- Zaszczekaj dla mnie...
Nisza, moja Suko, zaszczekaj dla mnie. Już. Nie za chwile, nie za
moment. Nie myśl – zrób o co Cię proszę... Szczekaj.
Godzina wykańczającej walki
z sobą. Ze swoją dumą, z lękiem przed ośmieszeniem, z
nieumiejętnością... Godzina to długo?? Nawet 5 minutowa walka z
samą sobą, to męczarnia. Cięższej walki zwyczajnie nie ma. W
swojej głowie, zrobiłam to miliony razy w ciągu tej godziny.
Pierwsze szczeknięcie w mojej głowie też nie było proste...
Ale nawet po tej godzinie i
milionach mentalnych szczęknięć dźwięk ze mnie żaden nie
wyszedł. Pomimo szczerych chęci, pomimo fizycznego bólu
przełamywanych barier – nie... Nie udało się. Nie pomogło
przekonywanie dla kogo to robię, kto jest moim Panem i kto ma prawo
do mojego ciała, umysłu i do mojego wstydu. Nie pomogło
przekonywanie, że jego nie interesuje jak to zrobię, ale czy złamię
się i poddam...
Rezygnacja stanęła u bram.
Było mi już obojętne. Zarówno szczeknięcie (co wcale nie
sprawiło, że byłam w stanie to zrobić), jak i cała reszta... On
widział... Widział, że nawet warknięcia – które słyszał ode
mnie niejednokrotnie – ze mnie nie wyciągnie.
Kazał mi się położyć –
niżej niż zwykle. Miało być w nogach, ale... Z przyczyn
technicznych, zostałam w połowie łóżka. Skulona, rozbita i
załamana. Przekonana o tym, że zawiodłam, że nie zasługuje ani
na kołdrę, ani na przytulenie, ani na czułość. Nie byłam
posłuszna. Czy mogłam zrobić coś gorszego?
Nie, to nie mój Pan mnie tak
„zaszczuł”. Sama się tak zaszczułam i wiem to. Swoją ambicją,
perfekcjonizmem i samokrytycyzmem godnym... chyba brak mi
odpowiedniego przykładu.
Sen przyszedł łatwo – jak
zwykle kiedy z czymś sobie nie radzę. Kiedy się obudziłam, moja
walka trwała nadal... Przecież jak wielką przyjemność bym Mu
sprawiła, gdybym obudziła go szczekaniem... Miliardy prób. Cicho
wydawane nawet na głos dźwięki... Zebrawszy się w końcu na
odwagę, przekonana o tym, że tak, teraz dam radę, na pewno sobie
poradzę – zawiodłam. Nie zapanowałam nad swoim głosem i tym, by
wyartykułować ten dźwięk.
Pan dał mi prezent
dzisiejszego poranka. Zajął mnie. Dał mi zajęcie, które
pozwoliło mi o tym nie myśleć w żaden sposób. Może nieco
trudne, może nieco nieprzyjemne – ale zajmujące na tyle, by nie
myśleć o tym, co stało się dzień wcześniej...
Później długa rozmowa,
która miała mi uświadomić kim dla Niego jestem, że jest ze mnie
cholernie zadowolony i że nie mam żadnego powodu, by czuć się
przybita, przegrana lub jakąkolwiek inną negatywną emocją...
- Ja... Po prostu tyle razy
mówiłam Ci o tym, że jestem dla Ciebie gotowa na wszystko, a nie
jestem w stanie wydać z siebie jednego durnego szczeknięcia.
- Chodź.
Pan wstał i zaczął się
ubierać, w pełnie zaskoczona tym co się dzieję chwyciłam
wyciągniętą do mnie dłoń, wstałam – zupełnie naga, i
podążyłam za jego dłonią. Podeszliśmy do drzwi. Pan wyjrzał
przez wizjer, po czym otworzył drzwi. Gestem dłoni zaprosił mnie
na zewnątrz. Zupełnie nagą. Bez chwili zawahania stanęłam w
drzwiach.
- Wyjdź dalej.
Nie wahałam się ani chwili.
Wyszłam zupełnie naga na korytarz blogu, ze świadomością tego,
że w każdej chwili z jednego z trzech otaczających nasze mieszkań
może wyjść ktokolwiek.
- Wracaj.
I zaprowadził mnie z powrotem
do łóżka.
- Widzisz... To właśnie
znaczy, że zrobisz dla mnie wszystko. Gdybym Ci powiedział, żebyś
zeszła na dół – poszłabyś, prawda? Wiem że byś poszła...
Jestem z Ciebie dumny, bo wiem że zrobisz dla mnie wszystko. Masz
swoje ograniczenia, ale chcesz je przełamać. I przełamujesz,
uczysz się i pracujesz nad sobą. Jestem z Ciebie dumny. A teraz
ubieraj się i wychodzimy – mamy cudowny dzień i trzeba go
wykorzystać.
Taak... Na mojej liście
znalazł się dzisiaj punkt, by pracować nad moim podejściem. By
pracować nad tym, by przyjmować to co mówi Pan za pewnik... Wyrzec
się samokrytyki i pozostawić ocenę Jemu... Bo jestem Jego... I
tylko On ma do tego prawo.
Często nasza duma nie pozwala nam na zrobienie czegoś. Tak jak i strach przed ośmieszeniem. Pamiętasz naszą rozmowę na gg? Co wtedy napisałam o sobie? Co bym zrobiła po usłyszeniu takiego polecenia? Mimo całego ogromu miłości, szacunku, wiary do Pana, mój niewyparzony język wydałby z mych ust takie a nie inne słowa. Właśnie z poczucia wstydu i własnej dumy. A Ty nie przegrałaś. Próbowałaś i to Cię czyni cudowną i oddaną Suką.
OdpowiedzUsuńDobry Pan widzi w swojej Suce przede wszystkim kobietę. Człowieka, który potrafi błądzić i bywa „ułomny” w swej ludzkości. Bo ma do tego prawo. Dlatego uszy do góry. Nawet poszerzanie i przekraczanie naszych granic musi następować stopniowo.
A Tobie się to uda. Wierzę w to. :*
Czasem trudno uwierzyć, że coś się uda, gdy próbuje się po raz tysięczny...
UsuńNie należę bynajmniej do osób, które robią coś stopniowo. Jak się odchudzam to z dnia na dzień przestaje jeść, jak zaczynam ćwiczyć to od razu chcę przebiec maraton. Nie ma tak prosto ze mną :D
Mądry i dobry pan, zawsze obserwuje i wie jakie i kiedy zadanie może dać, by swoją własność poprowadzić poprzez ścieżki uległości. Zna te ścieżki, bo zna psychikę swojej uległej jak nikt inny. Poprowadzić poprzez złamanie, oddanie, pokorę i szacunek, nie okaleczając psychicznie, to wielka sztuka. Niszo, masz takie zadnie znaczy, że jesteś już na nie gotowa, ufasz, pragniesz, kochasz. Nie słuchaj głosu myśli, a serca - uda się.
OdpowiedzUsuńIdź w zaufaniu...
Perfekcjoniści mają największy problem z wyłączeniem głosu myśli.
UsuńI chyba wiele godzin walki potrzeba by go uciszyć w końcu...
Ale wiem, że przy pomocy Pana to osiągnę. W końcu On zna mnie najlepiej...
Zrobisz......
OdpowiedzUsuńI będziesz z tego dumna. I będziesz zadawać sobie pytania, dlaczego tyle czasu zajęło Ci akurat to przekroczenie granicy. Przeciez to takie proste.
Najcudowniejszym jednak darem dla Ciebie za to będzie widok zadowolonej twarzy Pana.
Gdzieś tam podświadomie to wiem... Ale jak patrze na to realnie, to... generalnie jakaś abstrakcja w moich oczach... Ale tak jak PanRahelii pisał - zaufanie...
UsuńNa początek- dziękuję za odwiedziny u mnie i a pozytywne slowa :)
OdpowiedzUsuńCo do wpisu...
Myślenie w takich sytuacjach to nasz najgorszy wróg. Powtarzanie w myślach danego słowa czy czynności miliony razy- a realnie nie wychodzi z nas nic... Nawet nie zliczę ile razy sama byłam w takiej sytuacji myśląc, że znowu zawiodłam, że nie nadaję się na sukę, że- jak pisałaś, nie zasługuje nawet na przytulenie...
A potem, mój R. zawsze uświadamia mi, że jestem tylko człowiekiem, nie ma suk idealnych, że jeszcze mi wyjdzie... I jego wiara i cierpliwość do mnie dają mi siłę.
Tobie też tego życzę i pyszczek do góry! : )
CinnamonPromise.
Dzięki za dobre słowo ;) Myślę, że gdyby nie Jego wiara w to, że dam radę, to już dawno bym zrezygnowała.
Usuń