środa, 16 października 2013

BDSM: suka a niewolnica.

Temat wraca do mnie ostatnimi czasy już nie po raz pierwszy. Więc...

Zastanawiam się, czy powiedzenie, że niewolnica jest wyższym stadium wtajemniczenia będzie prawidłowe. I w zasadzie nie mam zdania. Czytając post Raheli dotyczący historii BDSM [KLIK!], doszłam do wniosku że u podstaw tych zachowań leżała zarówno przyjemność fizyczna jak i potrzeba nauki - pokory, samokontroli i paru innych dobrze widzianych cech. Ale co ciekawe, skierowanych na szeroko pojęte ja. Ja będę się samodoskonalić, ja będę przekraczać swoje granicę, ja będę pokonywać słabości. Oczywiście pod czyjąś kontrolą, ale nadal ja.

Nie jest to w żaden sposób czepianie się słów - mam świadomość jaki był cel i co Rahela jako autorka miała na myśli. Nie mniej jednak... Budzi to moje przemyślenia.

Przeskakując na inną tematykę - według filozofii goreańskiej* niewolnica nie ma prawa głosu w żadnej sprawie. Przy czym w żadnej, naprawdę oznacza w żadnej. Rozumiem przez to również jej życie, bezpieczeństwo czy zdrowie. Jeśli jej Właściciel zadecyduje że obetnie jej prawego cycka to trudno, cycek do kosza. Bez dyskusji. Bez prawa veta.

Dwie skrajne postawy. Czy istnieje jakiś złoty środek?

Wiele mówi się o tym, że każdy ma swoje własne BDSM i każdy praktykuje dokładnie to, na co ma ochotę bez względu na nazwę. Popieram w stu procentach. I tutaj kończy się przydługawy wstęp, po którym przechodzę do rozważań właściwych.

Gdzie w moim wypadku leży złoty środek? Czy bliżej mi do BDSM rozumianego jak związek dwojga ludzi, gdzie jedno ustala zasady i przy pomocy pewnych praktyk egzekwuje te zasady (w najlepszym interesie drugiej strony), czy może jednak bliżej mi do momentu gdzie ze spuszczonym wzrokiem składam całe moje życie na dłonie mojego guru?

Ideologicznie zdecydowanie bliżej mi do drugiej wersji, choć z wielu przyczyn (etycznych, religijnych czy zwyczajnie - zdroworozsądkowych) nigdy nie będę w stanie i nie będę chciała wyrzec się prawa veta. Także mogę być spokojna o prawego cyca - zostanie na miejscu dopóki natura pozwoli. A co z praktyką? Z praktyką jak zwykle nieco gorzej.

Pomijając już wszelkiej maści i kalibru problemy z kondycją psychiczną i potrzebami seksualnymi, to nigdy - nawet będąc o krok od zasłużenia na obrożę - nie byłam bezwzględnie posłuszna. Podobno jak ktoś za dużo wie lub za dużo myśli to z zasady jest trudniej. Potwierdzam. Prawda najświętsza.

No tak, ale miałam szukać złotego środka. Słowo klucz to podobno sinusoida. Problem w tym, że w uległości chyba nie ma sinusoidy. Jedyne w czym potrafię ją dostrzec to w odczuciach Suki. W lepszym okresie na jedno groźniejsze hasło Pana cieknie mi po nogach i sapiąc mu do ucha błagam o rżnięcie a innym razem grzecznie kulę się w sobie i czekam, aż to co zaplanował dla mnie Pan w końcu się skończy, a ja będę mogła zająć się swoimi sprawami kwicząc z zachwytu że mogłam moim ciałem sprawić mu przyjemność. Na dzień dzisiejszy - marzenie. Niespełnione. Jeszcze.

Jak daleko sięga wyrzekanie się siebie? Czy Właściciel może upokorzyć mnie w obecności osób trzecich - wtajemniczonych lub nie? Czy może publicznie mnie rozebrać? Pokazać całemu światu, że jestem jego własnością i może zrobić ze mną cokolwiek zechce? Gdzie cokolwiek znów oznacza cokolwiek. 

Pytania bez odpowiedzi. Niby. Choć gdzieś tam, z tyłu głowy roi się odpowiedź. Może nieco zaskakująca, może niespodziewana... Jak długo trwałaby uraza, by potem zostać zastąpiona dumą...? Dumą, że się mną chwali... Bo przecież jestem jego własnością - mówiłam to nie raz i nie dwa. Co za różnica czy do jego ucha, czy w obliczu kogoś innego, a może nie kogoś a wszystkich - w końcu to on się liczy. On i jego zadowolenie.

* nie wiem czy można to nazwać filozofią, ale pasowało do tekstu, więęęęc...

2 komentarze:

  1. Tylko, że BDSM wziął się z życia. Był obecny od początków dziejów, dopiero potem nadano mu nazwę. A "filozofia" GOR wzięła się z książek John'a Frederick'a Lange'a, znanego pod pseudonimem: John Norman. Pomysł na książki wziął się jednak właśnie z praktyk, obecnie znanych pod nazwą BDSM, z kulturą dawnego Dalekiego Wschodu oraz zostało to rozszerzone o wyobraźnię autora. :) Dlatego nie nazwałabym tego filozofią, tak jak i nie nazwę filozofią tego, co naucza sekta bazująca na fascynacji "Gwiezdnymi Wojnami". :) To słowem wstępu.

    Wiesz, rzeczywiście teoria z praktyką nie zawsze idą w parze. Szczególnie w naszym przypadku. Niewiele jest ideałów. ;) Uważam jednak, że sinusoida jest obecna w życiu w związku klimatycznym. Nie w Suce, ale w jej życiu, uczuciach, postępowaniu. I nie tylko w niej, ale i w Panu. Wszystko zależy od tego, co się dzieje w ich życiu. Czynniki zewnętrzne na to życie i i klimat wpływają. Zapewniam Cię, że nie tylko u mnie czy Ciebie. Znam wiele takich związków.

    Co do meritum, Pan powinien tylko wiedzieć, jakie konsekwencje może ponieść nie tyle on, co jego Suka, jeśli zrobi coś publicznie. Wyobraź sobie, co by było, jakby przy Twojej mamie lub swoich rodzicach, E. nazwał Cię swoją dziwką. Byłabyś dumna, bo przecież jesteś jego własnością i on może sobie na to pozwolić? Nie ściemniaj, wiemy, że nie do końca. :) Wszystko powinno mieć odpowiedni czas oraz miejsce. Również tego typu zachowania Domina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do słowa wstępu to się zgadzam - dlatego nie byłam przekonana co do terminologii. A z drugiej strony jak to nazwać? Goreańskim nurtem?

      Widzisz Kochanie, ja się z Tobą jak najbardziej zgadzam - z jedną tylko różnicą. Dla Ciebie ta sinusoida i ta uraza jest normą - tak jest, tak byś powinno i wszystko jest cacy; a dla mnie zarówno ta sinusoida jak i ta uraza która by się pojawiła jest zwyczajną ułomnością. Kolejnym elementem nad którym trzeba pracować. Kolejnym nazwijmy to szumnie "krokiem zniewolenia". I tak jak napisałam w poście - każdy ma swoje BDSM i nie ma nic złego w tym, że dla Ciebie jest to norma a dla mnie ułomność. Nie zmienia to jednak faktu, że taka różnica zachodzi.

      Usuń