piątek, 1 marca 2013

Zgoda w małżeństwie

Jak to jest z tą zgodą w małżeństwie? Dobre pytanie.

Podobno kiedy małżonkowie się w ogóle nie kłócą to bardzo źle - znaczy, że zupełnie im na sobie nawzajem nie zależy. Wniosek - kłótnie są dobre ;) Nie mówiąc już o kwadrylionie sposób na godzenie się - i to chyba ta przyjemniejsza część kłócenia się.

Drobny problem pojawia się w momencie, gdy żona jest uległą (ewentualnie mąż). Przeglądając ostatnio jeden z blogów na temat relacji BDSM'owych w małżeństwie, gdzie autorka zwierza się, że jedynym tematem na jaki kłóci się ze swym Panem to wychowanie dzieci. Podziwiam - widząc swój charakterek i niejednokrotne wrzaski wydające się z mojej pyskatej buźki nie do końca wyobrażam sobie zgadzanie się na wszystko. Najwyraźniej jestem zbyt butna i przywiązana do własnego zdania, by postępować w ten sposób.

Ale czy to przystoi uległej? Czasem kiedy wracam do łóżka po mocnej ścinie z Mężem, nie czuje się ok. Ba! Jest mi wstyd, że tak postąpiłam, że tak powiedziałam. W moich słowach jako żony nie było nic niewłaściwego, ale czy takie słowa w ustach Suki są godne, tego nie jestem już taka pewna.

Czasem się zastanawiam, czy gdyby wszyscy którzy nas znają dowiedzieli się, że jestem Jego byliby zaskoczeni, czy może uznaliby, że znając mnie to raczej powinno być odwrotnie... Ta myśl mnie cholernie przeraża...

Nie ulega wątpliwości, że jako niewiasta pełna jestem sprzeczności - jako osoba nie wyobrażam sobie tego, że ktoś mógłby się ze mną nie zgadzać, albo że mogę nie mieć racji. Wiem, że może jest to bardzo pyszne i nadęte, ale hej - pracuję nad tym ;) Nie mówiąc już o tym, że gdyby jakiemuś samobójcy wpadło do głowy mnie skrytykować, to generalnie jeszcze zanim o tym pomyślał powinien był pożałować, że się urodził. Prawda jest taka, że jedyną osobą, która na dzień dzisiejszy ma prawo mnie krytykować jest mój Pan (nawet Mężowi nie przechodzi to płazem :> ). Chociaż wtedy zamiast napadu furii przechodzę kilkudniową deprechę połączoną z bumelowaniem w łóżku, zamawianym obiadem i ogólnym rozgardiaszem życiowym. On mi na to pozwala, bo wie że albo dam sobie z tym radę w ten sposób, albo wcale. Eh, niestety perfekcjoniści nie mają łatwego życia ;).

Ale wracając - zastanawiam się, czy takie "zgadzam-się-na-wszystko" miałoby długodystansowe konsekwencje. Nie da się wyzbyć własnego zdania, własnej opinii. Mam to szczęście, że mój Pan ceni sobie to, że mam własne zdanie. Czy tłumienie własnej opinii może w końcu wybuchnąć? Zaowocować... Hmm w zasadzie nie wiem czym. Zmianą uczuć? Posłuszeństwa? Brakiem szczęścia? Nie mam pojęcia.

Całkiem inna kwestia może być taka, że decyzje drugiej osoby po prostu nam odpowiadają i jedyne rozterki zamykają się w rozmyślaniu nad tym, czy partner jest przewspaniały na 10 czy na 11, w 10-stopniowej skali.

Wniosek dla mnie? Życie bez dreszczyku małej awanturki byłoby chyba nieco nudne :> Ot takie moje przemyślenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz