piątek, 5 kwietnia 2013

Post naleśnikowy


Ponieważ wczoraj wspaniałomyślnie umieściłam na swojej liście napisanie postu, musiałam to uczynić. A ponieważ oczy same mi się zamykały to nie wiem czy pisałam to, co miałam pisać, czy jedynie to co zaczynało mi się już śnić.

Nie pierwszy raz natknęłam się na takie stwierdzenie, że związek D/s pozwala na całkowity brak kłótni w związku. Jak długo jak kara nie jest długoterminowa (patrz: to-do-lists lub sprawozdania), tak długo wraz z karą fizyczną kończy się dla mnie jakikolwiek problem związany z zaistniałą niesnaską.

Ale to nie tylko bycie rozliczaną z obowiązków. Dzisiejszy obiad był totalną katastrofą. Zgodnie z prawem Murphiego, wszystko co mogło iść źle, poszło fatalnie. Na początku przemieliłam mięso, po czym zadowolona z siebie umyłam robota i wpakowałam go z powrotem do szafki, KOMPLETNIE zapominając o tym, że ciasto na naleśniki samo się nie zrobi. Potem w całej okazałości mego sprytu wpakowałam packę do obracania naleśników do zmywarki i... PYK, zmywarkę włączyłam. Ponieważ drugiej nie posiadamy  los naleśników wisiał na włosku. A kiedy już zaczęłam je smażyć próbując odwracać je widelcem, ciasto przywarło do patelni i tyle było z naleśników. Już miałam ich tak serdecznie dość, że uznałam że mam w nosie i nie - nie będzie dzisiaj obiadu, róbcie co chcecie, dajcie mi wszyscy święty spokój. Kiedy Pan zobaczył, że sił witalnych dla naleśników zabrakło - pomógł. I co? Był w tym ŚWIETNY! Nie używając żadnych narzędzi oprócz patelni, zwyczajnie - podrzucając je do góry. Więc tak... Pomógł mi szalenie. I przez pomógł rozumiem zrobił to zamiast mnie...

- Jesteś królem naleśników bez naleśnikowej packi!
- Wiem...  <z miną zadowolonego 12-latka, który sam rozwiązał problem>
- I rozwiązałeś naleśnikowy problem! I uratowałeś obiad...
- Wiem... <dokładnie ta sama mina> Ale jestem tutaj dla Ciebie... Nie tylko Ty jesteś odpowiedzialna za wszystko... Jest nas dwoje i kiedy Ty nie domagasz, jestem by Ci pomóc.

Jest taki... opiekuńczy... Dzisiaj, jak żadnego innego dnia widzę ile dla mnie robi i jak wiele uzyskałam dzięki BDSM. I zdecydowanie nie mówię tutaj o naleśnikach :)

Nie mogę znieść już tej zimy. Tzn... Uwielbiam zimę, ale każdy maleńki element mojej skóry jest tak wysuszony, że ostatnio wyglądałam jak jakiś zidiociały wampir. Ugryzłam się, ale w tak niefortunny sposób że w miejscach w których są kły, miałam dwie kropelki krwi. Jakbym ugryzła sama siebie i chciała wyssać z siebie krew :D Wyglądało to... Dziwnie.

2 komentarze:

  1. Hahaha, no widzisz? Jak dobrze mieć przy naleśnikach pomoc? U nas to Pan robi ciasto na naleśniki, a ja je smażę, czyli każdy robi to, co mu w naleśnikach wychodzi najlepiej. Oczywiście oprócz jedzenia. :)
    Z czym zrobiliście naleśniki? Z tym zmielonym mięsem? Jakieś przyprawy, warzywa? Z czego był farsz?
    U nas najczęściej jada się naleśniki z Nutellą, co jak co, ale za nie Pan dałby się pokroić. Muszę Mu zmienić nawyki żywieniowe... już powoli zaczynam.

    I niech mi ktoś powie, że "pan" (celowo zastosowany cudzysłów i mała literka) ma tylko siedzieć, a kobieta ma mu usługiwać. Kochany, dobry Pan pomoże, widząc niemoc lub gorszy dzień. I to jest piękne. Wzajemne uzupełnienie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. http://istniejedlaniego.blox.pl/2013/04/Zdalam.html25 kwietnia 2013 16:10

    A u nas to Andrzej gotuje. Jest niezrównanym kucharzem, a ja - wręcz przeciwnie...

    OdpowiedzUsuń