piątek, 27 grudnia 2013

Ingerencja w rejony "niepodległe"

Czasem ustalenia nie są potrzebne. Czasami wystarczy rozmowa, czasem nawet i to nie jest potrzebne by druga strona wyczuła podświadome pragnienie i zaczęła je spełniać.

Początkowo ostrożnie. Bacząc, czy aby na pewno dobrze zrozumiała przesłankę, czy aby nie działa wbrew drugiej stronie. A zwłaszcza mając świadomość, że bez względu na to jakie działania podejmie, zostaną przyjęte z otwartymi ramionami, z pełnym zaufaniem i bez słowa sprzeciwu.



Drobne, pozornie nic nie znaczące gesty, pozwalające odczuć ingerencję nawet w najbardziej intymne i "niepodległe" rejony mojego życia są tym, co ostatnio puka mnie w czółko w najmniej spodziewanym momencie. Bez ustaleń i zbędnego analizowania. Tak jak lubię najbardziej. Naturalnie. 

Wiele osób mogłoby się zjeżyć i stwierdzić, że jest to przekraczanie pewnych "norm". Zbędne ryzyko. Przecież lepiej porozmawiać, ustalić. Doskonale rozumiem takie podejście. Coraz częściej jednak przekonuję się, że po pewnym czasie słowa zaczynają być zbędne. Pojawia się działania, a zaraz za nim przychodzi się reakcja. Reakcja na podstawie której On, wie wszystko co wiedzieć powinien. 

Niewinnie rzucone pytanie. Pytanie przekorne, z niemą groźbą w tle: 

- I co, chcesz mi powiedzieć, że Ci to przeszkadza ;>? 

Bez względu na to co powiedzą usta, mój wzrok odpowiada za mnie. A On nie potrzebuje niczego więcej, by znać odpowiedzi na wszystkie pytania. 

Oczywiście, życie życiem by nie były gdyby czasem wzrok nie mówił jednego, usta czegoś zupełnie innego a głowa nie kipiała ze złości, że pozostałe organy nie chcą współpracować. Czasem słowa są konieczne, innym "czasem" potrzebne jest dokładnie wyjaśnienie, a jeszcze innym zwyczajne "nie wiem i nie rozumiem" :). Życie życiem a Pan Panem - baba może nie rozumieć, a On i tak wie swoje ;-)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Menda i jej paluch

Pierwszy jawny bunt za nami. Bunt opanowany i zażegnany. Kto zażegnał?

JA! NISZA WE WŁASNEJ OSOBIE!

Dumnam szalenie, bo ze wstydem przyznać muszę, iż nie zawsze bunt mój tłumiony jest w zarodku. Czasem wredna menda wychodzi na światło dzienne i bezczelnie dźga paluchem wskazującym Pana i Władcę w pierś. Pan i Władca nie pozostaje dłużnym i... No właśnie - niestety nie dźga, a raczej zwraca uwagę przy użyciu innych środków perswazji. Środków, które w tym wypadku na szczęście nie były potrzebne. Menda i jej palec zostały na swoim miejscu.

Na koniec - wczuwając się w klimat, kawał w stylu Strasburgera:

Jak długo świętuje niegrzeczna Suka?
Bite dwa dni :)

niedziela, 8 grudnia 2013

Uległa.

Drżenie mięśni. Świadomość...? A co to u diaska jest. Gdzieś, ostatkami sił uświadamiam sobie, że nie ma go w łóżku. Wyłączony wzrok uwrażliwia słuch, który podrzuca dźwięk cieknącej wody...

No tak... Trudno żeby leżał z paluchami prosto z mojego odbytu. 

To uczucie wstydu i zażenowania. I pogłębienie tego uczucia, gdy uświadamiam sobie, że on wie jak bardzo jestem zażenowana...

Kroki. Niedaleko, blisko...

Rozpadam się z bólu. Przywiązane do łóżka kończyny, nie pozwalają mi się zerwać na równe nogi, gdy
chłodne, mokre dłonie dotykają miejsc najwrażliwszych. Rozdzierający wrzask wyrywa się z mych ust, a do oczu napływają łzy. To za dużo. Zbyt wiele emocji i odczuć i jeszcze ta najcięższa próba...

Nie ma większej próby niż dotyk zaraz po osiągnięciu orgazmu. Nawet Jego oddechu na skórze nie jestem w stanie znieść, a co dopiero chłodnych dłoni na obolałych i wrażliwych sutkach. Zwłaszcza, kiedy zupełnie się tego nie spodziewam. A jednak... Nie zawiodłam go.

Nie zawiodłam.

Co wcale nie przeszkadzało mi chodzić nabuzowaną przez resztę dnia, czym jeszcze bardziej się irytowałam. W końcu kto w ogóle pozwolił mi się złościć?! Kolejny krok - nie miałam mu niczego za złe. Nie byłam zła na Niego. Ba! Z wdzięcznością przyjęłam tę próbę, dumna że chce mnie tresować, że jestem warta Jego uwagi w jakiejkolwiek formie.

Taaak.. Uczę się bycia zawsze dla Niego, zawsze gotowa, zawsze... Grzeczna. W końcu pokorna. W końcu...

Taaak...

W końcu uległa.

piątek, 29 listopada 2013

No i gdzie to BDSM?! Wszędzie...

Cholernie miła jest świadomość, że moja nieobecność została zauważona. Bez względu na to, czy powodem faktycznie była "troska" o moją osobą czy po prostu moja najeżona błędami twórczość przyciąga (:D)  - jest to po prostu pierońsko łechczące i miłe. Mocno dziękuje :*

Fakt jest faktem, że ostatnio zaniedbałam mój kawałek internetu. Niestety, codzienność wciągnęła mnie swoim wielkim ryjem. Wstaję rano, biorę się naukę i przygotowanie do pracy, po czym przez większość dnia się uczę, spełniam należące do mnie obowiązki, a potem się jeszcze douczam i podpracowuję. Czy mnie to przybija? Wręcz przeciwnie. Pomimo zmęczenia, czuję że znalazłam zajęcie do którego codziennie rano mogłabym wracać, bez odruchu wymiotnego na samą myśl. Wiedząc to, ze wszystkich sił dążę do jak najszybszego poszerzenia zakresu czasu jaki poświęcam temu zajęciu, a to pochłania.

Pomimo pełnego zaangażowania, nasze BDSM nie umarło śmiercią naturalną. Wręcz przeciwnie. Co wieczór wchodzimy do łóżka i wkręcając się w ciało tego drugiego, byyyy... Zasnąć snem sprawiedliwego.

To gdzie to BDSM? Wszędzie... Mam wrażenie przejścia wewnętrznej przemiany. Nie potrzebuję przejawów Jego dominacji, by czuć Jego władzę całą sobą. Ja to po prostu wiem.

Oczywiście - tęsknie, gdy brak nam czasu... I niemalże codziennie trąca noskiem Pańskie ramie, w nadziei że a nóż dzisiaj znajdziemy choć chwilę, by mógł spojrzeć na mnie z góry... Na swoją sukę, klęczącą u Jego stóp...

Ale prawda jest taka, że nie znajdujemy tego czasu zbyt wiele. Nie mówiąc już o tym, że wczoraj zasnęłam pieszcząc Pana dłonią (przytulenie głowy, w miejscu do tego przeznaczonym, nie współgra w żaden sposób z rozbudzeniem :D).

Nie wiem na ile wynika to z zabiegania, a na ile z mojej pracy nad sobą, ale... Mam wrażenie, że nauczyłam się nieco więcej cierpliwości. Jeszcze bardziej uświadomiłam sobie, że to ja jestem dla Niego a nie odwrotnie. Cierpliwie czekam, aż Pan będzie miał ochotę ze mnie skorzystać, pobawić się mną lub zwyczajnie - mieć mnie blisko. Po raz pierwszy od początku mojego bycia Suką, tak naprawdę, czysto, chodzi wyłącznie o Niego i to, czego On ode mnie oczekuje... Przynajmniej takie mam odczucie :)

Czasem przeglądając to co piszę, mam wrażenie że czytając mojego bloga można uznać że nasze relacje są dość zimne - oparte na tym jak to czy tamto wyglądać powinno i dążeniu do tego. Wręcz przeciwnie - pomimo rozwoju w kierunku pełnego podporządkowania, nadal jesteśmy zwyczajnym małżeństwem, nadal spieramy się o to kto będzie wyciągał naczynia ze zmywarki, a kto odkurzał; nadal do znudzenia słyszymy wyświechtane: "zawsze musisz to tutaj zostawiać?!" :P Wszystko jak normalnie - a jednak inaczej...

W moim odczucie - głębiej, mocniej, namiętniej.

piątek, 22 listopada 2013

Brak pomysłu na tytuł... Jakieś propozycje?

Nie wolno mi dotykać się bez pozwolenia Pana. W końcu moje ciało i umysł należą do Niego, więc i moja przyjemność. 

I tak sobie człowiek siedzi, kontemplując narastającą ochotę na seks, aż do małej tępej główki wpada pomysł: 

- A może by tak jednak się dotknąć? 

Po czym rozsądek bierze górę. Zaczynam sobie tłumaczyć... 

- No tak, ale skoro należę do mojego Pana, to całe moje ciało należy do niego, moja przyjemność również - nie mam prawa tego zrobić. Po prostu nie mam prawa. 

No i co?? No i kurka tyle, że zastanawianie się nad tym, że jestem Jego własnością i że tylko on może sprawiać mi przyjemność i zadawać ból sprawiła, że nakręciłam się jeszcze bardziej. 

Wrrr... 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Słowa które nie dotarły do celu...

- To właśnie takim zachowaniem jak dzisiaj jesteś w stanie zasłużyć na swoją obrożę. Dziś byłaś mi posłuszna nie dlatego że chciałaś być posłuszna, ale dlatego że ja tego chciałem. Przekroczyłaś granicę swojego posłuszeństwa, ostatnim krokiem jest utrzymanie tego stanu... Udowodnienie, że to nie chwilowy kaprys, a stan Twojego umysłu.

Najpiękniejsze słowa, jakie mogłam usłyszeć... Wracam do nich niemalże co chwilę odkąd zostały wypowiedziane. Ale... Hm... Chyba nie do końca dotarły do Niszy... A może raczej to ja nie do końca wierzę, że ten stan się utrzyma, więc dla ograniczenia rozczarowania staram się zbytnio nie cieszyć?

Serce skacze z radości pod sufit, a rozum regularnie obniża strop :)

Jedno jednak mnie cieszy - życie jak zwykle płata swoje złośliwe figielki fundując mi potworną huśtawkę emocjonalną, a Nisza? Nisza twardo stoi na swoim stanowisku pomimo humorów i stresów. Nie cofnęła się nawet o krok od momentu gdy stanęła tam gdzie sterczy do tej pory. I każdego dnia, nawet kiedy marzę o tym by po prostu przyłożyć głowę do poduszki, silna ręka Pana na mojej piersi nie jest dla mnie groźbą a obietnicą i najlepszym lekiem na wszystko wokoło.

niedziela, 3 listopada 2013

Dynamika życia

Życie i rozkład dnia są bardzo dynamiczne. Zwłaszcza u tych, którzy w swoim kalendarzu mają wiele różnorakich zajęć.

Co jeśli każdą zmianę wynikającą z dynamiki takiego dnia należało skonsultować?

Hmm...

- Czy mogę pooglądać film, Panie?
- Czy mogę iść się wysikać między zajęciami mój Panie?
- A może mogę porozmawiać z przyjaciółką, bo umówione spotkanie się opóźnia?
- Czy mogę zacząć prowadzić zajęcia dopiero gdy osoba z którą jestem umówiona dotrze, a nie o wyznaczonej godzinie?
- Nie ma brokułów, może być kalafior?
- Co prawda miałam zrobić kupę, ale wyszło tylko siku, mogę nie myć zadka, bo jest czysty?

A co jak, nie daj babciu Krysiu, rozładuje się telefon albo, co gorsza, nie będzie zasięgu? Katastrofa na miarę wszystkich katastrof XXI wieku.

Wszystko, cokolwiek robimy każdego dnia, powinno trzymać się w ramach zdrowego rozsądku i złotego środka.

Fajnie się gada, tylko co to znaczy w praktyce? Gdybym miała wypunktować o co powinnam pytać, a co powinno pozostać mojej gestii w ramach szeroko pojętego "wywiązywania się z obowiązków"?  To pewnie załamałabym ręce w rozpaczy i rzuciła wyświechtanym "nie wiem". Niestety, jak się chce posiadać Pana, "nie wiem" trzeba wepchnąć głęboko do kieszeni. Albo najlepiej do szuflady. I to do tej, co się chowa wszystko "żeby nie zginęło".

A konkret? Konkret jest taki, że marzę o tym, by całą sobą być dla Niego. Włącznie z tym, że całą dzisiejszą noc śniło mi się, że muszę być dla wszystkich miła, bo przecież świadczę o Panu, bo chcę by był dumny.

Wczoraj usłyszałam:

- Wiesz, widzę Cię idącą przy moich nogach przez centrum handlowe, na kolanach, z pochyloną głową. Nie jesteś zawstydzona. Jesteś dumna z tego kim jesteś i gdzie jesteś. W pełni szczęśliwa.

Nic lepiej nie opisuje moich pragnień. Myślę, że znajdziemy sposób by pogodzić dynamikę mojego dnia z pełnym podporządkowaniem. Może właśnie "wywiązywanie się z obowiązków na 110%" jest tutaj kluczem do odnalezienia złotego środka?

Kto wie, może jeszcze przyjdzie mi stać na samym środku w oczekiwaniu na odpowiedź na jakże nurtujące pytanie: "Panie, kanapkę mam popić sokiem brzoskwiniowym czy pomarańczowym?".

sobota, 2 listopada 2013

Wyznaczniki uległości

Oceniamy wszystko i wszystkich. A już zwłaszcza, oceniamy to, co jest nam bliskie. Na podstawie pewnych wyznaczników, oceniam to co mnie otacza w sposób bezkresnie subiektywny (łooooo, ależ to zabrzmiało - nawet nie wiem czy takie stwierdzenie istnieje :D).

Oceniam również i relacje. Siadając w niedziele wieczorem na łóżku zastanawiam się nad tym, czy miniony tydzień umocnił moją więź z mężem czy może zrobiłam coś, co tę więź osłabiło. Coś jak rachunek sumienia dla małżeństw. Podobnie działa to z relację D/s. Analizuję czas od ostatnich rozmyślań - czy nasza relacja się umacniała, czy wredne życie narzuciło koc przeciwpożarowy na te parę iskierek tlących się wewnątrz ogniska.

Analizuję, oceniam, badam - szumnie brzmiące słowa, które dla umysłu ścisłego (którym podobno nie jestem), wiąże się to z jednym pytaniem: "a jakie mamy dane??".

No i ja właśnie o tych danych chciałam... Czym wyznaczam swoją uległość?

Miejsce trzecie: dotyk twarzy. To jak często Pan gładzi moje policzki w TEN wyjątkowy sposób pokazuje mi czy bliżej mu w danym momencie do męża, czy może jednak do Pana. Z tego co wiem, dla wielu par to jedno i to samo. Dla mnie nie - te doznania są dla mnie czymś wyjątkowym i magicznym, czymś co mogę otrzymać tylko od Właściciela.

Miejsce drugie: zaczepianie. Im bardziej czuję to, że należę tylko do Niego, tym mocniej chcę to poczuć. I "mocniej" nie jest tutaj słowem w żaden sposób źle dobrane. Trącanie nosem, podgryzanie czy drapanie jako forma prowokacji jest na porządku dziennym zawsze, gdy Nisza wylęga ze swego pokoju na światło dzienne i głośno domaga się przedstawienia argumentów siłowych.

I ZWYYYYCIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘZCAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!

Miejsce pierwsze: gumka do włosów. No właśnie - zwycięzcy potrafią zaskoczyć. Wyznacznikiem tego, na ile zwraca się na mnie uwagę jako na sukę, jest fakt kto wieczorową porową uwalnia mą czuprynę z objęć gumki do włosów. Jeśli robi to Pan: jeden zero dla BDSM, jeśli ja... Najwyraźniej blisko do PMS :>

poniedziałek, 28 października 2013

Klamka zapadła. Uległa w pełni podporządkowana.

Zgodziłam się. Po długiej dyskusji jak panicznie się boje, jak termin "niewolnictwo seksualne" potwornie mnie przeraża, gdzie leży mój problem z tym związany i całej masie innych rzeczy, powiedziałam "sakramentalne" tak. Klamka zapadła. Przestanę decydować o czymkolwiek.

Wątpię? Nie wątpię. Idąc za radą pewnego małego Pyskacza - zaufałam. I tego się trzymam. Przynajmniej jak na razie.

Ustalenia jeszcze nie weszły w życie - Pan stwierdził, że musi się jeszcze nad tematem zastanowić i przemyśleć, jak on sam chciałby żeby to wszystko wyglądało. A mnie nie pozostaje nic innego jak czekać w napięciu na rozwój wydarzeń.

Wstępna rozmowa na ten temat - a właściwie jedno z pytań jakie Pan mi zadał - skłoniło mnie do przemyślenia jak wyglądało moje posłuszeństwo w sprawach stricte nie-seksualnych od samego początku...

ETAP PIERWSZY 
("Ojej, dotknął mnie! Ojej, kazał patrzeć! Ojej, kazał usiąść! Jednorożceeeee! Tęczaaaa!") 

Tiaaa...  Ten czas, kiedy poznaje się drugą osobę, wszystko jest różowe, a przypadkowe muśnięcie powoduje dreszcze od podbrzusza po końcówki palców u nóg, zamiast zwyczajowego "uderzyłeś mnie! Przeproś!".

ETAP DRUGI
("Możesz sobie gadać ile chcesz, ja i tak zrobię po swojemu!") 

Kiedy pierwsza tęcza blednie, a posłuszeństwo zaczyna być czymś regularnym, a nie tylko "jak mi się zachce" zaczynają się schody. Na tym etapie moim głównym celem był bunt. Chciałam, żeby wszystko było po mojemu bez względu na konsekwencje. Ba! Im gorsze konsekwencje tym lepiej - to oznaczało, że postanowiłam na swoim jeszcze bardziej niż zamierzałam. 

ETAP TRZECI
("Dupa już zbyt obolała na jawne bunty. Czas najwyższy zacząć działać z podziemi....")

Wieczny bunt i stan wojny domowej zaczął mnie już nudzić, w związku z czym należało podjąć bardziej rozważne działania. Partyzantka! Oczywiście nie zrezygnowałam z własnego zdania - zawsze należało dorzucić swoje ostatnie 3 grosze; nawet za cenę groźnego spojrzenia (a można właśnie z uwzględnieniem spojrzenia jako nagrody :D). Plan był prosty - robić po swojemu tak, żeby Pan się nie dowiedział. W efekcie i tak się dowiadywał, bo nigdy nie potrafiłam go okłamać, ale nadal twardo nazywałam to "działaniem z ukrycia". Nawet moment przyznania się uznawałam za element planu taktycznego :) 

ETAP CZWARTY
("Ja się do tego nie nadaję!")

Kiedy już dorosłam do tego, że Panu i Władcy posłuszeństwo się jednak należy (nawet to partyzanckie), okazało się że sprawa nie jest taka prosta. Nic tak nie doprowadza do szału jak to, kiedy faktycznie chce się coś zrobić a to jednak nie wychodzi. To chyba jak z matematyką - człowiek zrobiłby wszystko żeby ją rozumieć, ale niestety, móżdżek zbyt mniumni żeby pojąć taką potęgę. 

ETAP PIĄTY - OSTATNI
("Zrobię dla Ciebie wszystko - nawet jak mnie szlak jasny trafia a wewnętrzny pokój w ruinie")

Czas burzy i naporu minął. Nauczyłam się jak rezygnować z własnego "bo ja chcę!" i "bo tak mi wygodnie". Owszem, do tej pory niejednokrotnie usiłuję forsować swoje zdanie (oczywiście po uprzednim odpowiednim przygotowaniu terenu: dobry obiadek, kawka, ciasteczko :D), ale nauczyłam się godzić z ostatecznym werdyktem. Ba! Nawet jeśli niejednokrotnie nie jest najłatwiej, to zostałam nauczone jak czerpać z tego przyjemność - doceniając jednocześnie jak wartościowy jest dla mnie mój Pan.... 

piątek, 25 października 2013

Bez możliwości decydowania o czymkolwiek?

Mam tendencję do obawiania się nazywania pewnych już istniejących elementów.
Z polskiego na nasze:
Kiedy zastanawialiśmy się nad przeobrażeniem naszej relacji w BDSM 24/7 zarzekałam się i zapierałam rękami i nogami, że taki układ jest kompletnie nie dla mnie. Wcale w tym zapieraniu się, nie przeszkadzał mi fakt, że od przeszło roku właśnie w takim związku żyłam. Gdy oczęta me ujrzały wypunktowane: jakie zasady obowiązywały do tamtej pory, a jakie miały obowiązywać od tamtej pory... Hm... Nie przesadzając, poczułam się jakby mi ktoś przywalił deską w twarz.

Nieco podobnie wygląda to teraz. Cofnijmy się w czasie o jakieś 3-4 dni:

Ja: Zarejestrowałam się na SL i postanowiłam zostać tam kajirą :D

Oczywiście, forma żartu, może małej prowokacji ale w gruncie rzeczy sikałam pod siebie z ciekawości jaka będzie Jego reakcja.

Pan: I co, fajny ten SL??

JAK TO?! To ja tu taki tekst rzucam, a jego interesuje jakaś gra?!

Ja: Bez zaskoczenia, rozmowy, nic, zero :O??!!
Pan: Nie no jak masz pragnienie to Ci mąż pomoże spełnić, tu chyba nie ma co dyskutować.

Blady strach padł na me lico. Jak to kurna pomoże! Ale jak to mówią: "cierp ciało jakżeś chciało". Na początku przekonana była, że Pan tylko się ze mną droczy. Jak się okazało, całość skończyła się na poważnej rozmowie dotyczącej różnic pomiędzy kajira a Suką i tym, z czym właściwie to wszystko się je. Cała rozmowa zakończyła się... Propozycją.

Pan: Mam wrażenie, że temat od jakiegoś czasu mocno Cię pociąga. Jeśli chcesz, możemy spróbować, przez okres dwóch miesięcy pozbawić Cię prawa do decydowania o czymkolwiek, pozostawiając wszystko mnie.

W pierwszej chwili spanikowałam. Nie do końca wiedząc co powiedzieć - nie powiedziałam nic. Zawsze pociągało mnie pełne posłuszeństwo, ale...  Czy aż do tej stopnia by zrezygnować ze WSZELKICH decyzji? Pewnie pomysł odrzuciłabym natychmiast, gdyby nie fakt, że podczas rozmowy Pan stwierdził, że na dzień dzisiejszy, podejmowane przeze mnie decyzje są w 95% zależne od Niego i że w gruncie rzeczy niewiele różni się to od ideologi o której była mowa.

Uczepiwszy się tej myśli postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej - ale dla własnego zdrowia psychicznego ten etap mojej kontemplacji tematu pozostawię zakryty :P

Efektem moich poszukiwań była kolejna rozmowa z Panem, która znów - nieco mnie uspokoiła.

Pan: Nie chcę, żebyś wyrzekła się siebie*, chce Cię mieć w pełni podporządkowaną, gotową na każde moje słowo. Samodzielną i zaradną ale w pełni podporządkowaną.

Kamień z serca. Widzimy to podobnie. Nie potrafiłabym zrezygnować z siebie. Jeśli zarabiam, to gotówka jest moja. Jeśli sobie coś kupię, to również jest moje. Jestem sobą i zawsze będę. Na pewno też nigdy nie będę mówić o sobie w 3. osobie, ani nie będę posłuszna nikomu więcej poza moim własnym Panem***. Po prostu nie.

Temat pozostał otwarty. Nadal nie odpowiedziałam czy chcę spróbować. Zdanie zmieniałam już chyba z dziesięć razy - bardziej ze strachu niż z rozsądku czy analizy samej siebie. Czy tak naprawdę cokolwiek się zmieni jeśli się zgodzę? A co jeśli powiem "tak" a nie zmieni się nic?

Jedno jest pewne. Jakakolwiek odpowiedź padnie, na pewno zmieni nieco moje postrzeganie własnej uległości i tego, co tak naprawdę jest centrum mojego postępowania. Zaspokajanie swoich potrzeb, czy może jednak liczy się wyłącznie Jego przyjemność.

Odpowiedź na te i inne pytania, już w następnym odcinku!

*Według tego, co udało mi się dowiedzieć podczas moich haniebnych poszukiwań kajira nie ma prawa wypowiadać się o sobie w pierwszej osobie, ponieważ jest własnością swojego Pana, a skoro tak to w pewnym sensie nie jest już posiadaczką własnego ja.
* Nawet jeśli kajira pracuje, to zarobione pieniądze nie należą do niej. Są własnością jej Pana i to on rozporządza zebraną kwotą.
*Podobnie działa to z wszelkimi rzeczami, których kajira używa. Nie należą do niej. Tyczy się to zarówno ubrań, kosmetyków czy innych własności.

poniedziałek, 21 października 2013

Sucze marzenia senne

Rzadko zdarza się, bym w marzeniach realizowała to, co na dany moment jest dla mnie nieosiągalne w realnym życiu. Z jakiejś dziwnej przyczyny zazwyczaj śni mi się odwrotność, a więc informacja jawna - mieć tego nie będziesz.

Tym razem było nieco inaczej.... I wszyscy już wiedzą, że będę opowiadać sen :D

Szkoła. W jednej z sal gromadka dziewcząt. Jedne bardziej zaczepne inne mniej - jak to laski. Gdzieś z boku siedzi mój Pan, a zajęcia prowadzi Profesor (de facto mężczyzna którego będąc uczennicą podstawówki uznałam za wzór męskości :D).

Jedna z dziewcząt rzuca w moim kierunku brzydką groźbą. Oczywiście zupełnie bez powodu ;>. Niewiasta wstaje, a ja w ataku paniki popycham ją na ziemię. Jedno spojrzenie Pana, a ja już wiem, że przesadziłam i że płazem takie zachowanie mi nie ujdzie. W końcu każdym swoim czynem i słowem o nim świadczę. Soczyste przeprosiny dziewczynę może i ugłaskały, ale Pana nie. Spuszczam wzrok. W tym właśnie momencie, za moimi plecami staje Profesor i zaczyna głaskać mój policzek w sposób, w jaki robi to Pan. TEN sposób. Odwracam się przerażona jednocześnie odsuwając w najdalsze dostępne dla mnie miejsce. Nagle, jak gigantyczna szpila, w mózg wwierca mi się ciche:

- Niii...

I już wiem. Polecenie jest jasne. Mam się podporządkować. Dać zrobić z sobą wszystko komuś obcemu.
W obecności innych. W głębi duszy wierzę, że tylko mnie dotknie, pogłaska po głowie i na tym się skończy. Dotyk jakiegokolwiek innego mężczyzny niż Pana jest dla mnie nie do zniesienia. A co dopiero w połączeniu z TYM dotykiem. Patrzę na Pana... Zaglądam mu głęboko w oczy. I znów wiem. Wiem, że to już nie ma znaczenia. On jest Panem mojego ciała, mojej duszy i mojego umysłu; On jeden wie, czy kara jest adekwatna. Dwa głębokie wdechy i spokój spływa na każdą komórkę. Mocny chwyt zaciskający się na moich włosach ściąga mnie na ziemię, a ja siadam na piętach i tak jak lubi mój Pan opieram obie dłonie blisko siebie o podłogę. Linki. A w zasadzie szelki utworzone z linek mają służyć mi za smycz. No tak - w końcu nadal nie zasłużyłam na obroże. Bolesne ukłucie. Szybki rzut oka na resztę sali. Wszystkie oczy skierowane są na mnie, prowadzoną na środek sali. Gdyby chociaż jeden przenikliwy wzrok się odwrócił byłoby łatwiej.

Nie przeszkadza mi sieć lin na moim ciele. Nie przeszkadza pozycja. Przeszkadza dotyk... Obce ręce raz za razem gładzą moją twarz i włosy w geście uspokojenia; ale to właśnie one burzą mój spokój. Tylko wspomnienie wzroku Pana pozwala nie zwracać na to uwagi.

Chwila bezczynnego leżenia. Ułożona płasko na podłodze, z szeroko rozstawionymi nogami z atakiem paniki czuję, jak do najbardziej strategicznego punktu dociska się cieniutkie ostrze igły. To, co zwykle powoduje atak paniki, z rąk obcego powoduje lęk nie do opanowania. Niemalże obłęd w oczach, wywołuje tylko jedno krótkie pytanie:

- Mam przestać?

On doskonale wie jaka jest odpowiedź. Pan na mnie patrzy. Zainteresowany. Ukłucie. Nie jest przekonany. On nie wie co odpowiem. Zamykam oczy i szybko kręcę przecząco głową. Nie patrzę już na Pana. Wiem, że jest zadowolony. Zaskoczenia mogłabym nie znieść.

Nacisk słabnie, a obce ręce znów głaszczą mi twarz...

- Grzeczna dziewczynka. Dzielna jesteś...

Zapowiedź filmu porno z moim udziałem już jest mi obojętna. W końcu moje ciało należy do Pana, a skoro tak to prawo veta w tej sprawie ma tylko on. Spokój nie jest wymuszony. Czuję go całą sobą. A Pan to wie. I zabiera mnie stamtąd. Cel został osiągnięty. Pełne oddanie.

środa, 16 października 2013

BDSM: suka a niewolnica.

Temat wraca do mnie ostatnimi czasy już nie po raz pierwszy. Więc...

Zastanawiam się, czy powiedzenie, że niewolnica jest wyższym stadium wtajemniczenia będzie prawidłowe. I w zasadzie nie mam zdania. Czytając post Raheli dotyczący historii BDSM [KLIK!], doszłam do wniosku że u podstaw tych zachowań leżała zarówno przyjemność fizyczna jak i potrzeba nauki - pokory, samokontroli i paru innych dobrze widzianych cech. Ale co ciekawe, skierowanych na szeroko pojęte ja. Ja będę się samodoskonalić, ja będę przekraczać swoje granicę, ja będę pokonywać słabości. Oczywiście pod czyjąś kontrolą, ale nadal ja.

Nie jest to w żaden sposób czepianie się słów - mam świadomość jaki był cel i co Rahela jako autorka miała na myśli. Nie mniej jednak... Budzi to moje przemyślenia.

Przeskakując na inną tematykę - według filozofii goreańskiej* niewolnica nie ma prawa głosu w żadnej sprawie. Przy czym w żadnej, naprawdę oznacza w żadnej. Rozumiem przez to również jej życie, bezpieczeństwo czy zdrowie. Jeśli jej Właściciel zadecyduje że obetnie jej prawego cycka to trudno, cycek do kosza. Bez dyskusji. Bez prawa veta.

Dwie skrajne postawy. Czy istnieje jakiś złoty środek?

Wiele mówi się o tym, że każdy ma swoje własne BDSM i każdy praktykuje dokładnie to, na co ma ochotę bez względu na nazwę. Popieram w stu procentach. I tutaj kończy się przydługawy wstęp, po którym przechodzę do rozważań właściwych.

Gdzie w moim wypadku leży złoty środek? Czy bliżej mi do BDSM rozumianego jak związek dwojga ludzi, gdzie jedno ustala zasady i przy pomocy pewnych praktyk egzekwuje te zasady (w najlepszym interesie drugiej strony), czy może jednak bliżej mi do momentu gdzie ze spuszczonym wzrokiem składam całe moje życie na dłonie mojego guru?

Ideologicznie zdecydowanie bliżej mi do drugiej wersji, choć z wielu przyczyn (etycznych, religijnych czy zwyczajnie - zdroworozsądkowych) nigdy nie będę w stanie i nie będę chciała wyrzec się prawa veta. Także mogę być spokojna o prawego cyca - zostanie na miejscu dopóki natura pozwoli. A co z praktyką? Z praktyką jak zwykle nieco gorzej.

Pomijając już wszelkiej maści i kalibru problemy z kondycją psychiczną i potrzebami seksualnymi, to nigdy - nawet będąc o krok od zasłużenia na obrożę - nie byłam bezwzględnie posłuszna. Podobno jak ktoś za dużo wie lub za dużo myśli to z zasady jest trudniej. Potwierdzam. Prawda najświętsza.

No tak, ale miałam szukać złotego środka. Słowo klucz to podobno sinusoida. Problem w tym, że w uległości chyba nie ma sinusoidy. Jedyne w czym potrafię ją dostrzec to w odczuciach Suki. W lepszym okresie na jedno groźniejsze hasło Pana cieknie mi po nogach i sapiąc mu do ucha błagam o rżnięcie a innym razem grzecznie kulę się w sobie i czekam, aż to co zaplanował dla mnie Pan w końcu się skończy, a ja będę mogła zająć się swoimi sprawami kwicząc z zachwytu że mogłam moim ciałem sprawić mu przyjemność. Na dzień dzisiejszy - marzenie. Niespełnione. Jeszcze.

Jak daleko sięga wyrzekanie się siebie? Czy Właściciel może upokorzyć mnie w obecności osób trzecich - wtajemniczonych lub nie? Czy może publicznie mnie rozebrać? Pokazać całemu światu, że jestem jego własnością i może zrobić ze mną cokolwiek zechce? Gdzie cokolwiek znów oznacza cokolwiek. 

Pytania bez odpowiedzi. Niby. Choć gdzieś tam, z tyłu głowy roi się odpowiedź. Może nieco zaskakująca, może niespodziewana... Jak długo trwałaby uraza, by potem zostać zastąpiona dumą...? Dumą, że się mną chwali... Bo przecież jestem jego własnością - mówiłam to nie raz i nie dwa. Co za różnica czy do jego ucha, czy w obliczu kogoś innego, a może nie kogoś a wszystkich - w końcu to on się liczy. On i jego zadowolenie.

* nie wiem czy można to nazwać filozofią, ale pasowało do tekstu, więęęęc...

środa, 9 października 2013

Problem z ugięciem suczych kolan...

Muszę. Muszę, bo eksploduję.

Bardzo mi się podobało stwierdzenie z jednego z komentarzy pod którymś z ostatnich postów: "problem z ugięciem kolan" o ile dobrze się nie mylę.

Wszystko się zgadza. 22:30 która stała się dla mnie godziną zero, o której mam wylądować w łóżku, stała się kolejną próbą moich sił. Sił do walki z buntem.

W łóżku to może ja i byłam o tej cholernej 22:30, ale spać ani myślę***. Czy bardziej z niechęci czy z przekory - nie wiem, lekko przymykające się oczy mogłyby świadczyć o tym drugim, a jednak nie wynika to z "procesów myślowych".

Czy uległam? Chyba nie... Bo przecież nie śpię. Czy się zbuntowałam... Chyba też nie. Bo przecież w łóżku byłam, pomimo wewnętrznej zołzy, która zapierając się rękami i nogami uciekała od miękkiej podusi . A jednak nie wszystko jest cacy.

Aż mi się nasuwa twórczość pewnej niewiasty... Babę zesłał Bóóóóg, raz mu wyszedł taki cud, lalala :D


*** Na koniec proponuję zerknąć na godzinę publikacji postu ]:>

czwartek, 3 października 2013

Stringowy foch a obowiązki uległej

Miewacie czasami dziwne sny? Ja czasami miewam. Czasami tak udziwnione, że zastanawiam się co ja żarłam, że takie rzeczy przyłażą mi do głowy - albo ile trzeba będzie zaoszczędzić na terapię.

Wyobraźmy sobie....

Otrzymałam od znajomego małego dinozaura - a w zasadzie dwa. Ponieważ wracałam już do domu, wsadziłam jednego z nich na tylne siedzenie mojego samochodu, po czym wróciłam po tego pierwszego (chciałam zaznaczyć, że każdy z tych dinozaurów mieścił się w dłoni). Jak zwykle każdy miał jeszcze sześć tysięcy spraw do mnie, więc po chwili w przerażeniu przypomniałam sobie o dinozaurze pozostawionym w pełnym słońcu, w zamkniętym samochodzie. Wyciągam go.... Patrzę... A on zasuszony! A jak nim potrząsnęłam to piasek zaczął się w nim przesypywać :P Zaczęłam mu się przyglądać, a on rusza oczkiem, więęęęc... Wsadziłam go pod kran i skubany się naprawił ;P W czasie mojego magicznego snu złamałam również na pół rybkę, by potem wrzucić ją do wody w nadziei, że uda mi się ją w ten sposób naprawić (tak jak to zadziałało w przypadku dinozaura ;>) :D. To tyle na temat moich marzeń nocnych - czas na rzeczywistość.

Wczorajszego wieczoru nie omieszkałam załapać focha. Z różnych przyczyn. Można by wymieniać i
wymieniać (nie powiedziałam Panu w czym rzecz i nadal się nie przyznam się o co chodziło :>). A ponieważ fakt, że nasze relacje były ostatnio bardzo nieuregulowane, a Pan kilkukrotnie raczył zwrócić mi uwagę na to, że nie postępuję zgodnie z obowiązującymi regułami, postanowiłam pokazać mu dobitnie, że nie wiem co jest w tej chwili moim obowiązkiem a co nim jednak jest. W związku z czym, wiedząc że nie wolno mi spać w bieliźnie, przyodziałam zadek z czerwone stringi i ocierając się o mojego E, poszłam spać. Czy byłam rozczarowana brakiem reakcji? Nie. Miałam w sobie złośliwą małą zołzę, która podskakiwała z radości że jej podstęp i przewinienie pozostało niezauważone a zasada została złamana. Przeskoczmy jednak do dzisiejszego poranka:

Pan: Maleńka, ty chyba dzisiaj spałaś w majtkach, co?
Ja: Przecież wczoraj nic nie mówiłeś, więc uznałam że Ci to najwyraźniej nie przeszkadzało.
Pan: Wczoraj już praktycznie spałem. Ale w nocy się do Ciebie przytuliłem, położyłem Ci rękę na pośladku, a tam jakiś pasek. Tak mnie to zaskoczyło, że aż się obudziłem!

Tia :D Nie mniej, w efekcie ustaliliśmy kilka podstawowych reguł, które w tej chwili obowiązują. Miejmy nadzieję, że nie odwalę żadnego numeru i będą funkcjonować dalej...

P.S. Chciałam się pochwalić że biegam 4 razy w tygodniu! Co prawda na razie pluję płucami raz na lewo raz na prawo, ale mam nadzieję że ten okres szybciutko minie i znów będzie sprawiało mi to przyjemność...

wtorek, 1 października 2013

Pierwsza mała próbka relacji D/s

Gonitwa. Pobudka. Sprint. Śniadanie. Uczelnia. Zakupy. Taszczenie ponad normę. Obiad.

W kooooońcuuuuuuu! Usiadłam do laptopa. Zupełnie na luzie racząc się rozluźniającą rozmową i powolnym obieraniem pieczarek.

Pan: Wiesz, trzeba by wpłacić pieniądze na konto. Może pojechałabyś zanim wrócę.

Ciśnienie w górę. W końcu po całym dniu wrażeń i gonitwy usiadłam, a On - jakby wyczuwając to rozluźnienie - wpada na taki pomysł!

Ja: A może jednak nie? Nie chce mi się.
Pan: Pojedź, tak będzie wygodniej.
Ja: To polecenie?

Delikatnie zamknięte oczy w nadziei, że powie że nie. Otworzyłam... I...

Rozczarowanie połączone z niemalże furią.

Pan: Tak.

Wybaczcie, że kolejny
raz daję ten sam obrazek.
Uwielbiam go!
Cóż... Siedząc przy biurku, przymknęłam lekko oczy. Szlak trafił moje wyluzowanie i odprężenie. Spojrzałam na zegarek. 16:30. Świetnie! Spędzę wieczność w popołudniowych korkach.

Półprzymknięte powieki w próbie opanowania emocji. Niestety tych negatywnych. Oczyma wyobraźni zobaczyłam Jego twarz. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę na temat mojej uległości, po czym...

Ubrałam się i wyszłam. Klnąc pod nosem i rzucając różnymi "członkami" na lewo i prawo. Kiedy czekałam na odbiór dodatkowych "sprawunków", usłyszałam charakterystyczny dźwięk (ustawienie Panu osobnego dzwonka w moim telefonie było przebłyskiem geniuszu :D).

Pan: Za ile będziesz żono moja kochana? Czekać na Ciebie czy iść do domu?

Już ja mu dam "żonę kochaną". Mieliśmy się spotkać pod blokiem, a wyglądało na to, że korki uziemiły mnie na znacznie dłużej niż miały. Dzięki czemu ja sterczałam w jakiejś zapyziałej kolejce, podczas gdy On, za którym szalałam z tęsknoty, siedział sobie w domku. Rewelacja po prostu nic lepszego przydarzyć się nie mogło.

A jednak wróciłam do domu... Hm... Mało agresywna. Przynajmniej dawałam z siebie 110% dla osiągnięcia takiego efektu.Nie wiem czego oczekiwałam. Czerwonego dywanu? Płatków róż? Bo byłam posłuszna i nikt nie dostał po mordzie? Nie wiem... Na pewno nie potraktowania całego zajścia jak coś normalnego - choć przecież dokładnie tym było!

Może... Choć namiastki dumy jaką ja sama czułam wchodząc do domu. Podporządkowałam się. Pomimo wewnętrznego "nie". Pomimo całej agresji jaka się we mnie kumulowała. Zrobiłam to. Bez marudzenia i szemrania. Wygrałam moją małą bitwę. Kto wie - może i zwyciężę całą wojnę stając się  w pełni Jego.

niedziela, 29 września 2013

Podporządkowana uległa? Córka marnotrawna?

Ja: Znalazłam ćwiczenia na łydki. Podobno dobre.
Ostatnio-PiW*: Wyślij mi.

Chwila konsternacji... Co on u licha, ćwiczył będzie?! Moment paraliżu. Olśnienie! Nie będzie ćwiczył. Będzie  A-K-C-E-P-T-O-W-A-Ł! I wpadłam pod stół...

Mamy za sobą rozmowę na temat save-words i innych takich. Już dawno z niego (save-word) zrezygnowałam. Kiedy zaufałam mojemu E w pełni, uznałam że jest mi nie potrzebne. W końcu nikt inny nie zna mnie tak dobrze jak on i nikt nie wie najlepiej kiedy przestać i odpuścić. Niejednokrotnie nawet lepiej niż ja sama. Muszę jednak pamiętać, że bez względu na to jak dobrze by mnie znał - nie siedzi w mojej głowie. Nie czyta mi w myślach. Chociaż i tak uprzedzona jestem do tej formy "ostrzegania.

Według Raheli kwintesencja
"córki marnotrawnej" :D***
Czasem się zastanawiam jak stworzony jest umysł kobiety. Jednego dnia potrafimy być w pełni podporządkowane i posłuszne, żeby zaraz następnego (lub,jak dobrze pójdzie, za kilka godzin) być święcie przekonanymi, że na pewno nie będziemy w stanie z pełną powagą zrobić tego, czego się od nas wymaga. Przerobiłam to. Sprawdziłam. Nie raz i nie dwa. Badania terenowe jak ta-la-la. Co z tego skoro wniosków żadnych. Jedyne co mogę powiedzieć z całą stanowczością - to nie ma ŻADNEGO logicznego sensu.

Inna rzecz jest taka, że nawet najbardziej zbuntowana Suka, po wszystkich fochach i rebeliach wraca, pokorna, skruszona, z wolą poprawy i chęcią poniesienia kary. Suka, która nie marzy o niczym innym jak tylko o całowaniu Pańskich dłoni, o głaskaniu po nagim, obitym pośladku i podporządkowaniu swojego życia Jemu - temu, który potrafi ją ujarzmić.

Jedno mnie tylko zastanawia. Czy istnieją takie uległe, które się nie buntują? Które przez 24/7 są podporządkowane, uległe i gotowe? Takie, które nie naciągają kołdry na nos o poranku, mrucząc pod nosem, że kawę to niech sobie zakichany Pan i Władca zrobi sam? Chętnie poznałabym taką. Jest dla mnie jak jednorożec. Wszyscy gadają ale nikt nie widział.



Pierwsza wyprawa w nowych szpilkach: ZALICZONO. Nie było nawet tak tragicznie, chooociaaaaż - na godzinny spacer to bym się chyba nie wybrała w pełni świadomie. Ale zachwyt w Jego oczach zrekompensował mi wszystko. I dodał determinacji do dalszych "ćwiczeń :>

* Pan i Władca (podpatrzone na forum i zapodobane :D)
*** Podarowałam sobie domalowanie włosów w paincie, według instrukcji pomysłodawczyni :D

czwartek, 26 września 2013

Zapchlony Sierść Kanapowy

Podobno dobrym rozwiązaniem na wszystko jest seks oralny - zaręczam, nie zawsze.

Niby wszystko jest w porządku, niby fajnie. E twierdzi, że od kilku dni nie jestem w stanie patrzeć na niego inaczej niż tylko jak na Pana i pewnie ma racje... Tyle tylko, że... Hm...

Macie czasami tak, że o coś wam chodzi ale nie do końca potraficie sprecyzować o co? Coś jest nie tak, ale cholera wie co? To chyba jest ogólnie przyjęta przypadłość kobieca...

Mam wrażenie, że mojego Pana kompletnie nie interesuje to jak się zachowuję i co robię a czego nie robię. Z drugiej strony trudno się chłopu dziwić - jak przez ostatni czas nie można było mnie palcem dotknąć, to nic dziwnego, że teraz nie ma dla niego najmniejszego znaczenia to, czy jakieś zadanie zostało wykonane czy nie koniecznie. No bo przecież nigdy nic nie wiadomo, a nóż widelec znów się pszczółki w dupce zalęgły i wszystko będzie źle i nie tak.

"Róbta-co-chceta" nigdy mi nie służyło i wpływało na mnie destrukcyjnie. Dzięki "róbta-co-chceta" mamy nowy kurort w "The sims", nieodrobione prace domowe, zaległości w nauce, bajzel w domu i ogólnie pojęty obraz nędzy i rozpaczy.

Może z Suki powinnam się przemianować na "Zapchlonego-Sierścia-Kanapowego"? Albo w ogóle jakieś inne godne pożałowania stworzenie leniwcze.

Cokolwiek by nie było, nadal trzymam Go za słowo, że nie zrezygnuje ze mnie tak łatwo.

wtorek, 24 września 2013

Potrzeba uległości

Mam czasem takie uczucie, że nawet gdyby E kazał mi iść zrobić sobie kawę, a potem jeszcze powiedział totalnie waniliowym głosem "dziękuje kochanie", to czułabym się uległa.

Przez ostatni czas czerpię ogromną przyjemność z drobnych rzeczy... Niemalże jęczę, tylko dlatego że do mnie mówi, ale kiedy próbuje dotknąć... Wtedy się zamykam. A może raczej chowam, boję się.

Wtem pada pytanie: "powiedz mi, co robić skoro tak bardzo pragniesz, a dotyk w ten wyjątkowy sposób nie wchodzi w grę". A mnie ogarnia jeszcze większe przerażenie, bo jeśli odpowiem to poczuję się jakbym dyktowała mu, co ma robić - a wtedy to wszystko jest bez sensu; a z drugiej strony dopada mnie myśl, że samo pytanie sprawia że to ja dyktuję warunki, a to z kolei przybija mnie do podłogi jeszcze bardziej.

Z pozytywnych wieści - może nie dotarłam do wagi do jakiej chciałam dotrzeć, ale pośredni cel został osiągnięty, kupiłam kozaki do kolan. Kupiłam jedne jedyne, w które udało mi się wcisnąć. Może nie są spełnieniem marzeń, ale... Dla mnie czymś naprawdę wielkim. Prawie jak moje nogi ;P Dodatkowo postawiłam sobie za punkt honoru nauczyć się chodzić w wysokich obcasach i w ten oto sposób stałam się posiadaczką tego cudeńka:

A w zasadzie prawie takich, bo moje mają obudowane również boki. Z jakiejś przyczyny zarówno mnie jak i E kojarzą się bardzo klimatycznie, co dodaje im smaczku.

Rozleniwiłam się ponad przeciętną. Rzekłabym wręcz rozbestwiłam ;>

Ciekawe czy druga strona przyjmie wyzwanie :>

niedziela, 22 września 2013

Ciepłe światełko

Od czasu do czasu zerkam kiedy ostatnio napisałam posta. Z lekkim stresem stwierdzając, że nie mam o czym pisać. A jeśli już by się coś znalazło to forma przelewania kolejnych lęków i obaw. A podobno każda wypowiedź powinna być przyprawiona solą i powodować, że ktoś po drugiej stronie się uśmiechnie. Ot - taka forma samopomocy.

Obraz słowny; Półmrok otulający wszystko, co znajdowało się w malutkiej, jednoosobowej celi rozpędzany jest jedynie przez brutalnie wdzierające się przez kratę okienną światło księżyca. Razem z blaskiem wdziera się jesienny, nocny chłód. Kolejne zimne macki ześlizgują się po ścianie, skapując na pryczę by stamtąd, właściwym sobie tylko tempem, dotrzeć do celu - maleńkiego paleniska na samym środku celi. To właśnie z niego pobłyskuje maleńka iskierka. Ciepłe światełko będące ostatnią nadzieją na spokojną noc w świetle rozgrzewającego ognia. Obślizgła macka - dowód na śmierć lata - dociera do wystraszonej iskierki, by wprawić ją w niebezpieczne drżenie. Gdyby ktoś przyglądał się tej walce, zapewne wstrzymałby oddech w oczekiwaniu... W oczekiwaniu na rozstrzygnięcie - być albo nie być małej jasnej kropeczki, która jako jedyna jest w stanie rozwiać chłód jesiennego wieczoru; kropeczki, która od zmierzchu stoczyła tych walk już tysiące. 

Ból mnie zamyka. Urlop stopił barierę przed kontaktem fizycznym; ba! Nawet zdarza mi się wykazywać inicjatywę! Ale... Pieprzone "ale"... 
Nawet najmniejszy ból ponad to, co jest ewidentnie przyjemne, powoduje wycofanie i ucieczkę. Ciało działa bez zarzutu - gorzej z głową. Ta mała zołza najchętniej natychmiast by się rozpłakała. Obślizgła macka paskudna. Ale tego nie robi... Płacze, ale po cichu... Tak, żeby nikt nie widział. 

Muszę kupić buty. Wygodne i eleganckie jednocześnie... To będzie istna Gehenna. Jeśli mój masochizm jeszcze gdzieś tam istnieje, to na pewno się obudzi dzięki tej wymyślnej torturze. 

niedziela, 15 września 2013

Efekcie trwaj!

Jeszcze dwa tygodnie temu nie dałabym wiary, gdyby ktoś powiedział mi, że będę leżeć z zawiązanymi oczyma i unieruchomionymi kończynami podczas popołudniowej drzemki, a gdyby dodał, że później mój Pan ze mnie skorzysta, a tym samym da rozkosz, o której niemalże zaczynałam zapominać - zabiłabym smutnym śmiechem. A jednak. Czy urlop sprawił że moja bariera niemalże się roztopiła? Chwila odpoczynku? Relaksu? Nie wiem, ale... Trwaj efekcie!

Jeśli kiedyś będzie nas stać na budowę domu to chcę mieć OGROMNY prysznic. To pewne.

Pomimo optymistycznego nastawienia, mam świadomość, że jeszcze kupa pracy przede mną. Niektóre elementy budzą mój lęk. Lęk, że za chwilę znowu coś popsuje się w mojej głowie, że nie będę w stanie pójść o krok dalej. Taki destrukcyjny strach może popsuć wszystko, ale wierzę, że razem (R-A-Z-E-M - załapałaś pusta łepetyno?!) uda nam się go pokonać i wszystko W KOŃCU wróci do normy. Znów będę dla Niego pełnowartościową Suką. Jego Ni...

Jak zbawienny wpływ ma na nas odpoczynek i zmiana otoczenia to jest dla mnie nie do pojęcia. Nie cały tydzień w jego ramionach bez cholernej codzienności wystarczył, by stopić bariery, usunąć lęki i naprostować to, co pokrzywiło się przez natłok problemów.

wtorek, 10 września 2013

Sztorm

W końcu powiedziałam wprost Panu o tym jak odczuwam pewne rzeczy i z czym na dzień dzisiejszy mam SPORY problem  (mucho grande problemmo!). Co będzie dalej...? Kto to może wiedzieć. Na razie cieszymy się urlopem, spędzamy razem czas i problemy poszły w odstawkę. On o wiele rzeczy "nie pyta" a robi, a ja "idę za jego głosem" i wszystko płynie do przodu... Byle tylko nie ruszył się sztorm.

Czasem trzeba kogoś stracić - nawet fikcyjnie, w swojej głowie - by docenić jak wiele dla nas znaczy i jak będzie nam tego kogoś brakować, gdyby faktycznie zniknął.

poniedziałek, 2 września 2013

Zielonoroga krowa :)

Jedna z kwestii ważniejszych ruszyła o krok w przód, a ja już patrzę i wypatruję kiedy cofnie się o dwa w tył. Łeb do oderżnięcia. Jak stopa (a właściwie paznokcie), na którą już nawet Bosch nie pomoże.

Ale póki co...



Oprócz tego - dialog:

- Bardziej nie lubisz chłosty stóp czy piersi?
- Chyba piersi, bo w sumie to wtedy od razu mnie to uwrażliwia i podrażnia.
- A stopy?
- A na stopach nie mam sutków.

Hmm... Dobre lanie chyba jest jednak wskazane na poprawę kondycji psychicznej :>

piątek, 30 sierpnia 2013

Worek treningowy

Nie wiem. Nie rozumiem. Ostatnio mam wrażenie, że otaczający mnie świat zrobił sobie ze mnie worek treningowy. Od dwóch miesięcy praktycznie wcale nie pojawiają się dobre wiadomości. Żadne. Oczywiście, są pewne pozytywne aspekty, ale zupełnie nie związane z kwestiami naprawdę istotnymi.

Ba! Idąc dalej - to nie jest tak jak normalnie, że dzieje się coś złego, człowiek się podnosi po czym od nowa pojawia się jakiś krzak. Nie. Szpile pojawiają się jedna za drugą. Jak z karabinu maszynowego. Jeszcze nie zdążę się otrząsnąć po jednym kuksańcu a już dostaje bęcki z drugiej strony.

Informacja, która dotarła do mnie dzisiejszego wieczora przelała czarę. Już naprawdę zaczyna brakować mi argumentów dla mojej własnej głowy, żeby sobie wytłumaczyć że wszystko jest cacy. Pomimo, że podobno jest cacy.

A najgorsze jest to, że ja NIE WIEM o co mi się rozchodzi, co nie przeszkadza wszystkiemu naokoło rozjeżdżać się w czterech kierunkach - daaaleeeekoooo ode mnie.

środa, 28 sierpnia 2013

Lody

Nie jest to realny dialog, ale... Moja setna analiza, przekręcanie i rozważanie opcji oraz efekty tych wariacji trochę mnie rozbawiły:

- Jak można nie lubić lodów i ciągle mieć na nie ochotę??!!
- No można! Można np. mieć chore dziąsła i każdy kęs loda to katorga, co powoduje nie chęć do lodów!

Tia :)

Znacie to uczucie, gdy coś tak niemiłosiernie swędzi przez dłuższy czas (zwłaszcza chodzi o czas kiedy nie można się nawet dotknąć) i w końcu można się podrapać?

To uczucie (w przełożeniu na odczucia psychiczne) towarzyszy mi ostatnio niemalże na okrągło...

sobota, 24 sierpnia 2013

Nie ważne kto jest mniejszy!

Od zawsze byłam zdania, że gdybyśmy więcej uwagi poświęcali starym porzekadłom naszych babć, życie byłoby prostsze a większość sytuacji bez rozwiązania znalazły by swoje rozwiązanie lub w ogóle się nie wydarzyły. Nie pierwszy raz, kiedy zaczęłam tracić kontrolę nad otaczającym mnie światem utknęłam we własnej głowie bez żadnej możliwości wylania tego co w niej siedzi.  I jak zwykle dupa - nie pomogło :). Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - z każdej sytuacji czegoś się uczymy. Nauczyłam się i ja ;)

Między innymi nauczyłam się również tego, że nie ma takiej sytuacji, nie ma takiego doła ani takiej chandry pośród której pewne zachowania mojego Pana nie sprawiłyby, że wzrok sam ląduje na podłodze a pewność siebie znika jak bańka mydlana.

Pytanie tylko co do cholery znaczy? Czego nowego uczy mnie to o sobie? I gdzie  mnie to zaprowadzi?



wtorek, 13 sierpnia 2013

Homonto

Czy ktoś może mi wyjaśnić skąd ta tendencja do znikających postów? Po co w ogóle męczyć się i tworzyć żeby natychmiast potem go usunąć? Jeśli jest to forma wygadania się - fajnie, tylko po co to publikować? O ile jeszcze rozumiem, że ktoś mógł napisać coś w emocjach, bo się wkurzył, bo rozżalony i miał trzy tysiące powodów ku temu, żeby świat zobaczył jego złość, a potem zrobiło mu się głupio, o tyle mam wrażenie, że w wielu takich sytuacjach to trochę nie o to chodzi. A chciałabym wiedzieć! Bo może ja też tak powinnam robić! :)

Param się ostatnio ucieczką od wszystkiego. Uciekam od każdej sytuacji wymagającej ode mnie... Hm... Czegokolwiek. Zablokowałam się i nie wiem jak powinnam się odblokować. Czasem mam odczucie, że wręcz boję się jakiejkolwiek bliskości - choć takie stwierdzenie jest nieco daleko posuniętym. Błędne koło o którym ostatnio wspomniałam, najwyraźniej nabiera rozpędu. A im szybciej się toczy tym bardziej mnie mdli.

Czuję się, jakbym siedziała trochę w takim... Hm... Niebycie?

Może mnie się zwyczajnie nudzi! Może powinnam się zaprząc do roboty, (LINK:) homonto i te sprawy. Tylko za wielki łeb mam na uprząż jakąkolwiek - jeszcze z dupą może dałoby radę, ale łeb? O niee, z tym terrorystą brak możliwości pertraktacji.

Wczorajszego wieczoru wybraliśmy się podziwiać spadające gwiazdy. Coś niesamowitego - przyjemny chłód, głowa spoczywająca na jego klatce piersiowej i omiatający mnie lekko jego zapach. To jest właśnie to, co Tygryski lubią najbardziej. Droga powrotna przesycona dyskusją ciągnącą się niemalże do 3 nad ranem. I ta satysfakcja. Po prostu rozmawialiśmy. Bez zastanawiania się nad tym "która to godzina, bo przecież jutro trzeba wstać", bez sugestywnych spojrzeń w stronę zegarka... Tęsknota...?

piątek, 9 sierpnia 2013

Nosz kurka...

Pieprzone gorąco. Nosz KURKA! 2:59 nad ranem. Pan idąc spać wyłączył wentylator. W ciągu 10 minut temperatura  zrobiła się nieznośna. Nieznośna na tyle, że mnie obudziła. Nosz kurka... Leżę na łóżku, przykładam stopę do łydki Właściciela i co? Po zaledwie 2 minutach stopa zaczyna ociekać potem niczym płynący z wolna strumyk, a temperatura ciała skacze o 3 stopnie.

Nie pojmuję. Czy świat, który mnie otacza nie rozumie że potrzebuję snu?! Że nie mogę spędzać sama z sobą już więcej czasu?

A tak poważnie.

Jestem kretynem. I tak - mówię to na poważnie. Ciągle nakręcająca się pętelka, która wydaje nigdy się nie kończyć doprowadza mnie do białości. W czym rzecz?

- Nie mam ochoty... Zupełnie.

I zaczyna się. Brak u mnie ochoty na seks natychmiastowo powoduje u mnie stres. No bo przecież jak to nie mam ochoty - na pewno to już tak zostanie i za 5 lat, mój E bezpowrotnie mnie zostawi, no bo jak facet może żyć bez seksu. Stres, powoduje jeszcze większy stres bo kiedy uświadamiam sobie, że mnie to stresuje w mojej głowie zapala się lampa: "jak będziesz się stresować - ten stan się nie zmieni". I tak w kółko.

Naprawdę zaczynam wierzyć, że jedynym ratunkiem są dla mnie pornole, których z założenia nie oglądam.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Czuję Sukę!

- Tak, jasne, bo mnie się w tym domu totalnie ignoruje! Zero zainteresowania!

Ups.. Wstał. Idzie do mnie. Szybko. ZBYT SZYBKO!

- Tak..? Teraz już masz pełne zainteresowanie??
- Tak...

O mało nie wyrwało się niewinne "Tak Panie"! To się nie godzi w obliczu takiej zniewagi!

- <niuch, niuch> Ooo! Czuję Sukę!

Tia :D

czwartek, 1 sierpnia 2013

Szczotka do butelek.

Przeglądając jedno z forów natknęłam się na rozmowę na temat analnej penetracji u mężczyzny. Rozmowa mnie zabiła i postanowiłam ją tutaj przytoczyć. Ku dopełnieniu formalności dobijam również LINK

"A*: sama uwielbiam być pieszczona w obydwie dziurki i wiem że przeżycia sa 100 razy lepsze. ja miałabym opory bo jednak z higieną u faceta różnie to bywa. ale jak bym była na 100% pewna że nic "tam" nie znajdę to czemu nie?

B: a co daloby tobie 100% pewnosc? zajechanie go od tylu taka szczotka do mycia butelek?"

* pseudonim został zmieniony, pisownia oryginalna ;)

EDIT:
Przeglądając rzeczone forum trafiłam również na post o treści:

"Penis 18,5cm powinien mieć grubość z 14cm do 15cm inaczej wygląda jak ołówek (...)"

Nie zastanawiając się wiele pokazałam mojemu wspaniałemu E, a On co na to:

"to fajnie, można wsadzić za ucho np :p"

Taaak ;) To będzie świetny dzień :)

środa, 31 lipca 2013

Nadchodzi Armagedon.

Zastanawiam się. Czy lepiej powiesić się za cycki czy może poddać operacji wbudowania wibratora w pochwę (sic! nigdy więcej śliwek - coś mój mózg nie pracuje po nich właściwie:D). 

Jak wspomniałam poprzednio, seks podczas wyjazdu nie wypalił - okres i te sprawy. Zajrzawszy dzisiaj do gaci uznałam że ten czas nadszedł - brak przeciwwskazań co do aktu seksualnego. Uradowana przygnałam do komputera żeby Lubemu zapowiedzieć popołudniowe igraszki... I CO Luby na to?! 

A pstro. Kręgosłup przeskoczył i nie ma bata! 

Jeszcze nie wszystko stracone - myślę sobie. W końcu zawsze mogę być u góry. Niemalże merdając nieistniejącym ogonkiem podzieliłam się newsem z Władcą wszechciała mego. Efekt? Na cyckach już się nie powieszę - właśnie w tamtym momencie mi spadły. 

- A ja będę umierał przy każdym skoku na mój kręgosłup?? Nie - dziękuję. 

Mój własny mąż podziękował za seks, którego nie było. Armagedon nadchodzi. 

wtorek, 30 lipca 2013

Notka powyjazdowa

Właśnie powinnam sprzątać, rozpakowywać i generalnie w ogóle przemianę w domu czynić. Chrzanić to. Nie mam siły. Dla niewtajemniczonych w piątek udaliśmy się z Panem i Władcą na weekendowy wyjazd businessowo-wakacyjny do oddalonego od Polski o 9 godzin jazdy samochodem państwa. Właśnie wróciliśmy do dusznego, niewietrzonego mieszkania. 

Armagedon przyszedłby już dzisiaj, gdyby podróż planowana na 9 godzin FAKTYCZNIE zajęła 9 godzin. Ponieważ jak światem światem stał na swoim miejscu tak stoi, podróż zajęła nam równiutkie 12 (sic!) długich godzin.  

Droga jaką musieliśmy pokonać nauczyła mnie czegoś nowego. Czegoś nowego o moim Właścicielu. Posiadam złotą, zamkniętą na kłódeczkę klatkę ;> Z różnych przyczyn zmuszona byłam do posadzenia zada za kółkiem. Autostrada jak szafa przede mną, noc ciemna jak pupa małego Afroamerykanina (niech będzie poprawnie, a co!) i rozdygotany ze stresu mąż. W oddzielnym samochodzie - tuż przed maską prowadzonego przeze mnie auta.. Fakt, że mogłam się stresować, denerwować a kto wie, może nawet zmęczyć, a zwłaszcza fakt że Luby nie miał nad tym grama kontroli wyprowadził go z równowagi na tyle, że przez moment miałam wrażenie że człowieczynie odpowiedzialnemu za całą sytuację Pan urwie twarz razem z dupą. Nie urwał Dzielniacha! Zrobił za to coś zupełnie innego. Uświadomił mi, przed jak wieloma rzeczami chroni mnie i jak wielu "narażeniom na stres" zapobiega. A przede wszystkim jak wiele dodatkowego wysiłku musi go to kosztować. Trudna rozmowa na ten temat... Taaaak, to jest to co wredna suka w mojej głowie lubi najbardziej ;D 

Oczywistym było to, że skoro jedziemy na weekend i będziemy mieć do swojej dyspozycji klimatyzowany pokój to NA PEWNO z dniem przyjazdu do hotelu dostanę okres. To było jak wyrok, który zapadł już w momencie wyjazdu, a który wykonać niechybnie się musiał. Nie było uproś. Oczywiście, żebym nie pogodziła się z tym tak łatwo do hotelu mieliśmy dotrzeć w piątek w nocy, a Ciocia Miesiączka miała dołączyć do nas dopiero z soboty na niedzielę. Hip hip hura, na miejsce dotarliśmy wpół do szóstej nad ranem. Chociażbym odwaliła striptiz na rurze (pod warunkiem, że nie zasnęłabym w trakcie zwisu na chłodnym kawałku metalu) to na seks nie było szans. Po trudach podróży nie zmusiłabym do aktu seksualnego ani siebie ani jego. W sobotę rano dostałam okres. Ta... 

Podsumowanie? Było mega giga świetnie. Spełniło się marzenie tych wakacji. Zamoczyłam nogi w morskiej wodzie. Spędziliśmy multum cudownych chwil. Każda jedna bardziej wartościowa od drugiej. Dowiedziałam się czegoś nowego o lubym a przede wszystkim mogłam w pewnej mierze świadczyć o nim - niejako jako Jego własność. 
Przywiozłam suweniry najcudowniejsze na świecie. Pomimo skrajnego zmęczenia - wypoczęłam jak szalona. 

Na koniec, wrzucam widok z okna za który to w czasie powrotu zapłaciliśmy GRUBO więcej niż mieliśmy ochotę. Ale cóż.. Czego się nie robi gdy człeczyna ledwo na oczy patrza...  
 

wtorek, 23 lipca 2013

Lecznicze skutki rozmowy

Zostałam ostatnimi czasy skłoniona do zastanowienia nad swoim libido i jego poziomem. Nie, nie Pan zmusił mnie do takich przemyśleć, a ku zaskoczeniu ogółu społeczeństwa wtajemniczonego w kwestię (czyt. mnie i Pana) - przez moją mamę.

Przemyślałam, pogrzebałam - okazało się: fakt, trochę u mnie z tym kiepsko. Jak to ja - uznałam, że należy coś z fantem zaradzić i zapytać wujka Google, co on na ten temat sądzi. Z wszelkich jego mądrości wynikło, że jedynym DZIAŁAJĄCYM rozwiązaniem jest puścić sobie pornola.

Ręce mi opadły do samej ziemi, wrócić na swoje miejsce nie chciały i w ogóle jakoś tak krzywo mi się zrobiło.

I pewnie temat bym na jakiś czas porzuciła, gdyby nie fakt że postanowiłam się pożalić Raheli. Czasem jak człowiek coś powie to mu lepiej. No i powiedziałam. I może i faktycznie nawet lepiej mi się zrobiło - przynajmniej to momentu aż Pan-Wtykam-Nos-We-Wszystko nie rzucił luźnego pytania:

- O czym gadacie?

Głupio powiedzieć "A kij Cię to obchodzi?" w końcu Pan i Władca i w ogóle pełen respekt. Po wstępnym fochu stwierdziłam:

- Jak chcesz to przeczytaj, ale rozmawiać na ten temat nie mam zamiaru.

Przeszło. O dziwo. Dziś już wiem dlaczego :>

Nie minęły dwa dni, a moja babska ciekawość zwyciężyła. No przecież musiałam dowiedzieć się co takiego powiedziałby mi po przeczytaniu rewelacji pod tytułem "od "x" czasu nie mam zupełnie ochoty na seks, żadnej, jak mam być dobrą suką, skoro teraz ogranicza się to wyłącznie do obowiązku, bo z podnieceniem nie ma nic wspólnego". Musiałam zapytać, no po prostu musiałam. Kiedyś odetnę sobie ten wielki jęzor. Jak słowo daję.

No to zapytałam. Nie dowiedziałam się nic szczególnie nowego, oprócz tego że nie wiedział że trwa to dłużej niż przypuszczał.

Czas chyba na efekty, prawda? Zawsze kiedy piszę o pewnych zdarzeniach, wspominam również o skutkach - niech i tak będzie tym razem.

Skutek jedynie jest taki, że nabrałam ochoty ;) Jak to się stało, i w jaki sposób nastąpiło połączenie pochwy z ośrodkiem ciekawości - tego nie wiem i wiecie co? Dopóki działa wcale mnie to nie interesuje.

niedziela, 14 lipca 2013

Ciągle tylko źle??


Ktoś kiedyś stwierdził, że w pewnym (ograniczonym) gronie, jestem jedną z bardziej "doświadczonych osób". Hmm... Szukając linku do jednego z poprzednich postów, stwierdziłam że ZNACZNIE częściej piszę o "braku" uległości niż o swojej uległości...

To jak to w końcu ze mną jest? Bo może należy zrewidować światopogląd.

piątek, 12 lipca 2013

Jeśli Twoja kobieta twierdzi, że pieprznąłeś książkami (a nie pieprznąłeś), to wiedz że coś się dzieje!

Nie zwykłam się żalić. I nie zwykłam mówić o własnych słabościach.

Odkąd pamiętam moja mama zawsze powtarza, że kiedy marudzę że jestem chora to znaczy że mnie męczy, ale kiedy PRZESTAJĘ marudzić, to oznacza że jestem NAPRAWDĘ chora. Ot co...

Ta sama zasada tyczy się słabości. Kiedy "jojczę", znak to że mój brak działania wynika z wielu przyczyn, ale na pewno nie jest to ograniczenie czy słabość. Kiedy zaczyna milczeć.. "Znak to że coś się dzieje".

Przyszedłszy dzisiaj do izby domowej obładowana zakupami, wypakowałam wszystko, usiadłam... I
zaczęłam się wściekać. Zupełnie bez powodu. Byłam tak zła, że każda pierdoła doprowadzała mnie do furii...

Jakim policzkiem było, gdy mój wspaniały E udowodnił mi, że jednak przypieprzam się bez przyczyny... I to był moment, kiedy wszystko pękło. Napięcie i złość kumulujące się we mnie od kilku dni uszły wraz z hektolitrami łez...

Tylko co z tego, skoro natychmiast po otarciu nosa napięcie wróciło? Irytacja rozpoczęła wędrówkę po swojej własnej krzywej wzrostu...? Wróciła i czepliwość. I agresja...

Tylko ja już jestem tym zmęczona... Już sama nie wiem co lepsze... Czy wolę się wściekać czy wolę żeby nie chciało mi się kiwnąć nawet najmniejszym palcem u prawej stopy...

czwartek, 11 lipca 2013

Masz babo placek

Nie wiem czy istnieje coś takiego jak letnia chandra - ale biorąc pod uwagę mój stan, zakładam że tak. Cokolwiek mnie dopadło, niech już sobie do jasnej cholery pójdzie, bo obawiam się, że mój tyłek może tego z różnych powodów nie wytrzymać ***

Chciałaś babo głupia Pana z twardą ręką i takiego, który nie odpuszcza, to masz i ani słowa skargi! 

Przynajmniej tak powinnam sobie powiedzieć pacając się mocno w mój durny, zakuty ostatnimi czasy łeb powtarzając "A Ty głupia Suko, a Ty!". Nie pomaga. No kurde, nie pomaga...

Zapomniałam na śmierć o liście. Przypomniałam sobie 4 godziny po czasie. Rewelacja. Chciałabym napisać "A tak dobrze szło", ale to również byłaby nie prawda. W końcu nie mogę zapomnieć o akcji z czekoladą.

BAM! Padło hasło, o którym jeszcze nie pisałam.

Sprzeciwiłam się. I to najbardziej perfidnie jak tylko można. Tylko czy aby na pewno się sprzeciwiłam, czy może po prostu przegrałam walkę sama z sobą? Nie istnieje nic trudniejszego niż walka z samym sobą. Nie istnieje większa i twardsza bariera do pokonania niż własne ograniczenie. Zwłaszcza, jeśli ograniczenie ciągnie za sobą daleko posunięte skutki. Konkret? Proszę bardzo.

Czytając jeden z poprzednich postów mogliście zauważyć, że Pan kontrolował moje spożycie pokarmów wyskokowych. Ponieważ większość czasu spędzam teraz w domu, a Pan w pracy pewna część tego nadzoru pozostała na łączach internetowych, a to sprzyja głupim pomysłom. I tym razem było podobnie.

Za pierwszym razem sięgając do słoika z czekoladą zrobiłam to zupełnie bezmyślnie. Gdy przyszła refleksja i "oświecenie" było mi tak pieruńsko głupio, że nie wiedziałam gdzie się schować. Ale kiedy sięgnęłam po trzecią łyżeczkę... Wtedy popadłam już w rozpacz. Nie dlatego, że jestem nieposłuszna. Dlatego, że nie byłam w stanie nad tym zapanować; dlatego że Go rozczarowałam; dlatego, że czułam się tak, że najchętniej zrobiłabym to jeszcze raz pomimo całej odrazy z jaką w tamtym momencie na siebie patrzyłam. Tyle w temacie. Słoik spokojnie spoczywa na dnie kontenera, z dala ode mnie. Niby problem znikł, ale czy aby na pewno...? Zniknęła pokusa, a nie przyczyna pokusy...

A baba placek nabyła (tych, którzy zapomnieli skąd baba, odsyłam do tytułu), ponieważ Pan wpadł na genialny pomysł:

- Sama wymyślisz sobie karę.

No to wpadłam... Jak śliwka w kompot. I dupa zbita...

A może właśnie nie koniecznie, bo zakładam że nie do końca takiej kary oczekuje mój Pan...

*** I zdecydowanie jest to WIELOZNACZNE

niedziela, 7 lipca 2013

Notka rocznicowa

Każda pełna "sumka" przynosi refleksję. Na dzisiejszą refleksje złożyło się kilka elementów. Właśnie dzisiaj "zastała nas" druga rocznica naszego ślubu, setna lista rzeczy do zrobienia, setny post i niemalże dziesięć tysięcy wejść na bloga.

Dostałam od mojego męża najpiękniejszy prezent jaki tylko mogłam dostać. Podarował mi list, pisany do samego siebie. List, który napisał niedługo po tym jak mnie poznał. List, który mówił o jego uczuciach do mnie. Kiedy skończyłam go czytać, oczy miałam pełne łez... To, jak czuł każdą cząsteczkę, która rodziła się między nami odbierało mi dech w piersiach...

Rocznice zazwyczaj - oprócz refleksji - przynoszą podsumowanie. Dla mnie - podsumowanie wielu aspektów. Ku własnemu zaskoczeniu stwierdzam, że nie wiele jest elementów, które nie rozwinęłyby się w dobrą stronę. Jako małżeństwo lepiej się dogadujemy, lepiej rozumiemy, a co ważniejsze - znaczenie łatwiej nam rozmawiać bez włączania nadmiernych emocji...
Nasza relacja BDSM również się rozwinęła. Chociaż pozornie cofnęłam się "w swojej uległości", to podsumowując i analizując własne podejście stwierdzam, że to nie prawda. Rozwinęłam się również w tej dziedzinie. Może popełniam więcej błędów, może jestem bardziej krnąbrna niż kiedykolwiek, ale... Ale w pełni świadomie. Podporządkowuję się, bo dorastam do tego, że podporządkować się chcę. I nie robię tego, ponieważ uważam że taka moja rola. Robię to, bo to czuję... A to dla mnie ogromny krok na przód, a przede wszystkim baza pod fundament stałego związku BDSM, w jakim chciałabym się znaleźć któregoś pięknego dnia. A to, wiąże się bezpośrednio z refleksją nad moimi listami rzeczy do zrobienia. Również to, jak podchodzę do wykonywania zadań zawartych na tej liście, pokazuje mi jak zmieniło się moje podejście do tego zadania. A moja refleksja, że nie chciałabym z nich już nigdy rezygnować - do dnia dzisiejszego wbija mnie w fotel jak rakieta odrzutowa.

Pozostaje mi podsumować mojego bloga... Cieszę się, że jednak wróciłam do regularnego publikowania na nim "czegokolwiek". Dzięki temu, udało mi się poznać wspaniałe osoby, które również do mojej uległości wiele wnoszą. Blog, stał się też pewną formą komunikacji. Pewne rzeczy znacznie łatwiej napisać niż powiedzieć. Dzięki temu, jeśli czegoś nie umiem mojemu Panu wytłumaczyć mogę przelać siebie w mój prywatny kawałek internetu, a później w nieskończoność analizować co w moim podejściu nadal nadaje się do poprawienia.
Blog uczy mnie również systematyczności. Założyłam sobie, że na pewno chciałabym utrzymać spójność historii która tutaj się tworzy - dzięki temu za kilka, kilkanaście lat będę mogła wrócić tu i przypomnieć sobie swoje odczucia i przemyślenia...

Nie da się ukryć, że podsumowanie - oprócz dobrych - przynosi również te złe przemyślenia i wnioski. Ale sztuka nie polega na tym, by kajać się i rozpamiętywać to, że było się takim czy innym. Sztuka polega na tym, by każdego dnia pamiętać o tym jakie błędy się popełniło i każdego dnia dawać z siebie dwieście procent, by stawać się lepszym i eliminować to, co doprowadziło do popełnienia błędów przeszłości.

Wniosek? Jedynie taki, że jestem szalenie wdzięczna mojemu Panu, że każdego dnia daje mi możliwość budzić się przy Jego boku, całować twarz i służyć mu całą sobą... Wdzięczna mężowi za to, że każdego dnia daje mi możliwość kochać go, i odwzajemnia miłość, którą mu daje... I w końcu wdzięczna tym wszystkim, którzy mnie wspierali i pomagali mi dojść do punktu w którym znajduję się teraz... Do pełni szczęścia i spełnienia.

Zakończenie może nieco melodramatyczne, ale... Dziś właśnie pełna jestem melodramatyzmu...

piątek, 5 lipca 2013

Bunt

- Dziś będziesz chodzić nago.

Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później nastanie taki dzień, w którym padną te okropne słowa. Czy na pewno okropne?

Ponieważ raczyłam się dzisiaj wiedzą tajemną z dziedziny dialektów ludów obcych, musiałam się ubrać, a kiedy Pani Znachorka poszła sobie w końcu stwierdziłam, że zaryzykuję i klasyczną, edeńską goliznę zamienię na gustowną spódniczkę i biustonosz. Oczywiście bez "majtków".

Kiedy Pan posadził mnie na biurku i "skosztował", pomysł przeszedł. Zresztą - pewnie nie wiele bym się pomyliła gdybym powiedziała, że pomysł kawałka materiału, który można "zakasać" spodobał się Panu bardziej aniżeli strój Ewy. Też nie byłam wybitnie rozczarowana perspektywą poruszania się w "jakimś" ubraniu zamiast BEZ "jakiegoś" ubrania.

Dostęp jaki umożliwiał taki strój zrobił na mnie... Hm... Nieco przytłaczającego wrażenie, chociaż dotyk palców Pana na nagiej skórze moich pośladków jest dla mnie jak balsam. I ten właśnie balsam spłynął na mnie...

Idąc się położyć wiedziałam, że do mnie dołączy. Ba! Chciałam tego. Pragnęłam poczuć go w sobie. Głęboko. Nie chciałam się kochać... Chciałam się pieprzyć z moim Panem.

I chęci moje mnie przerosły.

Do pewnego momentu, skupiona na przyjemności Pana byłam w siódmym niebie, ale... Gdy Pan stwierdził, że musi nieco ostudzić mój zapał i oddalić mnie od granicy orgazmu (bo przecież jego ręce również nieustannie błądziły po moim ciele)... Moje siódme niebo zaszło chmurami i zrobiło się nieco burzowo. Nie wiem, czy ból był zbyt intensywny; czy może bezsilność zbyt ogarniająca, a może po prostu nie byłam w tamtym momencie gotowa na ból o takim natężeniu... W każdym bądź razie w momencie przestało mi się to wszystko podobać, w momencie straciłam ochotę na cokolwiek i właśnie w tamtym cholernym momencie poczułam, że chcę żeby zabrał ze mnie swoje wielkie łapska.

Jestem jednak Jego Suką... Nie mogę zabronić mu zabaw ze mną. W końcu to ja jestem dla niego. Ale przecież nie musi mi się podobać... Klatka pamięci z czwartkowego popołudnia:

"- Jeśli będzie Cię złościć, będziemy to robić aż nie zaczniesz czerpać przyjemności z tego, że spełniasz moje polecenie" 

Czy to nie właśnie ta sytuacja? Czy nie tutaj powinnam czerpać przyjemność z tego że jestem Jego, że bierze sobie to, co do niego należy? Odpowiedź powinna być twierdząca? Dla mnie to nie takie oczywiste...

Czy nie powinnam być zadowolona? Przecież ostatecznie zostałam zaspokojona... Ale nie czerpałam z tego takiej przyjemności jak zwykle... Nie dość że bynajmniej nie czerpałam przyjemności z tego, że służę Panu swoim ciałem to jeszcze odebrało mi to percepcję mojej własnej przyjemności. A przecież Pan chciał żeby było mi dobrze..

Wstałam. Nie byłam zła... Może nieco zamyślona...

- Mogę trochę czekolady?
- Nie.
- Ale troszeczkę..
- Nie <stwardniały ton>
- Ale...
- Nie!

I tak... To był moment, gdy moja złość zaczęła rosnąć. Ponieważ jak Pan słusznie zauważył byłam zamyślona i rozkojarzona, niechybnie musiało się to skończyć cukrzaną "potrzebą". Rozumiałam, że odmowa była dla mojego dobra. I chyba tylko to spowodowało, że się podporządkowałam. I odpuściłam. A może tylko to, że przypomniałam sobie o spoczywającym w lodówce arbuzie, a nie potrzeba odpuszczenia...?
Wyciągając soczysty owoc z lodówki usłyszałam:

- Oo arbuz! Ja też chcę!
- To sobie weź!
- Tak? Sam mam sobie przygotować?
- Tak!
- No możesz troszeczkę, ale bardzo malutko <mowa tutaj o czekoladzie>.
- Teraz to ja mam arbuza!
- Czyli nie chcesz?
- Chcę! Ale po arbuzie...
- Dobrze, ale możesz pod warunkiem że będę na to patrzył i zdecyduję czy nie bierzesz za dużo.

I to właśnie był moment, kiedy szlak mnie jasny trafił. Irytacja całego dnia skumulowała się i wybuchła w tym jednym zdaniu wypowiedzianym przez Pana. Cokolwiek we mnie wstąpiło po tych słowach - nie chciałabym spotkać tego nocą w ciemnej uliczce.

Kiedy tylko zjadłam porcję arbuza, poszłam do kuchni, nabrałam pełną łyżkę czekolady po czym wychyliłam się do pokoju, pomachałam Panu łyżką i wsadziłam ją do buzi z miną "patrz, widzisz - zrobiłam po swojemu o nic Cię nie pytając". Po czym mój Właściciel wstał - stanął w drzwiach, a ja z miną "odczep się, widzisz do czego doprowadziły Twoje "polecenia'" przeszłam obok niego, usiadłam przy biurku i zaczęłam klikać myszką w co popadnie. Oczywistym było że nie skupie się za żadne skarby na czymkolwiek.

- Wróć tu.
- Nie.
- Nisza, wróć tu.

Zamilkłam. Adrenalina buzowała mi we krwi a jedynym moim celem stało się nie-podporządkowanie się. Nie musiałam długo czekać na rozwój wydarzeń. Pan szarpiąc za włosy zaprowadził mnie na łóżko, gdzie jedyne czego ode mnie oczekiwał do powiedzenia czemu się na niego złoszczę. Akurat to było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Właściciel przełożył mnie przez kolano, po czym - dzierżąc w dłoni pasek - stwierdził, że kiedy już się zdecyduję to mogę mu powiedzieć w czym rzecz. Po czym oczywiście zaczął bić.

Walczyłam z całych sił. Najpierw o ciszę - bo przecież zacząć krzyczeć byłoby ujmą na honorze. A kiedy już nie było nawet najmniejszej szansy na ciszę - razy ustały.

- O co się złościsz?

Odpowiedziała mu tylko cisza i moje mocno zaciśnięte zęby. Pan złapał mnie za włosy, podciągnął wyżej i chwycił za gardło po czym zaczął pytać. Cały czas o to samo. Zmieniając narzędzie swoich tortur na palcat. Ten którego ostatnio tak nie znoszę. Trzymając moją twarz w uścisku nadal bił. Kiedy już nie mogłam znieść a adrenalina zaczynała parować mi uszami, Pan kazał mi uklęknąć... Oparłam się na wyprostowanych rękach opuszczając wzrok. Nie chciałam na niego patrzeć. Zwłaszcza, że na usta cisnął mi się tryumfalny uśmieszek. "Jeszcze się nie złamałam. Jeszcze nie powiedziałam... "

- Nie, podnieś się. Wyprostuj.

Wiem, że On widział. Widział, że każde kolejne polecenie drażniło mnie jeszcze bardziej.

- Nisza, wiem że jesteś zawzięta i potrafisz się uprzeć. Ale musisz wykonywać moje polecenia. Zawsze. Nawet wtedy kiedy jesteś zła. Zapytam Cię po raz kolejny a Ty mi odpowiesz.

Na ścianie ujrzałam cień moich poskręcanych włosów i kształt jego okularów. Oczami wyobraźni zobaczyłam jak na mnie patrzy. Jaką ma minę... I... Coś zaczęło topnieć. Złość - której pokłady w końcu musiały się skończyć - zanikała... Ale nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa...

I kiedy Jego cierpliwość się skończyła, złapał mnie za włosy na karku i przycisnął do powierzchni łóżka, wyrwałam się i przytuliłam do jego nóg... Było mi głupio.. Uświadomiłam sobie jak idiotyczne było moje postępowania i jak surowo powinnam zostać za nie ukarana. Miałam ochotę wyć... A On?

- O co się złościsz?
- O wszystko...
- Czym jest to wszystko...

I kiedy popatrzył na mnie, wiedział że nie powiem teraz zupełnie nic... Wiedział że pękłam, że się poddałam i że zrozumiałam... I tylko tego oczekiwał... A ja?  A ja zrobiłam krok na przód... Poddałam się i pozwoliłam sobą pokierować. Nie poczułam złości bo mnie złamał... Nie poczułam się urażona, bo przecież widzi że nie jestem w nastroju do rozmowy a On akurat teraz musi to wiedzieć. Nie... Nie tym razem... Tym razem zwyczajnie, spokojnie czekałam na rozwój wydarzeń... Czego będzie wymagał i czego oczekiwał... I już nawet ta spódniczka była bez znaczenia...

Dziękuje wszystkim, którzy dotarli do tego momentu tyrady. Sponsorem waszego straconego czasu był On - jedyny, niepowtarzalny E, na którego polecenie ten post powstał :)

środa, 3 lipca 2013

Dobre rady i rozwój.

Jeśli chodzi o rady wstępne - proponuję nie słuchać podpowiedzi uległych z zapędami do dominacji. W żadnej - nawet najbardziej oczywistej sytuacji ;)

Zrób co należy - mówili, przyznaj się - radzili. A było się nie przyznawać, a było przecierpieć wyciąganie informacji - może rozeszłoby się po kościach, a tak co...

No właśnie nic. Kary nie było. Nawet nie musiałam się publicznie przyznawać do swoich cudownych wyczynów. Nic...

Niby nic, a jednak...

- Jesteś moją własnością, i przez najbliższe może tygodnie, może miesiące, może lata będziesz to czuć. Najwyraźniej przerwy nie wpływają na Ciebie dobrze, w związku z czym będziesz mi bezwzględnie posłuszna. Zawsze. Będę Cię karał. Masz świadomość tego, że karą nie tylko musi być ból czy lanie? To równie dobrze, może być wyjście półnago z domu. 

Z dedykacją dla
uległej z zapędami, bo jej się marzy :* 
Do tej pory byłam posłuszna, ale nie zawsze wyglądało to tak, żeby postronna osoba z klimatu mogła spojrzeć na mnie i stwierdzić: "ale dobrze wytresowana Suczka". Najwyraźniej do tego punktu będziemy
zmierzać. I nie, nie jest to karą. Bardziej spełnieniem marzeń, droga do punktu w którym zawsze chciałam się znaleźć. Na ile odnajdę się w tych swoich marzeniach, na ile podołam ich realizacji... Tego nie wie nikt. Tego nawet mój Pan nie jest w stanie wiedzieć.

- Musisz wywiązywać się ze swoich obowiązków. Jeśli nie wykonasz swojej listy rzeczy do zrobienia, a ja sprawdzę to kiedy będziesz już spała, obudzę Cię palcatem i będę bił tak długo aż lista nie zostanie uzupełniona w pełni. Czy to jest dla Ciebie jasne?

Jasne?! Jak najjaśniejsze słoneczko, kurna. To może być ciężki okres. I wygląda na to, że najwyraźniej będę miała mnóóóóóóstwooooo materiału do kolejnych notek, opisów i innych informacji zamieszczanych na tym małym, moim prywatnym skrawku internetu...

"Trzeba odkurzyć dywan" - pomyślałam, podnosząc palcat z dywanu przy wyłącznym użyciu własnych ust.