Czasem sama nie wiem co czuje. W jednej chwili przekonana o swojej
uległości, za chwileczkę pełna nerwów napięcia i cała uległość pryska.
Jak to pogodzić, jak połączyć codzienną szarą codzienność z amokiem, w
którym znajduje się kobieta uległa...?
Co zrobić, by nie myśleć z niechęcią o kolejnym geście...? Nie umiem znaleźć złotego środka.
O
krok od wyznania miłości i wierności po wieczne czasy, mężczyźnie który
samym spojrzeniem potrafi omotać mnie do tego stopnia, że gotowa jestem
na środku ulicy rozebrać się dla niego i na czworaka maszerować przy
jego stopach. Tylko co w momencie, gdy w tą magie wkrada się
codzienność...?
Kawa w złym kubku, brak świeżego chleba i chroniczny
brak czasu...? Gdzie w tym bałaganie miejsce na pokorny, opuszczony
wzrok, splecione za plecami dłonie ściskające kciuki i cichutka modlitwa
o to, by jednak dzisiaj miał "surowy humor"...?
Nigdy nie
umiałam znaleźć tego złotego środka - chyba właśnie z tego powodu zawsze
utrzymywałam, że BDSM w związku nie ma swojego własnego miejsca. Zawsze
albo odrzutkiem albo zajmuje zbyt wiele miejsca pożerając tym samym
normalne życie...
Tylko dlaczego w takim razie uwierzyłam, że
jednak jest to możliwe? Dlaczego pozwoliłam sobie na tą wiarę...? Tego
nie wiem po dziś dzień i nie chcę wiedzieć.
Chcę natomiast w
końcu znaleźć ten złoty środek. Chcę, by moja uległość była dla niego
jasna zawsze. Nawet kiedy nienawidzę dotyku niepobudzonych sutków, nawet
kiedy cholernie złości mnie wykonywanie pewnych czynności w momencie
kiedy aktualnie nie mam na to ochoty! Nawet wtedy gotowa jestem podjąć
związane z tym ryzyko...
Tylko jak długo?? Do kolejnego kubka w
złym rozmiarze? Do kolejnego pędu między jednym bezsensownym życiowym
celem a drugim...? Czy właśnie tego oboje potrzebujemy? Czy właśnie bez
tego nie potrafimy żyć...?
O rety, niesamowite. Jakbym czytała o sobie. Czytam dalej. Może znalazłaś gdzieś już ten złoty środek i go opisałaś :)
OdpowiedzUsuńMyśli bliskie mojemu sercu :)
OdpowiedzUsuń