasz je zupełnie. Nie przywiązujesz do nich najmniejszej nawet uwagi. A tak nie może to działać. Czy widzisz w tym moją winę? 
- Nie... 
- Jeszcze z 10 minut dla Ciebie, a potem się zbieramy, tak? 

Wstałam, ubrałam się i usiadłam przy komputerze. Usiłowałam skupić uwagę na czymkolwiek innym, ale moje własne słowa odbijały mi się echem w głowie raz za razem.. "Pierwszy byś się o tym dowiedział", "To nie sprawozdania, a lista rzeczy do zrobienia", "nie ważne za co".  Jedno za drugim przelatywały mi przed oczami. Wycierając twarz moją uwagę przykuła błękitno-szara łza spływająca po mojej piersi... Dla mnie - kwintesencja BDSM. 

A najgorsze? 

Wcale nie to, że nawet jako żona nie powinnam tak do Niego mówić.... Wcale nie to, że nie skompletowałam tej cholernej listy... I wcale nie to, że bolało jak cholera... I wcale nie to, że jak zwykle nic nie powiedziałam... Nawet nie to, że Suka, posiadająca już pewne przywileje się tak po prostu nie zachowuje. Najgorsze było to, że oprócz żalu że zareagowałam w tej konkretnej chwili w ten sposób nie czułam zupełnie nic... Pustka. Ani grama skruchy... Ani grama żalu... Nawet pięć deko chęci poprawy. 

I pomimo pełnego optymizmu wiejącego z postu Pana... No pięknie - i tym sposobem znowu wyjdę na mękołę, pesymistkę i marudę :P

P.S. Tak tak, wiem - sprytnie ukryłam poniższego posta Pana swoim mega wywodem :> 

bDSm a normalne życie

Uważam że relacje BDSM, DD, DS pomagają w życiu codziennym - jest mniej konfliktów, jeśli już się pojawiają to łatwiej jest je rozwiązywać - zawsze ktoś wyznacza kierunek więc nie ma kłótni i sytuacji bez rozwiązania.
Jednak czasami życie płata figle i właśnie te relacje (a może jednak to charakter?) utrudniają wszystko.

Wyobraźmy sobie (zupełnie nie hipotetyczną sytuację), że suka zasługuje na karę - ot prosta sprawa: bierzemy i karamy ;)
Ale co zrobić gdy nikt na tą karę nie ma ochoty? Gdy nie ma erotyzmu a jest piękne słońce i chęć na spacer? Co zrobić gdy elementy DS (bądź co bądź część BDSM) wchodzą w konflikt z normalnym życiem? I co zrobić gdy suka się stara robić coś z mniejszym lub większym skutkiem ale pewne rzeczy jej umykają?

Myślę, że trzeba być konsekwentnym - zdecydowaliśmy się na coś i chcemy iść dalej. Owszem - nie jest to coś narzuconego i coś czemu my mamy się podporządkować, ale co raczej my TO sobie podporządkowujemy - ale jeśli nie weźmiemy się w garść to zostanie niesmak, coś umknie, rozwieje się.

Ach cóż za niewdzięczna rola Pana - który to całe tałatajstwo musi chwycić za łby i ruszyć z miejsca ;) Ach cóż za niewdzięczna rola systematycznego różowienia pośladków suki ;)
I cóż za poświęcenie! :>

Zawsze jest ktoś kto musi podjąć ciężkie decyzje, kto wchodzi w miejsce gdzie dzieje się źle i powoli acz systematycznie wszystko prostuje - i może przykra to rola ale potrzebna - i tutaj znów nasze reguły są wyjaśnieniem a nie przeszkodą, znów mówią kto powinien wziąć w rękę ster i pożeglować pod wiatr tam gdzie ląd jest piaszczysty, rzeki czyste a nektar podają półnagie... em... zresztą nieważne ;)

Więc żeglujemy - ja dziś trzymając palcat miast nawigować, a sunia trzymając nie ster a różowe pośladki ;)

Kuchenne rewolucje

Skojarzenie jakie rodzi się po przeczytaniu tytułu, jest jak najbardziej... Mylne!

Dzisiejszego wieczoru, równo z wybiciem godziny 22, rura przy zlewie odmówiła posłuszeństwa i całą wodę wylała nam na podłogę. I kuchenna rewolucja się zaczęła!

Ale czy ma to jakikolwiek związek z naszymi relacjami i BDSM?

Czy sprzątałam płynącą wodę ze związanymi piersiami? A może Pan poganiał mnie pejczem? A może... A może miałam na oczach opaskę i poruszałam się po omacku? A może Pan umocował na mnie wibrujące jajeczko i "pomagał" w sprzątaniu?

Otóż rozczaruję wszystkich. Nie. Żadna z powyższych nie jest prawidłowa, ale... Związek jakiś istnieje.

To też na szczęście
nie u nas
Wszem i wobec wiadomo, że cieknąca rura (zwłaszcza w czasie użytkowania), do najprzyjemniejszych nie należy i wzbudza nieco negatywne emocje. Mój Pan do wyjątków nie należy i kiedy pół zlewozmywaka wody wypłynęło na włości, irytacja sięgnęła poziomu krytycznego i zdecydowanie nie tryskał radością. Nie mówiąc już o tym, że Króliś-Niuchacz niepostrzeżenie wpełzł Władcy pod odnóża, dzięki czemu gdyby nie moja heroiczna interwencja tuptuś zarobił by kopa w zadek :)

Sytuacja opanowana.

- Nie musisz leźć mi w tyłek AŻ TAK bardzo :D. Nie jestem zły na Ciebie, ani w ogóle nie ma to nic wspólnego z Tobą :) Po prostu trzeba się z tym uwinąć.
- Wiem...

Ano właśnie... Taka to dziwna korelacja, że kiedy Pan się złości - nawet jeśli nie ma to ze mną związku nawet w 1% - ja natychmiast napinam się jak struna i wykonuje cokolwiek powie z dokładnością snajpera. Czy odczuwam relacje bardziej? Mocniej? Czy uważam, że się na mnie złości? Nie. Zdecydowanie nie.

W większości przypadków Pan jest raczej uśmiechnięty i pełen pozytywnych emocji. Powagi nabiera, kiedy uwypuklamy naszą relacje, kiedy gra ona pierwsze skrzypce. I najwyraźniej ta powaga sprawia, że tego typu sytuacje są odbierane przez moją psychikę jako przejaw relacji, pomimo tego, że nie ma w tym ani krztyny z dominacji, a raczej zwyczajna, szara codzienność.

No może nie taka zupełnie szara :)

Jako dodatkową informację mogę dorzucić tylko tyle, że moja w pełni skompletowana, wypełniona i w ogóle błyszcząca lista rzeczy do zrobienia poszła się... gryźć (!) przez ten cholerny zlew! Zerkając na zegarek rejestruję, że godzina 00:07 łypie na mnie z przekąsem i trąc palec o palec wyśmiewa: "Patrz na mnie patrz! Oglądaj sobie na siedząco, póki jeszcze możesz!"

piątek, 3 maja 2013

Efekt miłosierdzia Pana i Władcy :)

W życiu statecznej kobiety (w tym wypadku mnie) przychodzi taki moment, że obiadu brak. Pan głodny, zły i w ogóle to bez kija nie podchodź; królik uporczywie stara się poniuchać każdy element, którego niuchać z założenia mu nie wolno, tylko po to, by choć na moment zwrócić moją uwagę i oderwać mnie od zajęć, które aktualnie mnie pochłaniają; pewna młoda Niewiasta zupełnie przypadkiem informuje o sprawach dość istotnych, acz bazujących na jej życie znacząco i zastanawiaj się babo cóż ona biedna ma uczynić. Nosz kurde, grunt to mieć wsparcie w najbliższych.

I wszystko byłoby równie różowo jak zwykle, gdyby nie fakt, że nawiedził mnie złowieszczy Zespół Napięć Przedmiesiączkowych. Nie wiem czy istnieje równie upierdliwy i niewychowany gość, jak ta paskudna menda. Nie dość, że wszystko boli i jeszcze dobrze Pan lewego cycuszka nie dotknie, a już prawy z bólu niemalże wyje żałośnie wtórując lewemu; to jeszcze takiego lenia jakiego mam, to nie miałam.

Na szczęście tak źle, to
jeszcze nie jest :) 
Bez bicia przyznam się, że Pan jutro ostatnie majtki z szuflady wyciągnie, a ja dzisiaj wyszłam z domu bez stanika z informacją dla siebie, że taaak - należy JAKIKOLWIEK wyprać. Że nie wspomnę już o stercie prania, która swą wysokością przewyższyła już pralkę i wszystko co na niej stoi. Od kilku dni żyjemy o bułeczkach drożdżowych (które tak poza tematem zrobiła moja mama) i kluskach z truskawkami i śmietaną - mój mięsożerny Pan z irytacją dziś stwierdził, że on to by takiego... em... steka skonsumował, co wyraźnie pokazuje poziom nadmiernego odizolowania od produktów mięsnych.

Przechodząc do meritum - jaki tego efekt?

Miłosierdzie Pana i Władcy sięgnęło zenitu, by stwierdzić:

- Od jutra bierzemy się za życiu i prostujemy wszystko. Od jedzenia zaczynając, na Twoim wykonywaniu poleceń kończąc. W nosie mam Twoją "wewnętrzną-boginie-seksu", może sobie siedzieć zamknięta ile jej się podoba, ale polecenia mają być wykonane, tak jak wykonane być powinny.

Z tego wielkiego stresu związanego z tym wiekopomnym wydarzeniem po powrocie do domu usunęłam wszystkie nowo powstałe zwierzątka z kuchennego blatu (kto by pomyślał, że zostawienie dwóch misek w zlewie z wodą może przynieść takie zaskakujące biologicznie efekty), posprzątałam wszystkie naczynia z pokoju i gdyby nie fakt, że dziś święto to pewnie wzięłabym się za odkurzanie. Ba! Pan dostał kolację w wersji smażonej, co od razu połechtało nieco Jego spracowane dniem dzisiejszym nerwy :)

Wniosek?

Czasem sama groźba pasa i palcata razem wziętych wystarczy, by poprawić podejście, samopoczucie i patrzenie na świat.

środa, 1 maja 2013

Waniliowy seks

Świeczki... Zapach TYCH perfum... Szalejące pożądanie... Dwa gorące od pragnienia ciała... Eh - wanilia aż pali w oczy. I co?

I kurde mol nic! Oczywiście przez pierwsze 20 minut - jak to ja - ochy i achy jak fajnie, jak romantycznie i
w ogóle to sikam po nogach. Czas słodko płynie... A Nisza? Nie omieszkała już po chwili zacząć podgryzać Pańskie paluchy :) Wniosek? Wanilia na dłuższą metę najwyraźniej nie działa w moim przypadku. Pisząc na dłuższą metę mam tutaj na myśli do momentu stosunku płciowego :)

Poznając się coraz lepiej, budowa mojej psychiki mnie zadziwia.

Razem z odpłynięciem małej Niszy do komnaty tajemnic, odpłynęło również pożądanie i ochota na seks. Ale ile do cholery można żyć bez seksu?! Im bardziej wraca mi chęć na jakikolwiek kontakt fizyczny ( i bynajmniej nie mówię tutaj o przytulaniu <wstydniś>), tym bardziej pokazuje różki moja "wewnętrzna bogini seksu" vel Nisza.

Pytanie numer jeden: czy ma to jakikolwiek związek z nadchodzącym PMS, a raczej jego obecnością?

Pytanie numer dwa: czy ta mała potworzyca Nisza, żywi się wyłącznie pożądaniem?

Pytanie numer trzy: czy kiedykolwiek poznam odpowiedzi na te pytania?

Chyba tylko najstarsi ze starszych raczą wiedzieć, czy kiedykolwiek poznam te odpowiedzi. Nie mniej jednak dzisiaj pchnięta tajemniczym impulsem przyznałam się do małego grzeszku. Reakcja? Natychmiastowe konsekwencje i kara. Efekt? Mało pozytywne odczucia, ale... Patrząc z perspektywy zrobiłabym to ponownie. Znaczy... Ponownie bym się przyznała, a nie ponownie to zrobiła :D

Na koniec scenka rodzajowa - tym razem w roli głównej bezimienna niewiasta:

J(a): Kurka... Ciocia do mnie niedługo przyjedzie... Zeżarłabym wszystko co się rusza... Masakra jakaś... Nie mówiąc już o bólu brzucha...
N(iewiasta): Bieeednaaa... :*

Po kilku godzinach....

N: Za ile będziesz miała gości? Masz jeszcze chwilę żeby pogadać??
J: Jakich do diaska gości?! Czy ja o czymś nie wiem...:O?
N: Em... Mówiłaś że jakaś ciocia przyjeżdża...
J: Em... Mówiłam o okresie... <buehahaha>