poniedziałek, 20 października 2014

Chrzanić "być może"

(Dumna i butna dziewczyna staje się niewolnicą. Jej Właściciel goli jej głowę na łyso, zamyka ją w plastikowej klatce pozostawiając jej niemalże głodową dawkę pożywienia i wody, po czym informuje ją, że zostawia ją pod opieką człowieka, dla którego nie znaczy więcej niż bezużyteczny śmieć. Po dłuższej przepychance słownej, w której dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jej Pan nie żartuje i rzeczywiście planuje ją tam zostawić, wewnętrznie godzi się z sytuacją po czym na pożegnanie podsumowuje:)

- Już wcześniej wiedziałam, że rzeczywiście jestem Twoją niewolnicą ale do teraz nie wiedziałam, że Ty naprawdę jesteś moim Panem.
Wstrząśnięta własnym odkryciem, popatrzyła na mnie poprzez plastikową ścianę.
- To bardzo dziwne uczucie wiedzieć, że ktoś jest naprawdę Twoim Panem; wiedzieć że nie tylko ma prawo zrobić z Tobą czego tylko sobie życzy, ale rzeczywiście z tego prawa korzysta; że Twoja wola nie znaczy dla niego zupełnie nic; że musisz ugiąć kark pod ciężarem jego woli; że nie możesz inaczej jak tylko postępować zgodnie z tym, co zostało Ci powiedziane.
Priest-Kings of Gor, John Norman 

Tych wszystkich, którzy czytali oryginał przepraszam za niedoskonałość tłumaczenia. 

Nie tylko autorka tych słów była wstrząśnięta. Długie godziny rozważań i dyskusji o tym, gdzie zaczyna, a gdzie kończy się władza Właściciela zostały starte w proch. "Nie tylko ma prawo (...), ale rzeczywiście z tego prawa korzysta". Zaraz, zaraz! A co z moim oświeconym: "bycie Panem nie polega na robieniu co się chce i kiedy się chcę, ale na równoważeniu własnych zachcianek i pragnień z dobrem i zadowoleniem partnera"?!

Poszło się... uczyć latać. 

Innymi oczyma spojrzałam na słowo "niewolnica", na swoją rolę i naszą relację. Na siebie. Na słowa komentarza napisanego przeze mnie pod jednym z ostatnich postów [KLIK]. 

Poczułam się nieco przytłoczona i przestraszona. Ogrom sytuacji, zachowań i potencjalnych konsekwencji spowodował, że poczułam chęć ucieczki. Nawet jeśli mój Właściciel w swoich działaniach bierze pod uwagę moje "ja" i moje kaprysy. 

A potem zdałam sobie sprawę, że nie mam od czego (ani gdzie) uciekać, bo nie zamieniłabym mojego życia na nic innego. Nie jesteśmy idealni, a listy rzeczy nad którymi każde z nas musi pracować są długie jak listy obietnic przedwyborczych (i często podobne w skutkach). Być może gdyby Pan przez większość czasu myślał wyłącznie o sobie, moja uległość odfrunęłaby jak wystraszony wróbelek. 

Być może, być może, być może... 

Chrzanić "być może". 

Dobrze jest tak, jak jest. Będę się martwić jak stanę w plastikowej klatce z ogoloną głową, a Pan będzie chciał mnie tam zostawić całkiem samą. Ot co! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz