środa, 31 lipca 2013

Nadchodzi Armagedon.

Zastanawiam się. Czy lepiej powiesić się za cycki czy może poddać operacji wbudowania wibratora w pochwę (sic! nigdy więcej śliwek - coś mój mózg nie pracuje po nich właściwie:D). 

Jak wspomniałam poprzednio, seks podczas wyjazdu nie wypalił - okres i te sprawy. Zajrzawszy dzisiaj do gaci uznałam że ten czas nadszedł - brak przeciwwskazań co do aktu seksualnego. Uradowana przygnałam do komputera żeby Lubemu zapowiedzieć popołudniowe igraszki... I CO Luby na to?! 

A pstro. Kręgosłup przeskoczył i nie ma bata! 

Jeszcze nie wszystko stracone - myślę sobie. W końcu zawsze mogę być u góry. Niemalże merdając nieistniejącym ogonkiem podzieliłam się newsem z Władcą wszechciała mego. Efekt? Na cyckach już się nie powieszę - właśnie w tamtym momencie mi spadły. 

- A ja będę umierał przy każdym skoku na mój kręgosłup?? Nie - dziękuję. 

Mój własny mąż podziękował za seks, którego nie było. Armagedon nadchodzi. 

wtorek, 30 lipca 2013

Notka powyjazdowa

Właśnie powinnam sprzątać, rozpakowywać i generalnie w ogóle przemianę w domu czynić. Chrzanić to. Nie mam siły. Dla niewtajemniczonych w piątek udaliśmy się z Panem i Władcą na weekendowy wyjazd businessowo-wakacyjny do oddalonego od Polski o 9 godzin jazdy samochodem państwa. Właśnie wróciliśmy do dusznego, niewietrzonego mieszkania. 

Armagedon przyszedłby już dzisiaj, gdyby podróż planowana na 9 godzin FAKTYCZNIE zajęła 9 godzin. Ponieważ jak światem światem stał na swoim miejscu tak stoi, podróż zajęła nam równiutkie 12 (sic!) długich godzin.  

Droga jaką musieliśmy pokonać nauczyła mnie czegoś nowego. Czegoś nowego o moim Właścicielu. Posiadam złotą, zamkniętą na kłódeczkę klatkę ;> Z różnych przyczyn zmuszona byłam do posadzenia zada za kółkiem. Autostrada jak szafa przede mną, noc ciemna jak pupa małego Afroamerykanina (niech będzie poprawnie, a co!) i rozdygotany ze stresu mąż. W oddzielnym samochodzie - tuż przed maską prowadzonego przeze mnie auta.. Fakt, że mogłam się stresować, denerwować a kto wie, może nawet zmęczyć, a zwłaszcza fakt że Luby nie miał nad tym grama kontroli wyprowadził go z równowagi na tyle, że przez moment miałam wrażenie że człowieczynie odpowiedzialnemu za całą sytuację Pan urwie twarz razem z dupą. Nie urwał Dzielniacha! Zrobił za to coś zupełnie innego. Uświadomił mi, przed jak wieloma rzeczami chroni mnie i jak wielu "narażeniom na stres" zapobiega. A przede wszystkim jak wiele dodatkowego wysiłku musi go to kosztować. Trudna rozmowa na ten temat... Taaaak, to jest to co wredna suka w mojej głowie lubi najbardziej ;D 

Oczywistym było to, że skoro jedziemy na weekend i będziemy mieć do swojej dyspozycji klimatyzowany pokój to NA PEWNO z dniem przyjazdu do hotelu dostanę okres. To było jak wyrok, który zapadł już w momencie wyjazdu, a który wykonać niechybnie się musiał. Nie było uproś. Oczywiście, żebym nie pogodziła się z tym tak łatwo do hotelu mieliśmy dotrzeć w piątek w nocy, a Ciocia Miesiączka miała dołączyć do nas dopiero z soboty na niedzielę. Hip hip hura, na miejsce dotarliśmy wpół do szóstej nad ranem. Chociażbym odwaliła striptiz na rurze (pod warunkiem, że nie zasnęłabym w trakcie zwisu na chłodnym kawałku metalu) to na seks nie było szans. Po trudach podróży nie zmusiłabym do aktu seksualnego ani siebie ani jego. W sobotę rano dostałam okres. Ta... 

Podsumowanie? Było mega giga świetnie. Spełniło się marzenie tych wakacji. Zamoczyłam nogi w morskiej wodzie. Spędziliśmy multum cudownych chwil. Każda jedna bardziej wartościowa od drugiej. Dowiedziałam się czegoś nowego o lubym a przede wszystkim mogłam w pewnej mierze świadczyć o nim - niejako jako Jego własność. 
Przywiozłam suweniry najcudowniejsze na świecie. Pomimo skrajnego zmęczenia - wypoczęłam jak szalona. 

Na koniec, wrzucam widok z okna za który to w czasie powrotu zapłaciliśmy GRUBO więcej niż mieliśmy ochotę. Ale cóż.. Czego się nie robi gdy człeczyna ledwo na oczy patrza...  
 

wtorek, 23 lipca 2013

Lecznicze skutki rozmowy

Zostałam ostatnimi czasy skłoniona do zastanowienia nad swoim libido i jego poziomem. Nie, nie Pan zmusił mnie do takich przemyśleć, a ku zaskoczeniu ogółu społeczeństwa wtajemniczonego w kwestię (czyt. mnie i Pana) - przez moją mamę.

Przemyślałam, pogrzebałam - okazało się: fakt, trochę u mnie z tym kiepsko. Jak to ja - uznałam, że należy coś z fantem zaradzić i zapytać wujka Google, co on na ten temat sądzi. Z wszelkich jego mądrości wynikło, że jedynym DZIAŁAJĄCYM rozwiązaniem jest puścić sobie pornola.

Ręce mi opadły do samej ziemi, wrócić na swoje miejsce nie chciały i w ogóle jakoś tak krzywo mi się zrobiło.

I pewnie temat bym na jakiś czas porzuciła, gdyby nie fakt że postanowiłam się pożalić Raheli. Czasem jak człowiek coś powie to mu lepiej. No i powiedziałam. I może i faktycznie nawet lepiej mi się zrobiło - przynajmniej to momentu aż Pan-Wtykam-Nos-We-Wszystko nie rzucił luźnego pytania:

- O czym gadacie?

Głupio powiedzieć "A kij Cię to obchodzi?" w końcu Pan i Władca i w ogóle pełen respekt. Po wstępnym fochu stwierdziłam:

- Jak chcesz to przeczytaj, ale rozmawiać na ten temat nie mam zamiaru.

Przeszło. O dziwo. Dziś już wiem dlaczego :>

Nie minęły dwa dni, a moja babska ciekawość zwyciężyła. No przecież musiałam dowiedzieć się co takiego powiedziałby mi po przeczytaniu rewelacji pod tytułem "od "x" czasu nie mam zupełnie ochoty na seks, żadnej, jak mam być dobrą suką, skoro teraz ogranicza się to wyłącznie do obowiązku, bo z podnieceniem nie ma nic wspólnego". Musiałam zapytać, no po prostu musiałam. Kiedyś odetnę sobie ten wielki jęzor. Jak słowo daję.

No to zapytałam. Nie dowiedziałam się nic szczególnie nowego, oprócz tego że nie wiedział że trwa to dłużej niż przypuszczał.

Czas chyba na efekty, prawda? Zawsze kiedy piszę o pewnych zdarzeniach, wspominam również o skutkach - niech i tak będzie tym razem.

Skutek jedynie jest taki, że nabrałam ochoty ;) Jak to się stało, i w jaki sposób nastąpiło połączenie pochwy z ośrodkiem ciekawości - tego nie wiem i wiecie co? Dopóki działa wcale mnie to nie interesuje.

niedziela, 14 lipca 2013

Ciągle tylko źle??


Ktoś kiedyś stwierdził, że w pewnym (ograniczonym) gronie, jestem jedną z bardziej "doświadczonych osób". Hmm... Szukając linku do jednego z poprzednich postów, stwierdziłam że ZNACZNIE częściej piszę o "braku" uległości niż o swojej uległości...

To jak to w końcu ze mną jest? Bo może należy zrewidować światopogląd.

piątek, 12 lipca 2013

Jeśli Twoja kobieta twierdzi, że pieprznąłeś książkami (a nie pieprznąłeś), to wiedz że coś się dzieje!

Nie zwykłam się żalić. I nie zwykłam mówić o własnych słabościach.

Odkąd pamiętam moja mama zawsze powtarza, że kiedy marudzę że jestem chora to znaczy że mnie męczy, ale kiedy PRZESTAJĘ marudzić, to oznacza że jestem NAPRAWDĘ chora. Ot co...

Ta sama zasada tyczy się słabości. Kiedy "jojczę", znak to że mój brak działania wynika z wielu przyczyn, ale na pewno nie jest to ograniczenie czy słabość. Kiedy zaczyna milczeć.. "Znak to że coś się dzieje".

Przyszedłszy dzisiaj do izby domowej obładowana zakupami, wypakowałam wszystko, usiadłam... I
zaczęłam się wściekać. Zupełnie bez powodu. Byłam tak zła, że każda pierdoła doprowadzała mnie do furii...

Jakim policzkiem było, gdy mój wspaniały E udowodnił mi, że jednak przypieprzam się bez przyczyny... I to był moment, kiedy wszystko pękło. Napięcie i złość kumulujące się we mnie od kilku dni uszły wraz z hektolitrami łez...

Tylko co z tego, skoro natychmiast po otarciu nosa napięcie wróciło? Irytacja rozpoczęła wędrówkę po swojej własnej krzywej wzrostu...? Wróciła i czepliwość. I agresja...

Tylko ja już jestem tym zmęczona... Już sama nie wiem co lepsze... Czy wolę się wściekać czy wolę żeby nie chciało mi się kiwnąć nawet najmniejszym palcem u prawej stopy...

czwartek, 11 lipca 2013

Masz babo placek

Nie wiem czy istnieje coś takiego jak letnia chandra - ale biorąc pod uwagę mój stan, zakładam że tak. Cokolwiek mnie dopadło, niech już sobie do jasnej cholery pójdzie, bo obawiam się, że mój tyłek może tego z różnych powodów nie wytrzymać ***

Chciałaś babo głupia Pana z twardą ręką i takiego, który nie odpuszcza, to masz i ani słowa skargi! 

Przynajmniej tak powinnam sobie powiedzieć pacając się mocno w mój durny, zakuty ostatnimi czasy łeb powtarzając "A Ty głupia Suko, a Ty!". Nie pomaga. No kurde, nie pomaga...

Zapomniałam na śmierć o liście. Przypomniałam sobie 4 godziny po czasie. Rewelacja. Chciałabym napisać "A tak dobrze szło", ale to również byłaby nie prawda. W końcu nie mogę zapomnieć o akcji z czekoladą.

BAM! Padło hasło, o którym jeszcze nie pisałam.

Sprzeciwiłam się. I to najbardziej perfidnie jak tylko można. Tylko czy aby na pewno się sprzeciwiłam, czy może po prostu przegrałam walkę sama z sobą? Nie istnieje nic trudniejszego niż walka z samym sobą. Nie istnieje większa i twardsza bariera do pokonania niż własne ograniczenie. Zwłaszcza, jeśli ograniczenie ciągnie za sobą daleko posunięte skutki. Konkret? Proszę bardzo.

Czytając jeden z poprzednich postów mogliście zauważyć, że Pan kontrolował moje spożycie pokarmów wyskokowych. Ponieważ większość czasu spędzam teraz w domu, a Pan w pracy pewna część tego nadzoru pozostała na łączach internetowych, a to sprzyja głupim pomysłom. I tym razem było podobnie.

Za pierwszym razem sięgając do słoika z czekoladą zrobiłam to zupełnie bezmyślnie. Gdy przyszła refleksja i "oświecenie" było mi tak pieruńsko głupio, że nie wiedziałam gdzie się schować. Ale kiedy sięgnęłam po trzecią łyżeczkę... Wtedy popadłam już w rozpacz. Nie dlatego, że jestem nieposłuszna. Dlatego, że nie byłam w stanie nad tym zapanować; dlatego że Go rozczarowałam; dlatego, że czułam się tak, że najchętniej zrobiłabym to jeszcze raz pomimo całej odrazy z jaką w tamtym momencie na siebie patrzyłam. Tyle w temacie. Słoik spokojnie spoczywa na dnie kontenera, z dala ode mnie. Niby problem znikł, ale czy aby na pewno...? Zniknęła pokusa, a nie przyczyna pokusy...

A baba placek nabyła (tych, którzy zapomnieli skąd baba, odsyłam do tytułu), ponieważ Pan wpadł na genialny pomysł:

- Sama wymyślisz sobie karę.

No to wpadłam... Jak śliwka w kompot. I dupa zbita...

A może właśnie nie koniecznie, bo zakładam że nie do końca takiej kary oczekuje mój Pan...

*** I zdecydowanie jest to WIELOZNACZNE

niedziela, 7 lipca 2013

Notka rocznicowa

Każda pełna "sumka" przynosi refleksję. Na dzisiejszą refleksje złożyło się kilka elementów. Właśnie dzisiaj "zastała nas" druga rocznica naszego ślubu, setna lista rzeczy do zrobienia, setny post i niemalże dziesięć tysięcy wejść na bloga.

Dostałam od mojego męża najpiękniejszy prezent jaki tylko mogłam dostać. Podarował mi list, pisany do samego siebie. List, który napisał niedługo po tym jak mnie poznał. List, który mówił o jego uczuciach do mnie. Kiedy skończyłam go czytać, oczy miałam pełne łez... To, jak czuł każdą cząsteczkę, która rodziła się między nami odbierało mi dech w piersiach...

Rocznice zazwyczaj - oprócz refleksji - przynoszą podsumowanie. Dla mnie - podsumowanie wielu aspektów. Ku własnemu zaskoczeniu stwierdzam, że nie wiele jest elementów, które nie rozwinęłyby się w dobrą stronę. Jako małżeństwo lepiej się dogadujemy, lepiej rozumiemy, a co ważniejsze - znaczenie łatwiej nam rozmawiać bez włączania nadmiernych emocji...
Nasza relacja BDSM również się rozwinęła. Chociaż pozornie cofnęłam się "w swojej uległości", to podsumowując i analizując własne podejście stwierdzam, że to nie prawda. Rozwinęłam się również w tej dziedzinie. Może popełniam więcej błędów, może jestem bardziej krnąbrna niż kiedykolwiek, ale... Ale w pełni świadomie. Podporządkowuję się, bo dorastam do tego, że podporządkować się chcę. I nie robię tego, ponieważ uważam że taka moja rola. Robię to, bo to czuję... A to dla mnie ogromny krok na przód, a przede wszystkim baza pod fundament stałego związku BDSM, w jakim chciałabym się znaleźć któregoś pięknego dnia. A to, wiąże się bezpośrednio z refleksją nad moimi listami rzeczy do zrobienia. Również to, jak podchodzę do wykonywania zadań zawartych na tej liście, pokazuje mi jak zmieniło się moje podejście do tego zadania. A moja refleksja, że nie chciałabym z nich już nigdy rezygnować - do dnia dzisiejszego wbija mnie w fotel jak rakieta odrzutowa.

Pozostaje mi podsumować mojego bloga... Cieszę się, że jednak wróciłam do regularnego publikowania na nim "czegokolwiek". Dzięki temu, udało mi się poznać wspaniałe osoby, które również do mojej uległości wiele wnoszą. Blog, stał się też pewną formą komunikacji. Pewne rzeczy znacznie łatwiej napisać niż powiedzieć. Dzięki temu, jeśli czegoś nie umiem mojemu Panu wytłumaczyć mogę przelać siebie w mój prywatny kawałek internetu, a później w nieskończoność analizować co w moim podejściu nadal nadaje się do poprawienia.
Blog uczy mnie również systematyczności. Założyłam sobie, że na pewno chciałabym utrzymać spójność historii która tutaj się tworzy - dzięki temu za kilka, kilkanaście lat będę mogła wrócić tu i przypomnieć sobie swoje odczucia i przemyślenia...

Nie da się ukryć, że podsumowanie - oprócz dobrych - przynosi również te złe przemyślenia i wnioski. Ale sztuka nie polega na tym, by kajać się i rozpamiętywać to, że było się takim czy innym. Sztuka polega na tym, by każdego dnia pamiętać o tym jakie błędy się popełniło i każdego dnia dawać z siebie dwieście procent, by stawać się lepszym i eliminować to, co doprowadziło do popełnienia błędów przeszłości.

Wniosek? Jedynie taki, że jestem szalenie wdzięczna mojemu Panu, że każdego dnia daje mi możliwość budzić się przy Jego boku, całować twarz i służyć mu całą sobą... Wdzięczna mężowi za to, że każdego dnia daje mi możliwość kochać go, i odwzajemnia miłość, którą mu daje... I w końcu wdzięczna tym wszystkim, którzy mnie wspierali i pomagali mi dojść do punktu w którym znajduję się teraz... Do pełni szczęścia i spełnienia.

Zakończenie może nieco melodramatyczne, ale... Dziś właśnie pełna jestem melodramatyzmu...

piątek, 5 lipca 2013

Bunt

- Dziś będziesz chodzić nago.

Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później nastanie taki dzień, w którym padną te okropne słowa. Czy na pewno okropne?

Ponieważ raczyłam się dzisiaj wiedzą tajemną z dziedziny dialektów ludów obcych, musiałam się ubrać, a kiedy Pani Znachorka poszła sobie w końcu stwierdziłam, że zaryzykuję i klasyczną, edeńską goliznę zamienię na gustowną spódniczkę i biustonosz. Oczywiście bez "majtków".

Kiedy Pan posadził mnie na biurku i "skosztował", pomysł przeszedł. Zresztą - pewnie nie wiele bym się pomyliła gdybym powiedziała, że pomysł kawałka materiału, który można "zakasać" spodobał się Panu bardziej aniżeli strój Ewy. Też nie byłam wybitnie rozczarowana perspektywą poruszania się w "jakimś" ubraniu zamiast BEZ "jakiegoś" ubrania.

Dostęp jaki umożliwiał taki strój zrobił na mnie... Hm... Nieco przytłaczającego wrażenie, chociaż dotyk palców Pana na nagiej skórze moich pośladków jest dla mnie jak balsam. I ten właśnie balsam spłynął na mnie...

Idąc się położyć wiedziałam, że do mnie dołączy. Ba! Chciałam tego. Pragnęłam poczuć go w sobie. Głęboko. Nie chciałam się kochać... Chciałam się pieprzyć z moim Panem.

I chęci moje mnie przerosły.

Do pewnego momentu, skupiona na przyjemności Pana byłam w siódmym niebie, ale... Gdy Pan stwierdził, że musi nieco ostudzić mój zapał i oddalić mnie od granicy orgazmu (bo przecież jego ręce również nieustannie błądziły po moim ciele)... Moje siódme niebo zaszło chmurami i zrobiło się nieco burzowo. Nie wiem, czy ból był zbyt intensywny; czy może bezsilność zbyt ogarniająca, a może po prostu nie byłam w tamtym momencie gotowa na ból o takim natężeniu... W każdym bądź razie w momencie przestało mi się to wszystko podobać, w momencie straciłam ochotę na cokolwiek i właśnie w tamtym cholernym momencie poczułam, że chcę żeby zabrał ze mnie swoje wielkie łapska.

Jestem jednak Jego Suką... Nie mogę zabronić mu zabaw ze mną. W końcu to ja jestem dla niego. Ale przecież nie musi mi się podobać... Klatka pamięci z czwartkowego popołudnia:

"- Jeśli będzie Cię złościć, będziemy to robić aż nie zaczniesz czerpać przyjemności z tego, że spełniasz moje polecenie" 

Czy to nie właśnie ta sytuacja? Czy nie tutaj powinnam czerpać przyjemność z tego że jestem Jego, że bierze sobie to, co do niego należy? Odpowiedź powinna być twierdząca? Dla mnie to nie takie oczywiste...

Czy nie powinnam być zadowolona? Przecież ostatecznie zostałam zaspokojona... Ale nie czerpałam z tego takiej przyjemności jak zwykle... Nie dość że bynajmniej nie czerpałam przyjemności z tego, że służę Panu swoim ciałem to jeszcze odebrało mi to percepcję mojej własnej przyjemności. A przecież Pan chciał żeby było mi dobrze..

Wstałam. Nie byłam zła... Może nieco zamyślona...

- Mogę trochę czekolady?
- Nie.
- Ale troszeczkę..
- Nie <stwardniały ton>
- Ale...
- Nie!

I tak... To był moment, gdy moja złość zaczęła rosnąć. Ponieważ jak Pan słusznie zauważył byłam zamyślona i rozkojarzona, niechybnie musiało się to skończyć cukrzaną "potrzebą". Rozumiałam, że odmowa była dla mojego dobra. I chyba tylko to spowodowało, że się podporządkowałam. I odpuściłam. A może tylko to, że przypomniałam sobie o spoczywającym w lodówce arbuzie, a nie potrzeba odpuszczenia...?
Wyciągając soczysty owoc z lodówki usłyszałam:

- Oo arbuz! Ja też chcę!
- To sobie weź!
- Tak? Sam mam sobie przygotować?
- Tak!
- No możesz troszeczkę, ale bardzo malutko <mowa tutaj o czekoladzie>.
- Teraz to ja mam arbuza!
- Czyli nie chcesz?
- Chcę! Ale po arbuzie...
- Dobrze, ale możesz pod warunkiem że będę na to patrzył i zdecyduję czy nie bierzesz za dużo.

I to właśnie był moment, kiedy szlak mnie jasny trafił. Irytacja całego dnia skumulowała się i wybuchła w tym jednym zdaniu wypowiedzianym przez Pana. Cokolwiek we mnie wstąpiło po tych słowach - nie chciałabym spotkać tego nocą w ciemnej uliczce.

Kiedy tylko zjadłam porcję arbuza, poszłam do kuchni, nabrałam pełną łyżkę czekolady po czym wychyliłam się do pokoju, pomachałam Panu łyżką i wsadziłam ją do buzi z miną "patrz, widzisz - zrobiłam po swojemu o nic Cię nie pytając". Po czym mój Właściciel wstał - stanął w drzwiach, a ja z miną "odczep się, widzisz do czego doprowadziły Twoje "polecenia'" przeszłam obok niego, usiadłam przy biurku i zaczęłam klikać myszką w co popadnie. Oczywistym było że nie skupie się za żadne skarby na czymkolwiek.

- Wróć tu.
- Nie.
- Nisza, wróć tu.

Zamilkłam. Adrenalina buzowała mi we krwi a jedynym moim celem stało się nie-podporządkowanie się. Nie musiałam długo czekać na rozwój wydarzeń. Pan szarpiąc za włosy zaprowadził mnie na łóżko, gdzie jedyne czego ode mnie oczekiwał do powiedzenia czemu się na niego złoszczę. Akurat to było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Właściciel przełożył mnie przez kolano, po czym - dzierżąc w dłoni pasek - stwierdził, że kiedy już się zdecyduję to mogę mu powiedzieć w czym rzecz. Po czym oczywiście zaczął bić.

Walczyłam z całych sił. Najpierw o ciszę - bo przecież zacząć krzyczeć byłoby ujmą na honorze. A kiedy już nie było nawet najmniejszej szansy na ciszę - razy ustały.

- O co się złościsz?

Odpowiedziała mu tylko cisza i moje mocno zaciśnięte zęby. Pan złapał mnie za włosy, podciągnął wyżej i chwycił za gardło po czym zaczął pytać. Cały czas o to samo. Zmieniając narzędzie swoich tortur na palcat. Ten którego ostatnio tak nie znoszę. Trzymając moją twarz w uścisku nadal bił. Kiedy już nie mogłam znieść a adrenalina zaczynała parować mi uszami, Pan kazał mi uklęknąć... Oparłam się na wyprostowanych rękach opuszczając wzrok. Nie chciałam na niego patrzeć. Zwłaszcza, że na usta cisnął mi się tryumfalny uśmieszek. "Jeszcze się nie złamałam. Jeszcze nie powiedziałam... "

- Nie, podnieś się. Wyprostuj.

Wiem, że On widział. Widział, że każde kolejne polecenie drażniło mnie jeszcze bardziej.

- Nisza, wiem że jesteś zawzięta i potrafisz się uprzeć. Ale musisz wykonywać moje polecenia. Zawsze. Nawet wtedy kiedy jesteś zła. Zapytam Cię po raz kolejny a Ty mi odpowiesz.

Na ścianie ujrzałam cień moich poskręcanych włosów i kształt jego okularów. Oczami wyobraźni zobaczyłam jak na mnie patrzy. Jaką ma minę... I... Coś zaczęło topnieć. Złość - której pokłady w końcu musiały się skończyć - zanikała... Ale nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa...

I kiedy Jego cierpliwość się skończyła, złapał mnie za włosy na karku i przycisnął do powierzchni łóżka, wyrwałam się i przytuliłam do jego nóg... Było mi głupio.. Uświadomiłam sobie jak idiotyczne było moje postępowania i jak surowo powinnam zostać za nie ukarana. Miałam ochotę wyć... A On?

- O co się złościsz?
- O wszystko...
- Czym jest to wszystko...

I kiedy popatrzył na mnie, wiedział że nie powiem teraz zupełnie nic... Wiedział że pękłam, że się poddałam i że zrozumiałam... I tylko tego oczekiwał... A ja?  A ja zrobiłam krok na przód... Poddałam się i pozwoliłam sobą pokierować. Nie poczułam złości bo mnie złamał... Nie poczułam się urażona, bo przecież widzi że nie jestem w nastroju do rozmowy a On akurat teraz musi to wiedzieć. Nie... Nie tym razem... Tym razem zwyczajnie, spokojnie czekałam na rozwój wydarzeń... Czego będzie wymagał i czego oczekiwał... I już nawet ta spódniczka była bez znaczenia...

Dziękuje wszystkim, którzy dotarli do tego momentu tyrady. Sponsorem waszego straconego czasu był On - jedyny, niepowtarzalny E, na którego polecenie ten post powstał :)

środa, 3 lipca 2013

Dobre rady i rozwój.

Jeśli chodzi o rady wstępne - proponuję nie słuchać podpowiedzi uległych z zapędami do dominacji. W żadnej - nawet najbardziej oczywistej sytuacji ;)

Zrób co należy - mówili, przyznaj się - radzili. A było się nie przyznawać, a było przecierpieć wyciąganie informacji - może rozeszłoby się po kościach, a tak co...

No właśnie nic. Kary nie było. Nawet nie musiałam się publicznie przyznawać do swoich cudownych wyczynów. Nic...

Niby nic, a jednak...

- Jesteś moją własnością, i przez najbliższe może tygodnie, może miesiące, może lata będziesz to czuć. Najwyraźniej przerwy nie wpływają na Ciebie dobrze, w związku z czym będziesz mi bezwzględnie posłuszna. Zawsze. Będę Cię karał. Masz świadomość tego, że karą nie tylko musi być ból czy lanie? To równie dobrze, może być wyjście półnago z domu. 

Z dedykacją dla
uległej z zapędami, bo jej się marzy :* 
Do tej pory byłam posłuszna, ale nie zawsze wyglądało to tak, żeby postronna osoba z klimatu mogła spojrzeć na mnie i stwierdzić: "ale dobrze wytresowana Suczka". Najwyraźniej do tego punktu będziemy
zmierzać. I nie, nie jest to karą. Bardziej spełnieniem marzeń, droga do punktu w którym zawsze chciałam się znaleźć. Na ile odnajdę się w tych swoich marzeniach, na ile podołam ich realizacji... Tego nie wie nikt. Tego nawet mój Pan nie jest w stanie wiedzieć.

- Musisz wywiązywać się ze swoich obowiązków. Jeśli nie wykonasz swojej listy rzeczy do zrobienia, a ja sprawdzę to kiedy będziesz już spała, obudzę Cię palcatem i będę bił tak długo aż lista nie zostanie uzupełniona w pełni. Czy to jest dla Ciebie jasne?

Jasne?! Jak najjaśniejsze słoneczko, kurna. To może być ciężki okres. I wygląda na to, że najwyraźniej będę miała mnóóóóóóstwooooo materiału do kolejnych notek, opisów i innych informacji zamieszczanych na tym małym, moim prywatnym skrawku internetu...

"Trzeba odkurzyć dywan" - pomyślałam, podnosząc palcat z dywanu przy wyłącznym użyciu własnych ust.

Brak strachu

Przyznałam się. Powiedziałam. Przytomnie uznałam, że lepszym rozwiązaniem będzie przyznanie się drogą "elektroniczną". Gdy nie musiałam patrzeć mu w oczy, widzieć niezadowolenia na jego twarzy. Kiedy miałam nacisnąć "Enter" i wysłać napisane przez siebie wyznanie, zamarłam na moment. Szumiało mi w uszach i czułam się jakby serce miało wyskoczyć mi przez gardło.

Stało się. Tego co napisane już nie cofnę.

Ale kiedy wiadomość dotarła już do nadawcy, moje serducho się uspokoiło i... Zrelaksowałam się. Pomimo tego, że Pan stwierdził że jest na mnie zły... Pomimo tego, że wiedziałam że czekają mnie konsekwencje... To jednak się uspokoiłam i cały ten stres ode mnie odszedł... Co właściwie ma oznaczać ten spokój?

Nie do końca rozumiem swoje reakcje i nie do końca pojmuję jak działają pewne połączenia w moim mózgu. Nie bardzo jestem w stanie stwierdzić, jakie reakcje budzą konkretne działania mojego Pana, ba! nie jestem w stanie stwierdzić jakie reakcje budzą we mnie moje własne działania.

Chcę zmienić to co zrobiłam....?

Czy potrzebuję katharsis?

Żałuję.....?

wtorek, 2 lipca 2013

Świat do góry nogami.

Biorąc pod uwagę jak dawno nic się tutaj nie pojawiło, można wnioskować, że jednak spędzam czas wolny produktywnie. Ba! Wniosek zupełnie nie będzie mylny.

Pan poprosił mnie o pomoc w swojej pracy i ładnych kilka dni spędziłam na tym zajęciu - będąc więcej niż zajętą. Dokładając do tego wszystkiego obowiązki domowe i całą resztę dziwnych czynności które gdzieś tam z tyłu mojej głowy się tłamszą, zupełnie brakowało mi czasu na zastanawianie się i nadmierne myślenie.

Na szczęście, ten czas już minął - praca została wykonana, w związku z czym nie istnieją żadne przeciwwskazania ku temu, by ponownie zająć się użalaniem nad swoją osobą :D Jeśli wziąć pod uwagę PMS i inne tego typu sprawy, to dochodzimy do mieszanki prawdziwie wybuchowej, która dzisiejszego poranka eksplodowała z głośnym hukiem.

WRÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓC!

Postanowienie padło. Nie użalam się i nie zastanawiam. Analiza konkretnych argumentów i wynikających z nich wniosków jest zupełnie wystarczająca. Pan powiedział, że będzie dobrze to będzie i nie zamierzam się nad tym zastanawiać.

Tego postanowienia będę mocno się trzymać, zwłaszcza że pojawiły się ku temu możliwości (w sensie możliwości do unikania nadmiernego zastanawiania się)
. Nuda nie od dzisiaj działa destrukcyjnie na kobiety - nie jestem w tej gestii wyjątkiem. Dzięki temu, mogła zaistnieć następująca rozmowa:

- Byłaś ostatnio grzeczna, mówisz mi o wszystkim, o czym mówić mi powinnaś, zgadza się?
- Nie...
- W takim razie czego mi nie powiedziałaś?
- Nie przyznam się...
- Wiesz, że musisz mówić mi o wszystkim i że musisz ponieść konsekwencje swojego postępowania. .
- Nie...
- Nie? Myślisz że to, że jeśli w danym momencie nie zmuszam Cię do niczego bo nie chcę, lub bo nie czujesz się wystarczająco dobrze lub jeśli nie karam Cię za każdą pierdołę to przestajesz być moją własnością? Zabierasz mi prawo do decydowania? A może jednak powinnaś się podporządkować? Jeśli chciałaś zmienić pewne zasady - powinnaś była mi o tym powiedzieć. Nie zrobiłaś tego, więc zasady nadal obowiązują.
- To nie tak...
- Wiem. Nie mniej jednak, zasady się nie zmieniły i musisz powiedzieć mi co zrobiłaś.
- Nie chcę.
- Wiem, ale musisz.
- Nie chcę... To zbyt upokarzające.
- Żałuję Cię bardzo, ale i tak musisz powiedzieć mi co zrobiłaś. Ostateczny termin minie w czwartek wieczorem.

Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Sprawić czy dam radę... W końcu przecież mnie nie zabije - a tajemnica pozostanie tajemnicą...

- Co jeśli nie powiem?
- Bez znaczenia. Zmuszę Cię do mówienia.
- Myślisz, że będziesz w stanie zmusić mnie do tego?
- Masz jakieś wątpliwości?

To będzie ciężkie kilka dni. Wiem, że nawet jeśli zaprę się rękami i nogami to wyciągnie ze mnie tę informację.

Tylko czy na pewno chcę ją ukrywać? Faktem jest, że niewypowiedziane słowa są mniej realne. Niestety - nie w tym wypadku. Dobrnęłam do momentu, gdy wszystko może wywrócić się do góry nogami.