wtorek, 11 czerwca 2013

Odwiert w czaszce ;)

Sesja przyszła i gnębi mnie natłokiem nauki. Jedna z bliskich znajomych stwierdziła wczoraj:

- Chciałaś studiów, to teraz nie marudź. Ja na szczęście nie muszę się już uczyć.

Tak, grunt to mieć ciepłych przyjaciół, którzy wesprą w każdych warunkach :). W gruncie rzeczy, z czystym sumieniem mogę orzec, że ja LUBIĘ się uczyć i nie stanowi to dla mnie problemu w normalnych okolicznościach. Szkopuł w tym, że okoliczności nie są takie całkiem standardowe.

Od sobotniego poranka, na moim lewym nadgarstku dynda sobie moja przywieszka, moja malutka kłódeczka, która przez cały dzień przypomina mi do kogo należy każdy drobny element mojego ciała. Całymi dniami dotykam jej gładkiej powierzchni i rozkoszuję tym uczuciem. Uczuciem przynależności i bycia dla kogoś.

Być może w moich ustach stwierdzenie, że jestem "dla Pana" jest jeszcze zbyt daleko posunięte. Wiem, że są rzeczy których nadal nie byłabym w stanie zrobić. O ile nawet nie wyobrażam sobie porzucenia prób wykonania zadania, o tyle nie do końca jestem przekonana o tym, że z mojej skromnej osóbki mogą wyjść efekty mogące zadowolić mojego Pana. Choć tych aspektów jest nieporównywalnie mniej (i stosunkowo niewiele) w porównaniu np. z początkiem tego roku, to nadal tkwią gdzieś z tyłu głowy niczym cholernie wielki kolec w pięcie.

Mam bardzo brzydką tendencję do chęci posiadania wszystkiego od razu. Nie potrafię czekać. Najchętniej osiągałabym kolejne poziomy w swojej uległości tygodniami - tak, by za pół roku osiągnąć wszystko co było do osiągnięcia. Czekanie latami na efekty zdecydowanie nie należy do moich mocnych stron. I nad tym pewnie trzeba będzie popracować.

Zresztą - mój Pan od samego początku wiedział o tej małej przypadłości i niechybnie minie trzy lata odkąd pracuję na swoją własną obroże. A jeśli już o tym mowa... ***

- Myślisz, że wypuściłbyś mnie na miasto w obroży?
- A byłaby to taka typowa obroża, czy raczej coś w rodzaju specjalnego naszyjnika, czy wisiorka?
- Typowa obroża.
- Tak, myślę że tak.

I to był moment, gdy szczęka opadła mi na podłogę i nawet nie byłam w stanie się po nią schylić. Jeszcze pół roku temu, była to raczej kwestia nie podlegająca żadnej dyskusji i w ogóle nie wchodząca w grę, nawet w najśmielszych oczekiwaniach. A tu proszę taka zmiana...

W gruncie rzeczy nie do końca wiem, o czym miał być ten post i co miałam do przekazań. Dobija się do mnie nieodparte wrażenie, że miałam po prostu ogromną potrzebę powiązania się w jakiś dziwny sposób z tematem BDSM i zwyczajnie wylania z siebie tego wszystkiego, co wala mi się po głowie i zajmuje "pamięć operacyjną" potrzebną na kucie. Taki trochę odwiert w czaszce dla zmniejszenia ciśnienia :P

*** Przyznam szczerze, że nie pamiętam czy pisałam już na ten temat. Jeśli się powtórzyłam, to przepraszam, w piersi się biję (lub Pana poproszę).

2 komentarze:

  1. Z tym "wszystkim tu i teraz" to mam to samo. I im więcej się pieklę tym bardziej sama sobie działam na szkodę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta przywieszka to coś jak charmsy apartowe prawda? Bardzo mi się podoba. Świetnie ukrywa w sobie właściwe znaczenie :).
    Nie pamiętam już gdzie i jak, ale natrafiłam kiedyś na ciekawe podejście, dotyczące noszenia obroży w miejscu publicznym. Odnosiło się do tego, że to jak owa obroża zostanie postrzeżona, w głównej mierze zależałoby od naszego zachowania, jako osób uległych.
    Otacza nas tyle subkultur, że ciężko by nasze zabiegane społeczeństwo, roztrząsało każdy napotkany ewenement. Co innego gdy w obroży idzie upodlona, zastraszona niewiasta, co innego gdy nosi ją dumna i szczęśliwa z tego powodu kobieta. Oczywiście sprawa ma się ciut inaczej, gdy w grę wchodzi napotkanie kogoś znajomego ;).
    To podejście zmieniło kiedyś moje nastawienie i chociaż nadal mam przed tym małe obawy, w dużym stopniu zapatruję się na to z jakąś fascynacją. Nawet jako mały jednorazowy incydent.

    OdpowiedzUsuń