wtorek, 1 października 2013

Pierwsza mała próbka relacji D/s

Gonitwa. Pobudka. Sprint. Śniadanie. Uczelnia. Zakupy. Taszczenie ponad normę. Obiad.

W kooooońcuuuuuuu! Usiadłam do laptopa. Zupełnie na luzie racząc się rozluźniającą rozmową i powolnym obieraniem pieczarek.

Pan: Wiesz, trzeba by wpłacić pieniądze na konto. Może pojechałabyś zanim wrócę.

Ciśnienie w górę. W końcu po całym dniu wrażeń i gonitwy usiadłam, a On - jakby wyczuwając to rozluźnienie - wpada na taki pomysł!

Ja: A może jednak nie? Nie chce mi się.
Pan: Pojedź, tak będzie wygodniej.
Ja: To polecenie?

Delikatnie zamknięte oczy w nadziei, że powie że nie. Otworzyłam... I...

Rozczarowanie połączone z niemalże furią.

Pan: Tak.

Wybaczcie, że kolejny
raz daję ten sam obrazek.
Uwielbiam go!
Cóż... Siedząc przy biurku, przymknęłam lekko oczy. Szlak trafił moje wyluzowanie i odprężenie. Spojrzałam na zegarek. 16:30. Świetnie! Spędzę wieczność w popołudniowych korkach.

Półprzymknięte powieki w próbie opanowania emocji. Niestety tych negatywnych. Oczyma wyobraźni zobaczyłam Jego twarz. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę na temat mojej uległości, po czym...

Ubrałam się i wyszłam. Klnąc pod nosem i rzucając różnymi "członkami" na lewo i prawo. Kiedy czekałam na odbiór dodatkowych "sprawunków", usłyszałam charakterystyczny dźwięk (ustawienie Panu osobnego dzwonka w moim telefonie było przebłyskiem geniuszu :D).

Pan: Za ile będziesz żono moja kochana? Czekać na Ciebie czy iść do domu?

Już ja mu dam "żonę kochaną". Mieliśmy się spotkać pod blokiem, a wyglądało na to, że korki uziemiły mnie na znacznie dłużej niż miały. Dzięki czemu ja sterczałam w jakiejś zapyziałej kolejce, podczas gdy On, za którym szalałam z tęsknoty, siedział sobie w domku. Rewelacja po prostu nic lepszego przydarzyć się nie mogło.

A jednak wróciłam do domu... Hm... Mało agresywna. Przynajmniej dawałam z siebie 110% dla osiągnięcia takiego efektu.Nie wiem czego oczekiwałam. Czerwonego dywanu? Płatków róż? Bo byłam posłuszna i nikt nie dostał po mordzie? Nie wiem... Na pewno nie potraktowania całego zajścia jak coś normalnego - choć przecież dokładnie tym było!

Może... Choć namiastki dumy jaką ja sama czułam wchodząc do domu. Podporządkowałam się. Pomimo wewnętrznego "nie". Pomimo całej agresji jaka się we mnie kumulowała. Zrobiłam to. Bez marudzenia i szemrania. Wygrałam moją małą bitwę. Kto wie - może i zwyciężę całą wojnę stając się  w pełni Jego.

9 komentarzy:

  1. Brawo:)
    Obserwuję Cię i podczytuję. Widzę jak bardzo borykasz się z "ugięciem kolan". Nie mam zamiaru Ci doradzać, ani głaskać. To TY jesteś w tym związku, Ty wiesz najlepiej co zrobić i gdzie uderzyć, aby uzyskać odpowiedni ton. Trzymam mocne kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;* Takie zwykłe "trzymam kciuki" a znaczy bardzo wiele :)

      Usuń
  2. Ha! Nie wiedziałam, że rozmowa ze mną działa na Ciebie rozluźniająco. A swoją drogą, moja mama już dała odpowiedzi na zadane przez Ciebie pytania. :) Na gg Ci napiszę.
    Znam to uczucie poczucia zwycięstwa, gdy pomimo wewnętrznego "nie", robię coś dla Niego. Choćby o najmniejszą nawet pierdółkę chodziło.
    Wygrasz wojnę. W końcu zakładamy tylko taką opcję, czyż nie? :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko taka opcja wchodzi w grę. Wiem to. Dzięki :*

      Usuń
  3. Miło jest czasem być pochwaloną za coś co się zrobiło, nawet jeśli nie wymagało to przenoszenia gór czy coś... To całkiem normalne chyba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że miło tylko ważne, żeby nie ciągle, bo potem wyświechtane "pięknie" już nic nie znaczy :)

      Usuń
    2. Wszystko co w nadmiarze nie jest dobre ;)

      Usuń
  4. :) ooo, przeczytałam właśnie o sobie, gdy padło polecenie :idź umyj mój samochód!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie podpisałam się, maleństwo się kłania :D

      Usuń